wtorek, 27 października 2015

Into the Woods, czyli czasami lepiej ugryźć się w język

Pozostając jeszcze na jeden wpis w bajkowych klimatach, chciałam dziś napisać o pewnym musicalu, który nareszcie udało mi się obejrzeć. Mowa oczywiście o Into the Woods, czyli tym musicalu, którego większość ludzi nie cierpi i na który internetowi recenzenci wylewali swego czasu wiadra pomyj. Dawno nie widziałam też aż tak dużego rozstrzału w wystawianych ocenach na imdb. Bo gdy z grubsza przejrzy się oceny, to film Roba Marshalla zbiera albo po jednej gwiazdce, albo dostaje 10 gwiazdek. Skąd taka różnica w zdaniach na temat Into the Woods? Szczerze mówiąc nie mam pojęcia, a raczej nie rozumiem tych ocen 1/10. Mam jednak pewne przypuszczenia, o których postaram się napisać dalej.

Into the Woods to filmowa adaptacja musicalu Stephena Sondheima, pod tym samym tytułem. Z grubsza film opowiada o postaciach z bajek, które w większości wszyscy dobrze znają i które w swoich historiach czegoś sobie zażyczyły. W musicalu ich życzenia oczywiście się spełniają, ale nie w taki sposób w jaki by tego owe postaci chciały. 


sobota, 24 października 2015

The Dark Swan, czyli nowy sezon Once Upon a Time

Chyba większość czytelników tego bloga zdążyła się już przyzwyczaić do mojego tragicznego wręcz braku systematyczności. Ten brak systematyczności w produkowaniu nowych wpisów coraz bardziej zaczyna mnie zadziwiać, gdyż w życiu pozainternetowo-blogowym jestem trochę takim, małym stworkiem, którym musi mieć wszystko pod kontrolą i dopięte na ostatni guzik. Wiecie, w moim słowniku nie istnieje powiedzenie „zrobić coś na za pięć dwunasta”. Jak widać moje życiowe postanowienia nijak się mają do bloga, ale jak to się ładnie mówi: mówi się trudno, żyje się dalej. Jako, że na blogu brak mi tej systematyczności to postanowiłam wprowadzić takie codwutygodniowe wpisy o odcinkach seriali, które staram się oglądać na bieżąco, a że na razie oglądam tych seriali bardzo mało, to mam nadzieję że podołam wyzwaniu. Na pierwszy ogień idzie więc wpis o serialu, z którym mam bardzo burzliwy związek, działający na zasadzie nerwowych rozstań i spokojnych powrotów bez żadnych oczekiwań. Mowa oczywiście o Once Upon a Time, które w równym stopniu potrafi mnie jednym odcinkiem do siebie zniechęcić, co w sobie ponownie rozkochać.

Oczywiście wpis ten zawiera spoilery do pierwszych czterech odcinków nowego sezonu OUaT. Jak mój słomiany zapał pozwoli, za dwa tygodnie ukaże się krótki, podsumowujący wpis o kolejnych dwóch odcinkach OUaT.

wtorek, 20 października 2015

Zimowa opowieść Marka Helprina, czyli baśniowe pomieszanie z poplątaniem

Dawno, dawno temu obejrzałam film, który powstał na podstawie książki pod dość tajemniczym tytułem Zimowa opowieść. Film zebrał masę krytycznych recenzji, bo nie był filmem ani to wybitnym, ani to nawet bardzo dobrym, ot całkiem przyjemne filmidło – romansidło z wątkiem fantastycznym. Po seansie filmu dowiedziałam się o istnieniu książki, która była materiałem wyjściowym do filmu i która podobno miała być dużo od filmu lepsza. Jak można się domyśleć od razu zapragnęłam chęcią zapoznania się z ową powieścią. Po dość długich perypetiach w końcu udało mi się zasiąść do lektury dzieła Marka Helprina. Jakież było moje zdziwienie, kiedy po jakichś dwustu stronicach, zorientowałam się że film mocno odbiega od treści książki, a po dobrnięciu do końca powieści miałam już pewność że film ma się tak do książki, jak pięść do nosa. A co najgorsze znowu okazało się, że jestem pozbawiona dobrego gustu, bo filmidło które wyszło spod ręki Akivy Goldsmana podobało mi się bardziej...

Zimowa opowieść to historia o pewnym złodzieju, Peterze Lake'u, który zakochuje się w pięknej, chorej na gruźlicę Beverly Penn. Tę dwójkę dzieli wszystko, począwszy od statusu społecznego, wykształcenia, stylu życia i na zainteresowaniach kończąc. Mimo to nie było bardziej kochającej się pary niż ta dwójka. A jako, że mamy do czynienia z historią baśniową, to okazało się, że miłość Petera do Beverly sprawiła, że czas zaczął płynąć dla nich trochę inaczej, co oczywiście spowodowało w świecie wiele przedziwnych zdarzeń. Zimowa opowieść jest jednak przede wszystkim opowieścią o Nowym Jorku, który Helprin w swojej książce uczynił miejscem baśniowym, miejscem pełnym cudów i bajkowej krainy. 

piątek, 16 października 2015

Singielka, czyli nowy tasiemiec TVN

(źródło grafiki)
Na wstępie chciałam zaznaczyć kilka rzeczy. Po pierwsze rzadko oglądam polskie seriale, a szczególnie seriale tego typu. Czyli te seriale złożone z dwudziestominutowych odcinków, które to odcinki emitowane są codziennie od poniedziałku do piątku. No dobra, może kiedyś oglądałam Brzydulę, ale to było wieki temu. Dlaczego więc obejrzałam kilka odcinków Singielki i dlaczego w ogóle o tym piszę na blogu? Otóż po najnowszym tasiemcu TVNu nie spodziewałam się nic oprócz tego, że zapewne będzie to serial ocierający się o komedię i prawdopodobnie będzie to serial dość głupiutki. Okazało się, że się za bardzo nie pomyliłam. Singielka to głupiutki serial, malujący polską rzeczywistość na swoje potrzeby na różowo, który przepełniony jest absurdalnymi zachowaniami głównej bohaterki, ale przy tych wszystkich zarzutach, to serial paradoksalnie przyjemny do oglądania, który mnie bawi. I teraz rodzi się pytanie. Czy ze mną jest źle, bardzo źle, czy może po prostu powinnam zacząć leczyć się na nogi, bo na głowę już za późno?

poniedziałek, 12 października 2015

Cinderella, czyli nigdy nie jesteś za stary na film Disneya

Wracam do pisania bloga po dość długiej przerwie. Wiem, kolejnej przerwie... Na moje usprawiedliwienie mogę podać tylko taki skromny powód, że już od kilkunastu dni mogę stawiać przed nazwiskiem te trzy znaczące literki 'mgr', których bądźmy szczerzy zapewne nigdy podpisując się na jakimkolwiek dokumencie nie napiszę. Tak czy siak, owe trzy literki są, a świadomość ich posiadania jest co najmniej przyjemna. Tym optymistycznym akcentem z mojego jakże interesującego życia zakończę ten bezsensowny wstęp i przejdę do meritum tego postu, czyli do nowego Kopciuszka w reżyserii Kennetha Branagha. Twórcy wzięli na warsztat klasyczną opowieść znaną chyba wszystkim dzieciakom i dorosłym i zrobili z niej naprawdę bardzo dobry film, który dzieci na pewno pokochają, a dorośli raczej nie pożałują, że zdecydowali się na seans filmu Disneya.

Chyba nie ma sensu przytaczać fabuły filmu, bo podąża ona dość wiernie za klasyczną opowieścią. Oczywiście dla niektórych może się to okazać ogromnym minusem tego filmu, a dla reszty widzów wielką zaletą. A dlaczego? Już tłumaczę. Zacznę może od minusów. Kopciuszek w takiej wersji jest filmem do bólu naiwnym. Nasza główna bohaterka, Ella, jest tą dobrą dziewczyną, która mimo wszelkich przeciwności losu, nie traci owej dobroci i nadal wierzy, że takie podejście do życia zostanie kiedyś nagrodzone. Dlatego dzielnie znosi wszelkie nieprzyjemności ze strony macochy i przybranych sióstr, jednocześnie wierząc, że i w nich, gdzieś głęboko ukryte są pokłady dobroci. Po prostu, Ella nie ma żadnych wad, ale niestety przez to jej postać jest do bólu naiwna. A przez to i cała historia jest tak dziecinna i przesłodzona, że niektórych od nadmiaru cukru mogą rozboleć zęby. Chciałam jednak zaznaczyć, że to co przed chwilą opisałam, dla mnie nie jest wadą tego filmu, a zaletą. Jakby nie było, Kopciuszek jest bajką i twórcy chcieli nakręcić aktorską wersję bajki, a nie jej retelling. Dlatego jeżeli ktoś spodziewał się, że będzie miał do czynienia z podobnym zabiegiem jak w przypadku Maleficent, to srogo się zawiedzie.