niedziela, 18 stycznia 2015

Zbiorowo (7), czyli odrobina pozytywnego myślenia

Podczas przerwy świątecznej (niezwykle długiej w tym roku) udało mi się obejrzeć kilka filmów. Pomyślałam, że podzielę je na dwie kategorie i wpakuję do dwóch wpisów. Dzisiejszy wpis, jak tytuł wskazuje, będzie o filmach które zdecydowanie poprawiły mi humor, chociaż nie zaprzeczę, że wycisnęły też sporo łez. Trzy z tych filmów widziałam już dawno temu, ale do tej pory nie napisałam o nich na blogu, a skoro miałam okazję jeszcze raz sobie je obejrzeć w te święta, to postanowiłam, że muszą się znaleźć w tej notce. Kolejny wpis będzie zaś o filmach, które mnie rozczarowały. A są to filmy, które wielu osobom się podobały, a mnie niestety przyprawiły o ból głowy. Dziś jednak o filmach które lubię, a narzekanie zostawię sobie na następny wpis. Zacznę od dwóch tytułów, które widziałam po raz pierwszy.


Flipped (Dziewczyna i chłopak – wszystko na opak)
O istnieniu tego filmu dowiedziałam się z bloga Pocahontas recenzuje. Tytuł trafił na listę „filmów do obejrzenia” i długo figurował na niej nieodhaczony. Znacie to uczucie kiedy długi czas zbieracie się do obejrzenia filmu, a potem okazuje się, że film tak się Wam podoba, że jesteście trochę na siebie źli, iż wcześniej nie sięgnęliście po ten film? Właśnie takie uczucie towarzyszyło mi już po dwudziestu minutach oglądania filmu Roba Reinera. 
Historia opowiadana we Flipped może nie należy do jakichś wybitnie ciekawych, ale opowiedziana jest w taki sposób, że cały czas widz jest zainteresowany co będzie potem. Do tego główni bohaterowie są tak napisani i zagrani, że nie da się ich nie lubić. Jednak główną zaletą filmu jest ukazanie wydarzeń z dwóch perspektyw. Najpierw możemy śledzić przebieg zdarzenia z punktu widzenia chłopaka, a potem widzimy jak całe to zdarzenie odebrała dziewczyna. Taka narracja bardzo fajnie wpływa na to, jak postrzegamy dwójkę dzieci, a potem nastolatków, bo każdorazowo otrzymujemy wyjaśnienie dlaczego chłopak postąpił tak, a dziewczyna zareagowała akurat tak i na odwrót.
Film Reinera to bardzo życiowy, sympatyczny film, który bardzo przyjemnie się ogląda. Jeżeli jesteście akurat w złym nastroju i na poprawę humoru macie ochotę obejrzeć jakiś film, to zdecydowanie polecam Wam Flipped.


A Long Way Down (Nauka Spadania)
Akcja A Long Way Down rozpoczyna się w sylwestrową noc na dachu wieżowca, gdzie spotyka się czworo nieznajomych sobie ludzi. Każde z nich na owym dachu znalazło się po to, by z niego skoczyć i zakończyć swój żywot. Każde z nich na owy dach przywiódł inny powód, złamane serce, bezradność czy zmarnowana kariera telewizyjna przez jeden głośny skandal. Każde z nich chciało skoczyć, ale dzięki pozostałej trójce nie skoczyło, a w zamian za to podpisało pakt, który miał ich utrzymać przy życiu do Walentynek.
Pomyślicie teraz sobie, że pewnie dostałam chwilowego zaćmienia umysłu i na poprawę nastroju, polecam Wam film o niedoszłych samobójcach. Otóż A Long Way Down to niezwykle sympatyczny film o życiu, przyjaźni i miłości. O tym, jak czasami bardzo jesteśmy zagubieni i nie widzimy dla nas żadnej nadziei, ale wystarczy jakaś dobra dusza, która powie że będzie dobrze i nadzieja oraz sens życia powracają. 
Nie jest to film wybitny i z tym nie będę się kłócić, ale tak jak obiecałam w tytule wpisu, może dodać Wam odrobiny pozytywnego myślenia. Mi na pewno dodał. A do tego obsada jest bardzo sympatyczna i całkiem nieźle sobie dała radę, a mowa tu o świetnej Toni Collette, wiecznie potarganej Imogen Poots, bardzo dobrym w byciu wrednym niewrednym Pierce Brosnanie i grającym zagubionego życiowo JJ'a Aaronowi Paulowi.
 





The Fault in Our Stars (Gwiazd Naszych Wina)
Czyli drugi film z serii „co autorce bloga padło na mózg, że poleca w ramach pozytywnego myślenia film o dzieciakach chorych na raka?”. Otóż The Fault in Our Stars będące ekranizacją powieści Johna Greena pod tym samym tytułem, to jeden z moich ulubionych filmów, który paradoksalnie zawsze podnosi mnie na duchu. I szczerze mówiąc nie wiem, co mogę napisać o tym filmie. Jeżeli go nie oglądaliście, to najpierw sięgnijcie po książkę, a potem obejrzyjcie film Josha Boone'a, bo według mnie to jeden z bardziej wiernych swoim książkowym pierwowzorom filmów. Cóż, ja zawsze na nim płaczę i śmieję się na przemian i myślę, a nawet jestem pewna, że nigdy mi się znudzi.








Julie & Julia 
Ten film to z kolei film, który ja i moja kochana rodzicielka możemy oglądać nałogowo. Film Nory Ephron opowiada równolegle historie dwóch niezwykłych kobiet. Pierwszą z nich jest Julia Child, kobieta która zmieniła amerykańską kuchnię, ale przed tym, jak stała się ikoną gotowania, musiała przejść bardzo długą i wyboistą drogę. Drugą zaś jest Julie Powell, kobieta która lubiła gotować i która szukała celu w swoim życiu. Celem stało się wypróbowanie wszystkich przepisów z książki kucharskiej Julii Child w przeciągu roku. A żeby narzucić sobie jakąś dyscyplinę, Julie postanowiła dokumentować swoje postępy na blogu.
Film ten uwielbiam z wielu powodów. Przede wszystkim historie obu pań bardzo ładnie się ze sobą łączą, mimo że dzieli je kilkadziesiąt lat. Po drugie to świetny film pod względem aktorskim. Meryl Streep daje niezwykły popis swojego wyczucia komediowego, a sposób poruszania się i mówienia Julii w jej wykonaniu jest niesamowity. Jej „Bonjour” zawsze mnie bawi. Partnerujący Streep Stanley Tucci gra równie dobrze, a do tego nie pozwala się przyćmić niezwykle charyzmatycznej Meryl Streep. Również Amy Adams świetnie wywiązuje się ze swojego zadania, a jej bohaterka jest mi trochę bliska, bo tak jak Julie lubię gotować i czasami po bardzo stresującym dniu przyjemnie jest mieć tę pewność, że łącząc dane składniki otrzymam coś, co będzie dobrze smakować. Zaś po trzecie, każdorazowo kiedy oglądam ten film mam ochotę ugotować coś pysznego, albo przynajmniej zjeść coś pysznego.
Jeżeli więc nie widzieliście Julie & Julia, to bardzo go Wam polecam. Powinien dodać odrobinę pozytywnego myślenia Wam i waszym wielmożnym żołądkom.




The Help (Służące) 
Film ten widziałam już wielokrotnie i przyznaję się bez bicia, że każdorazowo na nim płaczę. Historia przedstawiona w filmie chyba trafia tak celnie w mój czuły punkt, że nie potrafię oglądać tego filmu nie pochlipując cicho. Z drugiej strony po obejrzeniu The Help zawsze mam lepszy humor, bo tak jak mocno wzruszająca by nie była ta historia, to jest ona równie pozytywna.
Akcja The Help rozgrywa się w latach 60. w Jackson w Mississippi. Film skupia się na historii młodej dziewczyny, która postanawia napisać książkę z punktu widzenia służących, o tym jak wygląda ich praca u „białych rodzin” i jak muszą mierzyć się z ciągłym rasizmem ze strony ich pracodawców.
The Help jednocześnie bawi, smuci i wzrusza. Jest to też bardzo dobrze zagrany film, ale nie ma się co dziwić, bo obsada filmu jest wyśmienita. Moim ulubionym wątkiem jest jednak wątek postaci granej przez Jessicę Chastain. Bardzo lubię jej bohaterkę i mimo iż jest to bohaterka drugoplanowa, to jak dla mnie kradnie innym trochę ten film. 
Jeżeli nie widzieliście Służących, to warto to nadrobić. Może i Wam ten film przypadnie do gustu tak jak mi, ale uprzedzam, paczka chusteczek w czasie seansu może być bardzo pomocna. 



A Wam udało się obejrzeć jakiś sympatyczny film ostatnio? Może macie jakiś tytuł, który możecie polecić?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz