Wiem, że w nocy z niedzieli na poniedziałek jest rozdanie Oscarów i że większość osób jest zainteresowana filmami nominowanymi do nagród Akademii (przede mną wpis o Birdmanie), albo filmami które można obecnie oglądać na ekranach kin (byłam na Kingsman i świetnie się bawiłam), ale postanowiłam, że dziś napiszę o filmie z lat 60-tych. Dlaczego? Bo mam taką ochotę, bo to film z Paulem Newmanem, a ja jakiś czas temu (po obejrzeniu Żądła) postawiłam przed sobą dość ciężkie jak się potem okazało zadanie, obejrzenia większości filmów z całkiem obszernej filmografii Newmana. A jako że ostatnio udało mi się obejrzeć na TCM Cool Hand Luke, to stwierdziłam, że wpis o filmie musi być, a równie dobrze może być i teraz.
Cool Hand Luke opowiada historię mężczyzny, bohatera wojennego, który niszcząc własność miasta (parkometry to strasznie złe maszyny) trafia na dwa lata do więzienia przypominającego obóz pracy. Luke musi dostosować się do panujących tu zasad i wszechobecnych reguł, ale idzie mu to dość opornie, bo Luke wyznaje jedną prostą zasadę – nie uznaje systemu i przy każdej możliwej okazji z nim walczy. Sposoby walki z systemem nie zawsze jednak przybierają formę logicznego działania, bo zazwyczaj są wynikiem spontaniczności bohatera, a nie wykalkulowanego postępowania.