Gotham jest moją największą
niespodzianką tego sezonu serialowego. Zupełnie zignorowałam cały
ten szum internetowy wokół serialu po pierwszym zwiastunie, również
nic sobie nie robiłam z różnych mocno pozytywnych opinii po
pierwszym odcinku. Po prostu nie miałam ochoty oglądać tego
serialu, bo to trochę nie moja bajka. To znaczy nigdy nie byłam
fanką komiksów, a z bohaterami takimi jak Batman czy Spider-man
miałam jedynie do czynienia dzięki kreskówkom, a potem filmom.
Zresztą Batmana widziałam jedynie w wydaniu Nolana, ale to tylko
dlatego że uwielbiam pracę tego reżysera, a nie Batmana jako
bohatera komiksów DC. Coś jednak sprawiło, że włączyłam pilota
tego serialu i po tych czterdziestu paru minutach kupiłam całość
i obdarzyłam Gotham fanowską miłością bezwarunkową. Bo szczerze
mówiąc wszystko w tym serialu mi się podoba, a jak w tytule wpisu
wspomniałam najbardziej podoba mi się postać Pingwina.
Wszystkie historie Batmana jakie
widziałam rozpoczynały się kiedy Bruce Wayne był już dorosłym
mężczyzną, a gdy Gotham go potrzebowało, zakładał swój strój
i ruszał do walki ze złem. Oczywiście obowiązkowa była scena
morderstwa rodziców Bruce'a. Serial również nie zapomina o tej
scenie, bo to ona rozpoczyna całą akcje serialu. Różnica jednak
polega na tym, że w Gotham akcja nie przeskakuje gdzieś dwadzieścia
lat do przodu, a zachowuje ciągłość. Tak więc Bruce jest
dzieckiem, detektyw Gordon jest jeszcze młody, tak jak Pingwin, a
Selina Kyle jest nastolatką. Serial z założenia skupia się na
prawym i wierzącym w prawo i sprawiedliwość Jamesie Gordonie,
który stara się zaprowadzić porządek w Gotham, mieście w którym
zbrodnia zdaje się nie spać. Jak jednak każdemu serialowemu i
filmowemu maniakowi wiadomo, ci dobrzy bohaterowie są najmniej
ciekawi, za to ci którzy nie mają problemu ze swoim sumieniem, bo
po prostu go nie mają, w fikcyjnym świecie wypadają zdecydowanie
lepiej...
Gotham od pierwszych minut zachwyca od
strony wizualnej. Widać, że twórcy poświęcili dużo czasu (i
zapewne pieniędzy) na to, by nadać miastu Gotham jego indywidualny
charakter i by uniknąć tego, czego nie udało się Nolanowi w jego
filmach. Bo oglądając nolanowską trylogię nie można pozbyć się
wrażenia, że miasto Batmana wygląda wypisz wymaluj jak trochę
bardziej mroczna wersja Nowego Jorku. Serialowe Gotham na szczęście
nie przywodzi na myśl żadnych skojarzeń z innymi sławnymi
miastami, co jest ogromnym plusem. Do tego osobiście bardzo podoba
mi się sposób kręcenia serialu. Chodzi mi tu o utrzymanie
komiksowego charakteru. Wiem, że w temacie komiksów jestem ogromnym
laikiem i nie powinnam wypowiadać się w tym temacie, ale właśnie
tak wyobrażałam sobie komiks na telewizyjnym ekranie. Nie potrafię
tego precyzyjnie nazwać, ale w większości scen da się dostrzec
coś w rodzaju naniesionego rysunku, tak jakby ktoś wziął obrazki
z komiksu i wprawił je w ruch. Dobra kończę się ośmieszać i mam
nadzieję, że z mojej paplaniny da się wyciągnąć sedno, o które
mi chodziło.
Kontynuując jeszcze rozważania o
stronie wizualnej serialu, to muszę napisać, że scenografia jest
genialna. Komisariat wygląda świetnie, mieszkanie Bruce'a choć
mało funkcjonalne (kto chciałby mieć łóżko naprzeciwko drzwi
wejściowych?) jest niesamowite, a klub Fish Mooney zdecydowanie
kusi. Do tego ludzie odpowiedzialni za charakteryzację i kostiumy
stanęli na wysokości zadania. Każda postać dzięki ciekawym
stylizacjom zyskała swój indywidualny charakter, a do tego panowie
zyskali garnitury, które uszyli im ci sami ludzie, którzy szyją
garnitury dla prezydenta Stanów Zjednoczonych. Jakby to powiedzieć,
nic dodać nic ująć.
Należałoby też napisać kilka słów
o aktorstwie. Ben McKenzie wcielający się w postać Jamesa Gordona
jest dość zabawny w swojej powadze i pogoni za zbrodnią. Nie
zrozumcie mnie źle. McKenzie gra bardzo dobrze, tylko jego bohater
mnie bawi, który cały czas ma albo groźny albo zbolały wyraz
twarzy. Dlatego chyba aby nie było tak mdło, partnerem Gordona jest
Harvey Bullock, grany przez Donala Logue. Aktor w roli policjanta,
który już dawno przestał widzieć jedynie biel i czerń i pogodził
się z szarością, bo w końcu to Gotham, tu wszystko jest inne,
jest bezbłędny. Logue dodaje scenom Harveya z Gordonem trochę
zabawnej ironii i tak potrzebnego nie raz humoru. Oczywiście nie
można nakręcić serialu o Gotham bez Batmana i Alfreda. Młody
Bruce Wayne w wykonaniu Davida Mazouz jest całkiem znośny, chociaż
momentami mroczny panicz Wayne wypada dość blado. Mam jednak
nadzieję, że młody aktor dostanie w kolejnych odcinkach trochę
więcej do zagrania i pokaże na co go stać. Z Alfredem mam jednak
większy problem. Otóż Michael Caine to jeden z moich ulubionych
aktorów i Alfred w jego wykonaniu to dla mnie jedyny słuszny
Alfred, dlatego mam tak duży problem z zaakceptowaniem Seana Pertwee
w tej roli. Aktor nie gra źle, ale to jednak nie to.
Czas przejść do tych nie do końca
dobrych i nie do końca złych postaci. W rolę nastoletniej Seliny
Kyle wcieliła się Camren Bicondova. Jak dla mnie aktorka wypada w
tej roli świetnie, a do tego wygląda jak młoda Michelle Pfeiffer.
Bicondova została bardzo ciekawie wystylizowana, a od siebie dała
Selinie te lekkie „kocie ruchy”, co raczej nie było dla niej
problemem, bo aktorka jest świetną tancerką. Jada Pinkett Smith
odtwarza na ekranie postać Fish Mooney. Widać że aktorka świetnie
się bawi w roli kobiety, która nie boi się ubrudzić sobie rączek
by dojść do największej władzy. To bardzo ciekawa postać z wielu
względów, ale mi podoba się to, że Mooney gra na wiele frontów i
przed nikim tego zbyt skrupulatnie nie ukrywa. Całe show kradnie
jednak nie kto iny jak Robin Lord Taylor wcielający się w postać
Oswalda Cobblepota. Pingwin w wykonaniu aktora to ten rodzaj
bohatera, którego powinniśmy nie lubić, bo przecież to
nieobliczalny psychopata, ale aktor gra go tak, że nie sposób nie
darzyć sympatią tej postaci. Taylor zaliczył sporą metamorfozę,
bo z blondyna stał się brunetem z dość mało twarzową fryzurą,
protezą nosa, pomalowanymi zębami i dziwnym, pingwinim chodem, ale
chyba było warto, bo Pingwina na ekranie się wyczekuje i patrzy jak
z ogromną charyzmą kradnie wszystkie sceny.
Szczerze mówiąc już bardzo dawno nie
widziałam serialu, który spodobałby mi się aż tak, że musiałam
obejrzeć większość wywiadów z aktorami na YT. Dawno też nie
wyczekiwałam z takim entuzjazmem kolejnych odcinków (w poniedziałek
kolejny odcinek!). Chyba też żaden serial/film nie sprawił, że w
końcu zdecydowałam się obejrzeć Burtonowskie Batmany. Jeżeli
więc nie mieliście ochoty oglądać Gotham, to może przemyślcie
jeszcze raz swoją decyzję i dajcie serialowi szansę, a nuż
dostaniecie na jego punkcie takiego mini fanowskiego fioła jak ja.
Zaczęłam oglądać, bo tak zawyrokował mąż :) Jeszcze się nie wciągnęłam, ale faktycznie serial kusi klimatem i ciekawie zarysowanymi postaciami [tak, też uwielbiam Pingwina], a do tego fajnie, że nareszcie ktoś ruszył historię Bruce'a Wayne'a od zupełnie innej strony - ileż razy można oglądać tę samą historię lekko tylko przerabianą? Mam nadzieję, że 'Gotham' utrzyma poziom, bo jest na co popatrzeć.
OdpowiedzUsuńMi się też podoba to, że historia Bruce'a nie jest głównym wątkiem serialu, przez co niby jest historia młodości Batmana, ale nie jest ona najważniejsza.
UsuńRównież mam nadzieję, że serial utrzyma ten wysoki poziom, ale znając życie nawet jeśli będzie miał tendencję spadkową to i tak będę go oglądać, bo już za bardzo się wkręciłam ;)