W życiu każdego blogera przychodzi
taki czas, kiedy idzie do kina na film, na który od dłuższego
czasu chciał iść i po seansie tego filmu wychodzi z kina z
załzawionymi oczami i nie wie co może o owym filmie napisać więcej
niż to, że właśnie za takie filmy kocha kino. Na Furię chciałam
iść od momentu obejrzenia pierwszego zwiastuna. Lubię filmy
wojenne i zawsze mocno je przeżywam. Szczerze mówiąc nie wiem do
końca dlaczego, ale odkąd sięgam pamięcią filmy o ludziach
walczących o swój kraj, nieważne czy to w I czy w II wojnie
światowej, czy innej wojnie, zawsze sprawiały, że siedziałam
przed ekranem telewizora jak zahipnotyzowana. Podczas seansu Furii
nie było inaczej. Cały czas z zapartym tchem przeżywałam losy
bohaterów, czasami bojąc się że osoba siedząca obok w kinie
pomyśli, że siedzi obok wariatki. Od razu sprostuję, nie krzyczę
w kinie, w ogóle nic nie mówię, ale czasami nie kontroluję mimiki
twarzy, a nieoczekiwane dźwięki typu wystrzały czy wybuchy
potrafią sprawić, że podskoczę w fotelu. Gdyby jednak filmowych
wrażeń było mało, to kiedy film się skończył, zapalono
przyciemnione światła, a ekran na dłuższą chwilę zrobił się
czarny, to na sali kinowej zapanowała grobowa cisza. Nikt nie zaczął
wymieniać żadnych uwag, nikt się nie odzywał, tylko wszyscy w
ciszy zaczęli się ubierać i powoli wychodzić, kiedy na ekranie
zaczęto wyświetlać napisy końcowe. Dawno nie spotkałam się z
taką reakcją widzów, jak po seansie Furii.
Film David Ayera opowiada o losach
kilku załóg amerykańskich czołgów, w tym tytułowej Furii, które
zostały w kwietniu 1945 roku wysłane do walki na terenach
nazistowskich Niemiec. Ich głównym zadaniem jest przerwanie linii
frontu i wkroczenie do centrum Niemiec.
Furia łączy w sobie dwa ważne
elementy, które powinny tworzyć każdy dobry film wojenny. Przede
wszystkim film Ayera jest bardzo dobrym filmem akcji, ale przy tym
jest również bardzo dobrym dramatem. Te dwa składniki są zaś tak
dobrze wyważone przez scenarzystę, że oglądanie Furii jest czystą
przyjemnością dla kinomana. Główna oś dramatu osadzona jest na
relacji Normana – nowego, młodego, niedoświadczonego członka
załogi czołgu Furia, a resztą załogi, szczególnie dowódcą -
sierżantem Donem Collierem. Z jednej strony Norman nie jest świadomy
tego jak wygląda wojna, nie ma pojęcia o jej bezwzględności i
okrucieństwie. Chłopak stara się usilnie trzymać swoich ideałów
szczególnie wtedy kiedy w końcu dostrzega realia wojny. Z drugiej
strony jest załoga czołgu składająca się z czterech dorosłych
mężczyzn, których wojna wydaje się że obdarła ze wszelkich
ideałów. Na ich czele stoi Collier, nazywany wśród żołnierzy
Wardaddy'im. Mężczyźnie żal jest Normana, ale też nie może
sobie pozwolić na to, by któryś z jego żołnierzy nie strzelał,
bo tu nie chodzi tylko o życie chłopaka, ale o życie całej
załogi.
Jeżeli zaś chodzi o film akcji, to
Furii nie brakuje brawurowych scen bitewnych, a także niezwykle
dynamicznych scen walki, w których głównym bohaterem jest czołg i
jego załoga. Byłam pod wrażeniem jak ciekawe ujęcia i bardzo
sprawny montaż mogą sprawić, że sceny w których czołg stoi w
miejscu, a czołgiści strzelają staną się jednymi z bardziej
widowiskowych i pełnych emocji scen w filmie. Trzeba oddać
Amerykanom to, że chyba nikt nie potrafi kręcić tak dobrych filmów
wojennych jak oni. Oczywiście jak w każdym tego typu amerykańskim
filmie i w Furii nie zabrakło mocno przerysowanych scen, w których
nasza dzielna załoga czołga stawia czoła nazistowskiemu wrogowi.
Ale mi te sceny zupełnie nie przeszkadzały, a wręcz przeciwnie
sprawiały, że jeszcze bardziej kibicowałam głównym bohaterom
(zresztą, kto w końcowej scenie by nie kibicował dzielnej załodze
czołgu...).
Furia jest bardzo dobrym filmem pod
jeszcze jednym względem. Chodzi mi tutaj o aktorstwo. Przede
wszystkim film ten należy do Brada Pitta. Pitt gra w tym filmie
koncertowo i nikt nie przekona mnie, że jest inaczej. Byłam pod
wrażeniem tego jak aktor w jednej scenie grał zatwardziałego
wojennego wyjadacza, by w drugiej bardzo subtelnie pokazać ludzką
stronę swojego bohatera. Gra twarzą Pitta jest w tym filmie
świetna. Chyba sprawdza się tu powiedzenie, że Brad Pitt jest jak
wino, im starszy tym lepszy. W rolę Normana wcielił się Logan
Lerman. Szczerze mówiąc początkowo aktor zupełnie nie pasował mi
do tego filmu, ale kiedy zobaczyłam go w pierwszej scenie, to
wiedziałam, że był to idealny wybór. Lerman może nie wspina się
na wyżyny swoich umiejętności aktorskich, a momentami nie mogłam
opędzić się od wrażenia, że na ekranie widzę Charlie'go, ale w
ostatecznym rozrachunku, Lerman wypada bardzo dobrze. Zadziwiająco
dobre wrażenie zrobił na mnie również Shia LaBeouf. Nie przepadam
za tym aktorem, szczególnie po jego dość dziwnych zachowaniach w
mediach, ale nie mogę mu odmówić tego, że w Furii zagrał
świetnie.
Jak już pisałam kilka razy w tym
poście, Furia to kawał dobrego kina wojennego i dobrze
przemyślanego widowiska. To świetne kino akcji, a przy tym ciekawe
studium ludzkiej natury i tego jak szybko wojna potrafi zmienić
człowieka. Film Ayera oglądałam z ogromną przyjemnością i
szczerze mówiąc zupełnie straciłam w kinie poczucie czasu. Jeżeli
więc zastanawialiście się czy warto iść do kina na Furię, to
podpowiem Wam – nie myślcie dłużej, tylko idźcie do kina.
"Fury" kusi mojego męża, a i ja chętnie obejrzałabym ten film.
OdpowiedzUsuńPolecam, warto zobaczyć ten film na dużym ekranie ;)
Usuń