niedziela, 26 stycznia 2014

Niebanalnie o miłości, czyli urocze Stuck in love

Znowu zaczęłam zaniedbywać bloga z czym czuję się trochę źle. Mam jednak dość dobra wymówkę, chociaż podobno żadna wymówka nie jest dobra, a złej baletnicy to i rąbek u spódnicy. Niestety nadszedł ten okropny czas w życiu wszystkich studentów, a mianowicie przyszła sesja (a przynajmniej na razie terminy zerowe). Jak możecie się domyśleć owa mityczna sesja nie ominęła także i mnie, a nawet przyszła do mnie ze zdwojoną siłą. Do tego wydaje mi się, że dodatkowo cały wszechświat stwierdził że sesja to mało i trzeba jeszcze biednym studentom pogorszyć samopoczucie. Bo czy to nie jest wredne, że akurat kiedy muszę się uczuć do egzaminów, to w sklepach są najfajniejsze wyprzedaże, a co gorsze dystrybutorzy wpuszczają na ekrany kin najciekawsze filmy, w większości te które zostały nominowane do Oscarów, albo zdobyły już Złote Globy czy inne ważne nagrody ostatnimi czasy rozdawane jak rękawiczki? Według mnie bardzo wredne. Trzeba sobie jednak jakoś radzić i skoro nie ma czasu na wypad do kina (pójdę po sesji, albo w dłuższej przerwie między egzaminami), to przecież można obejrzeć coś w domu i nadrobić filmowe zaległości. Dziś więc chcę Wam polecić film, który niesamowicie poprawił moje samopoczucie i trafił na listę filmów, do których wracam. Muszę się też przyznać, że widziałam go już trzy razy, ale jakoś nie mogłam się zebrać, żeby go opisać (bo o ulubionych filmach pisze się ciężko, a przynajmniej mi przychodzi to bardzo ciężko). Dziś jest więc idealny dzień by w końcu napisać na blogu o Stuck in love, bo o nim mowa.

środa, 8 stycznia 2014

Historia pewnego cukiernika, czyli tam Gdzie pachną stokrotki

(źródło)
Zdarza się czasami tak, że nie mam ochoty obejrzeć jakiegoś serialu, mam o nim zupełnie nikłe pojęcie, ale wcale, ale to wcale nie chcę wiedzieć o co w nim chodzi, a już na pewno nie mam ochoty go oglądać. Tak było ostatnio z Gdzie pachną stokrotki. Było, ponieważ niedawno mi się odwidziało, z dwóch jakże poważnych powodów. Po pierwsze, po obejrzeniu The Fall Tarsema ogarnęło mnie przemożne uczucie chęci obejrzenia wszystkiego w czym grał Lee Pace. Po drugie zaś, kiedy zobaczyłam kto stoi za stworzeniem tego serialu, czyli niejaki Bryan Fuller twórca uwielbianego przeze mnie serialu o pewnym seryjnym mordercy o nic nikomu nie sugerującym imieniu Hannibal, nie pozostało mi nic innego jak obejrzeć ów serial. Pomimo mojej tymczasowej fanowskiej radości podeszłam do niego dość sceptycznie nastawiona, a to dlatego że dalej nie wiedziałam o czym to jest, ale widziałam cudny plakat, który nic ciekawego sobą nie prezentował. Mój sceptycyzm minął jednak zaraz po pierwszym odcinku kiedy od razu chciałam zobaczyć kolejny. A dlaczego? O tym dalej, bo jak zwykle wszystko musi być po kolei.

piątek, 3 stycznia 2014

I believe in Sherlock Holmes!

Skłamałabym gdybym napisała, że z utęsknieniem czekałam na powrót Sherlocka BBC. Czekałam, ale nie z aż tak fanowską radością wypełnioną tym nieznośnym podekscytowaniem. Czekałam spokojnie do momentu kiedy to 01.01.2014r. internet z ogromną falą niekończącej się sherlockowej euforii przypomniał mi, że to już dziś. Właśnie dziś dowiemy się jak Sherlock sfingował własną śmierć. Od tego momentu mój mózg przestawił się o 180 stopni i ze spokojnej osoby (która kilka razy na dzień sprawdzała czy dobrzy prowadzący zajęcia sprawdzili to przedświąteczne kolokwium czy nie... grrr), zmieniła się w osobę szukającą możliwości obejrzenia TEGO odcinka, bo przecież że nie innego. Niestety z przyczyn niezależnych ode mnie, nie dane mi było zobaczyć odcinka szybciej niż dopiero dziś wieczorem. Mimo to, fanowska radość nareszcie zaznała spokoju i jest w pełni usatysfakcjonowana, bo pierwszy odcinek trzeciego sezonu Sherlocka, to takie jedno wielkie puszczanie oka do fanów i to w bardzo dobrym stylu.

Dalej spojlery jak stąd do Londynu! Czytacie na własną odpowiedzialność.

środa, 1 stycznia 2014

Z deszczu pod rynnę, czyli The Hobbit: The Desolation of Smaug


Pierwsza część przygód Bilba i radosnej kompanii krasnoludów zostawiła mnie z mieszanymi uczuciami. Coś nie zagrało i nie poruszyło odpowiedniej struny, chociaż powrót do Śródziemia należałoby zaliczyć do udanych. Nic więc dziwnego, że do kina na Hobbita: Pustkowie Smauga wybierałam się z brakiem jakichkolwiek oczekiwań, a nawet z lekko negatywnym nastawieniem. Może dlatego Pustkowie Smauga podobało mi się dużo bardziej niż Niezwykła Podróż, chociaż uważam, że to film trochę nierówny, a momentami wręcz męczący, ale o tym dalej. Muszę jednak stwierdzić, że kolejne odwiedziny w Śródziemiu były bardzo udane i zostawiły z pewnym niedosytem. Nie dlatego, że film urywa się w środku akcji, ale dlatego że zorientowałam się, że zupełnie nie pamiętam Hobbita książki i zdecydowanie muszę przeczytać ją jeszcze raz, bo nie lubię kiedy nie wiem dokąd to wszystko zmierza, a powinnam pamiętać. Dlatego poniższe uwagi (czyt.: spojlery) tyczą się jedynie filmu, a nie filmu jako adaptacji książki, bo po prostu jej nie pamiętam.