Jakoś tak brakowało mi mojej bazgraniny, więc postanowiłam wrócić do mojego bardzo nieprofesjonalnego, do bólu laickiego pisania. Ale w myśl powiedzenia "Nowy Rok, nowa ja" postanowiłam zacząć od nowa, w nowym miejscu. Nie pisałam tu od dwóch lat i nie chciałam reaktywować tego bloga. Na nowym blogu na razie się bardzo powoli zadomawiam (i walczę z szablonem, gadżetami i innymi duperelami), ale już możecie znaleźć tam jakieś treści, tak więc, no... zapraszam :)
'It's kind of fun to... watch movies'
środa, 24 stycznia 2018
wtorek, 23 lutego 2016
Piąta Fala i Piąta Fala: Bezkresne morze Rick Yancey, czyli młodzieżowe sci-fi
(źródło1 i źródło2) |
Jak już wspominałam przy okazji tego wpisu, oglądanie zagranicznych BookTuberów skutkuje tym, że w ostatnim czasie sięgam po więcej powieści młodzieżowych. Czyta się je szybko i przyjemnie i prawda jest niestety taka, że są one miłymi przerywnikami pomiędzy książkami odrobinę bardziej ambitnymi. O Piątej Fali Yancey'a nie usłyszałam jednak na zagranicznych BookTube'ach, a dowiedziałam się o powieści dzięki zwiastunowi filmu. Jak się okazuje film zbiera za oceanem bardzo niekorzystne recenzje, a szkoda bo akurat powieść Yancey'a była całkiem porządnym materiałem wyjściowym do stworzenia trzymającego w napięciu obrazu łączącego elementy thrillera z kinem science-fiction.
Piąta Fala opowiada o inwazji obcych na Ziemię. Najeźdźcy jednak nie zdobywają naszej planety za jednym zamachem, a ze swojej inwazji czynią skomplikowany i długotrwały proces, którego kolejne etapy objawiają się w tak zwanych falach. Pierwszą falą była ciemność, drugą powódź, trzecią zaraza, a czwartą uciszacze. Akcja książki rozpoczyna się w trakcie czwartej fali, kiedy to obcy przygotowują się do wprowadzenie w życie piątej i ostatniej fali.
sobota, 20 lutego 2016
Mad Max: Fury Road, czyli szanuję, ale nie pieję z zachwytu
W życiu każdego kinomana przychodzą te okropne chwile, kiedy cały świat zachwyca się jakąś produkcją, a kinoman wcale nie ma ochoty jej obejrzeć. Nie znaczy to, że ów kinoman z góry zakłada iż film będzie zły, po prostu z bólem serca stwierdza, że to nie jego rodzaj kina i odkłada seans w czasie. Jednak kiedy taka produkcja zbiera nominacje do najbardziej prestiżowych nagród filmowych, kiedy zgarnia cztery BAFTY, dostaje nominacje do Złotych Globów w jednych z najważniejszych kategorii – najlepszy film, najlepszy reżyser, a potem dostaje 10 nominacji do Oscarów, w tym również za film i reżyserię, to biedny miłośnik kina musi pozbyć się uprzedzeń i zasiąść do seansu filmu, którym zachwyca się świat. Pół biedy, kiedy produkcja okazuje się przypaść do gustu widzowi, gorzej kiedy widz po zakończonym seansie wzrusza ramionami i stwierdza „może być”. I niestety w moim przypadku Mad Max: Fury Road okazał się być tą produkcją spod szyldu „może być”.
Akcja Mad Max: Fury Road rozgrywa się w post-apokaliptycznym świecie, gdzie niezwykle odważna kobieta postanawia zbuntować się przeciwko tyranowi władającemu krajem. Furiosa pomaga uciec kobietom więzionym przez tyrana i zamierza je zawieść do krainy, w której się urodziła, gdzie rządy tyrana hipotetycznie nie sięgają. Podczas tej niebezpiecznej podróży, ścigana przez tyrana i jego wojska, Furiosa spotyka Maxa, który przyłącza się do jej grupy.
środa, 17 lutego 2016
The Man in the High Castle, czyli co by było gdyby
Lubicie sobie czasem pogdybać? Zastanawiacie się czasami jakby potoczyło się Wasze życie gdybyście akurat tego dnia, o tej godzinie, na tym konkretnym skrzyżowaniu nie skręcili w prawo a w lewo? Szczerze mówiąc, ja oduczam się gdybania, czy to na temat wydarzeń, które miały miejsce w przeszłości, czy też na temat wydarzeń które mogą stać się w przyszłości, wiecie takie niewinne „Gdybym wygrała w totolotka, to bym sobie kupiła...”. Gdybanie o przeszłości czasami mnie stresuje, a z tą przyszłością z kolei nigdy nie jest tak jakbym chciała, więc trochę szkoda czasu na gdybanie. Jednak twórcy filmów, seriali czy też autorzy książek lubią gdybać i tworzyć alternatywne rzeczywistości. Czasami wychodzi im to lepiej, a czasami niestety gorzej. Na szczęście twórcom serialu The Man in the High Castle owe gdybanie udało się bardzo dobrze.
Akcja The Man in the High Castle rozgrywa się w alternatywnej rzeczywistości, w której to Naziści wygrali II wojnę światową i to oni teraz rozdają karty. Stany Zjednoczone zostały podzielone na trzy strefy: strefę niemiecką, neutralną i japońską. Cały ten nowy porządek działa bez zarzutu przez kilkanaście lat do momentu kiedy to dobre stosunki Rzeszy z Japonią zaczynają stawać się coraz bardziej napięte.
niedziela, 14 lutego 2016
Un peu, beaucoup, aveuglément!, czyli do szczęścia w miłości potrzebna jest ściana
Od dłuższego czasu twórcy filmowi utwierdzają widzów w przekonaniu, że nakręcenie dobrej komedii romantycznej graniczy z cudem. Szczególnie polscy twórcy na tym polu napotykają wiele trudności*. Z kolei Amerykanie coraz częściej kręcą takie bardziej komedie z wątkiem romantycznym, gdzie króluje dość wulgarny humor, przez co zamiast być śmiesznie, jest niesmacznie. Francuzi zaś poszli w stronę tworzenia filmów uroczych, bawiąc się utartymi schematami, które jak to w życiu bywa, raz wychodzą lepsze, a raz niestety gorsze. Jako że dziś jest święto zakochanych to postanowiłam napisać o francuskiej komedii romantycznej, która idealna nie jest, ale ma bardzo ciekawy punkt wyjścia i potrafiła mnie rozbawić. Czyli reasumując, w moim mniemaniu na Walentynki jest całkiem niezła.
Un peu, beaucoup, aveuglément!, bo o tym filmie mowa, to historia dwójki sąsiadów. On jest pracoholikiem, który ceni sobie ciszę i samotność. Z kolei ona jest zawodową pianistką, której marzeniem jest ponownie wystartować w konkursie pianistycznym i przemóc swój lęk przed konkursowymi wystąpieniami. Tę dwójkę dzieli jedynie ściana, która do najgrubszych nie należy, z czego wynika wiele ciekawych sytuacji...
wtorek, 9 lutego 2016
Infinitely Polar Bear, czyli jak to po polsku mówimy Człowiek z bieguna
Zawsze myślałam, że nie mam ulubionej kategorii filmów. Z każdego gatunku filmowego (no dobrze, oprócz horrorów, bo tych z zasady nie oglądam) potrafię wymienić kilka produkcji, które spokojnie mogę oznakować etykietką „ulubiona”. Wychodzę z tego prostego założenia, że skoro oglądanie filmów jest moim hobby, to powinnam być otwarta na wszystkie możliwości i dać szansę każdemu gatunkowi filmowemu. Jednak kiedy tak nad tym dłużej pomyślę, to zazwyczaj z radością zasiadam do oglądania filmów, które łączą w sobie elementy dramatu, komedii i romansu. Jak możecie się domyśleć, tego typu produkcje traktują o miłości, bądź jej braku, o rodzinie czy też walce o jej utrzymanie, albo też o chorobie i jej wpływie na człowieka i jego relacje z otoczeniem. Tematów jest wiele, a przepisem na udany film jest przede wszystkim ciekawie przedstawiona historia i świetni aktorzy, którzy potrafią ją równie ciekawie opowiedzieć. Muszą sprawić, że widz będzie płakał razem z bohaterem nad jego niepowodzeniami i śmiał się razem z nim, gdy ten będzie szczęśliwy. Ta trudna sztuka udała się twórcom Infinitely Polar Bear koncertowo.
Subskrybuj:
Posty (Atom)