Do obejrzenia tego filmu zbierałam się
już od dłuższego czasu. Perspektywa spędzenia przed telewizorem
200 minut, jednak skutecznie mnie do tej pory odstraszała. Kiedy
jednak mój komputer dosięgnął mały kryzys i musiałam się z nim
rozstać na kilka dni, postanowiłam że DVD z Wojną i Pokojem w
końcu trafi do odtwarzacza. Oczywiście nie obyło się bez przerwy
w połowie seansu, ale udało mi się dotrwać do końca tego filmu.
Niestety zupełnie nie wiem co o tym filmie sądzić. Z jednej strony
bardzo mi się podobał, a z drugiej momentami był męczący i
nudny.
Jeżeli ktoś się jeszcze nie
domyślił, to film Kinga Vidora jest ekranizacją powieści Lwa
Tołstoja Wojna i Pokój. Nigdy nie czytałam powieści Tołstoja
więc nie mogę pisać o zgodności filmu z książką. Mimo to mogę
napisać, iż me źródło donosi, że film ma z książką niewiele
wspólnego jeżeli chodzi o wątek romantyczny. Źródło książkę
czytało dawno temu i ręki nie da sobie uciąć, ale twierdzi iż
cytuję „to było zupełnie inaczej”. Kilka lat temu widziałam
wersję telewizyjną Wojny i Pokoju z 2007 roku, ale szczerze mówiąc
mało z niej pamiętam, więc też nie mogę porównać tych dwóch
wersji. Zresztą produkcja telewizyjna trwa bodajże dwa razy dłużej,
więc duże prawdopodobieństwo że jest zgodna z literackim
pierwowzorem. Ja zaś po obejrzeniu filmu wyciągnęłam jeden
możliwy wniosek – muszę przeczytać powieść Tołstoja i
skonfrontować potem z nią film. Ale że powieść jest obszerna, to
niczym to nastąpi, to upłynie trochę wody w Wiśle, a może nawet
sporo.
Henry Fonda i Audrey Hepburn. |
Tak czy inaczej dla mnie film ten mocno
kuleje scenariuszowo. Sceny są urywane, wątki poszarpane i ma się
wrażenie że większość scen jakoś tak ze sobą nie współgra.
Stąd szczególnie przez pierwszą godzinę film jest dość męczący.
Twórcy filmu porwali się trochę z motyką na słońce chcąc
zmieścić treść tak obszernej powieści w tak krótkim czasie
ekranowym. Jak się okazuje te trzy godziny i dwadzieścia minut to
za mało by pozwolić opowieści napisanej przez Tołstoja rozwinąć
skrzydła. Szczególnie jeżeli spojrzy się na czas trwania wersji
telewizyjnych, z których jedna trwa aż 890 minut.
Od strony wizualnej Wojna i Pokój to
takie małe arcydzieło. Kostiumy zarówno pań jak i panów są
zachwycające. Suknie, szczególnie te noszone przez Audrey Hepburn,
wyglądają prześlicznie, a Mel Ferrer w wojskowych mundurach
wygląda nawet przystojnie. Oczywiście scenografia również
zasługuje na wyróżnienie. Jednak wydaje mi się, że większość
filmowego budżetu pochłonęły sceny wojenne. Muszę przyznać, że
reżyser miał dużą wyobraźnię zatrudniając aż tylu statystów
i tylu jeźdźców, z których każdy ubrany był w wojskowy mundur.
Patrząc na niektóre ujęcia cały czas zastanawiałam się jak oni
to zrobili, skąd wzięli tylu ludzi, bo przecież nie mogli ich
dorobić komputerowo, nie w tamtych latach. Pod tym względem film
może robić duże wrażenie.
Audrey Hepburn i Mel Ferrer. |
Aktorsko film wypada przyzwoicie.
Audrey Hepburn w roli Natashy Rostovej jest jak zwykle urocza i
czarująca. W pamięci utkwiła mi szczególnie scena balu, gdzie
Natasha martwi się czy ktoś poprosi ją do tańca. Gra twarzą
Hepburn jest w punkt i aktorka osiąga zamierzony efekt komiczny.
Skoro wspomniałam scenę balu, to muszę przyznać, że to jedna z
ładniejszych jakie widziałam, a przecież dobra scena balowa to
dość ważny element prawie każdego filmu kostiumowego. Wracając
jednak do aktorstwa, to Mel Ferrer (pierwszy mąż Hepburn) w roli
księcia Andrzeja Bolkonskiego jest strasznie nijaki. Cały czas miał
jakiś nieobecny wyraz twarzy, który rzadko się zmieniał, ciężko
więc było odgadnąć co w danej chwili odczuwa grany przez niego
bohater. Gra Ferrera to takie przeciwieństwo gry Hepburn, która
potrafi teatralnie wyolbrzymiać niektóre emocje czy gesty.
Najbardziej przypadła mi do gustu gra Henrego Fondy, który wcielił
się w postać Pierra Bezukhova. Moje źródło twierdzi jednak, że
aktor był za ładny do tej roli. Mi zaś zupełnie nie przeszkadzał.
Wojna i Pokój otrzymała trzy
nominacje do Nagród Akademii: dla najlepszego reżysera, za
najlepsze zdjęcia i kostiumy. Wydaje mi się, że nominacja za
reżyserię jest trochę naciągana, ale może King Vidor dostał ją
za to, że mimo tak dziurawego scenariusza film ten da się oglądać,
a nawet może się on podobać. Jeżeli tak jak ja lubicie Audrey
Hepburn to zachęcam Was do jego obejrzenia, jeżeli jednak nie, to
za wiele nie stracicie jeżeli nie zobaczycie tej konkretnej
ekranizacji Wojny i Pokoju. Cóż, a ja po obejrzeniu tego filmu,
wiem jedno – muszę w końcu zapoznać się z twórczością
Tołstoja.
PS. Brak przez kilka dni komputera = duże zaległości serialowe, w tym pierwszy odcinek Doctora Who z Dwunastym Doctorem, którego jeszcze nie obejrzałam...
Nie widziałam tej adaptacji i chyba raczej nie zamierzam. Czytałam o kulisach jej powstawania w biografii Audrey i autor jakoś tak niezbyt zachęcająco pisał o tym filmie. ;) Za to pamiętam całkiem ciekawą wersję W&P z 2007 roku, bardzo podobała mi się tam postać Pierre'a.
OdpowiedzUsuńCzy tą biografią było "Oczarowanie. Życie Audrey Hepburn"? Według Spoto z większością filmów, przy których Audrey pracowała ze swoim mężem panowała raczej nerwowa, napięta atmosfera.
UsuńWersję z 2007 roku widziałam dawno temu i chyba muszę ją sobie odświeżyć, bo teraz kojarzy mi się jedynie z Fleur Delacour ;)
Tak, to dokładnie ta biografia. :)
UsuńA Clemence Poesy jako Natasza to trochę taki niewypał moim zdaniem, znalazłoby się mnóstwo innych aktorek bardziej nadających się do tej roli...
Pytałam, bo akurat tę czytałam ;), a teraz chciałabym przeczytać jej biografię napisaną przez Alexandra Walkera, ale chwilowo cena mnie odpycha ;)
UsuńNie przepadam za Clemence Poesy (to jedna z tych aktorek, która każdą postać gra tak samo, korzystając z tych samych, ograniczonych środków aktorskich), więc zdecydowanie się z Tobą zgadzam ;)
Polecam książkę. Lew Tołstoj dobrze ujmuje arystokrację tamtych czasów oderwana od rzeczywistości
UsuńRównież jeszcze nie czytałam książki. Film rzeczywiście przeciętny, ale gra w nim Audrey i Henry, a to zdecydowanie najlepsze atuty tej produkcji. :)
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa serialu z tego roku, najbardziej chwalona ekranizacja, więc może być dobry, i obsada też niczego sobie.
Co do Pierre to podobno nie był zbyt przystojny, ciekawe co byłoby gdyby Marlon Brando jednak go zagrał :)