Są filmy, które podobają nam się od początku do końca, są też filmy które od czołówki aż po napisy końcowe przyprawiają nas o ból głowy i zgrzytanie zębami. Są też takie filmy, które oglądamy z dużym zainteresowaniem, ale cały czas mamy świadomość, że to nie są do końca dobre filmy, ale koniec ukazanej historii tak nas ciekawi, że nie mamy wyjścia i oglądamy dalej. The Immigrant w reżyserii Jamesa Graya jest dla mnie takim filmem. Fabuła bardzo mnie wciągnęła, ale cały czas miałam to nieodparte wrażenie, że dużo rzeczy nie pasuje i dużo rzeczy nie gra tak jak powinno, by film ten był ucztą dla widza, a nie tylko dobrym filmem na wieczór. Ale po kolei...
Akcja filmu Jamesa Graya rozgrywa się w Nowym Jorku w czasach prohibicji. Film opowiada historię Ewy Cybulskiej, która wraz z siostrą przyjeżdża do Ameryki w poszukiwaniu lepszego życia. Seria niefortunnych zdarzeń sprawia, że Ewa trafia do „teatru”, gdzie zgadza się robić wszystko co każe jej robić właściciel, tylko po to, by wykupić siostrę, która została zatrzymana na Ellis Island. Okrutny los daje jednak Ewie nadzieję na wyjście z tej okropnej sytuacji w postaci Emila, występującego w teatrze jako iluzjonista.