Rusty Angel niedawno napisała o Love
Never Dies, musicalu którego nie miałam ochoty oglądać z dwóch
powodów. Po pierwsze słyszałam, że dzieją się w nim cuda
niewidy, a historia jest tak niewiarygodna, że aż śmieszna. Po
drugie o Love Never Dies usłyszałam wtedy kiedy miałam moją małą
obsesję na punkcie Ramina Karimloo (na półce stoi rocznicowe
wydanie DVD Upiora w Operze i płyta CD, jak szaleć to szaleć ;) )
i nie mogłam przeżyć tego, że wydanie DVD Love Never Dies jest z
obsadą australijską a nie londyńską. Dlatego moja znajomość
kontynuacji Upiora w Operze ograniczyła się do trzech piosenek,
oczywiście w wykonaniu obsady londyńskiej. Jednak po wpisie RustyAngel postanowiłam obejrzeć Love Never Dies i jakkolwiek głupi nie
był ten musical, to piosenki są genialne i warte uwagi, nawet w
wykonaniu obsady z Australii.
Na początek należy wspomnieć o czym
jest ów musical. Próba jednak napisania sensownie o nim to taka
trochę misja niemożliwa, wszak tak cudownego fabularnie musicalu
nie było mi dane jeszcze nigdy oglądać. Otóż mija 10 lat od
wydarzeń mających miejsce w paryskiej operze. Christine jest żoną
Raula i wychowują razem dziecko – chłopca o imieniu Gustav. Raul
nie jest jednak tym samym mężczyzną jakim był kiedy poznajemy go
w Upiorze w Operze. Mężczyzna ma duży problem z hazardem i przy
okazji też nie stroni od spożywania w ciągu dnia (i nocy) dużych
ilości alkoholu. A jakby tego było mało problemy z hazardem
przełożyły się też na problemy z pieniędzmi, których zostało
państwu De Chagny bardzo mało. Dlatego też kiedy Christine dostaje
intratną propozycję zaśpiewania w Nowym Yorku bez namysłu ją
przyjmuje. Okazuje się jednak, że owa propozycja jest tylko
podstępem mającym zwabić Christine na Coney Island. A kto jest
mistrzem podstępu? Oczywiście że Upiór, bo któż inny.
Nawet ta fabuła nie brzmi tragicznie,
ale kiedy zagłębi się w szczegóły to już nie jest tak dobrze.
Jedną z końcowych scen Upiora w Operze jest ta, kiedy tłum idzie
szukać Erica, a Meg znajduje jego maskę. Otóż w Love Never Dies
wątek Meg jest nadal kontynuowany. Kobieta jest zakochana w Upiorze
i tylko czeka by mężczyzna zwrócił na nią uwagę. Zresztą to
dzięki niej i madame Giry Upiór uciekł i był w stanie rozpocząć
nowe życie na Coney Island. Madame Giry też dostaje więcej czasu
antenowego. Kobieta martwi się o swoją córkę, która szczerze
mówiąc przez te dziesięć lat bardzo, ale to bardzo zdziecinniała.
Meg zachowuje się jak pięcioletnia dziewczynka i chyba bardziej
irytującą postacią już być nie może. Do tego twórcy musicalu
zaserwowali widzom nie trójkąt miłosny, a czworokąt, bo czemu
nie? Wszak trzeba być choć trochę oryginalnym. Nie tylko Meg stała
się postacią dziwną. Raul z sympatycznego mężczyzny zmienił się
w jakiegoś bufona, który mimo bankructwa każe siebie traktować
jako króla na włościach. Christine traktuje zaś jak swoją
marionetkę, a syna omija szerokim łukiem nie będąc w stanie
poświęcić mu ani chwili uwagi. Eric nie jest już niestety tak
upiorny jak w Upiorze w Operze. W Love Never Dies to mężczyzna
nieszczęśliwie zakochany, który niby jest w stanie zrobić
wszystko by odzyskać Christine, ale w praktyce nie robi zbyt wiele.
Z postaci tajemniczej i fascynującej stał się dość ckliwym
mężczyzną, któremu przydałoby się pudełko chusteczek. W tym
wszystkim jedynie Christine się niezbyt zmienia. Dalej jest kobietą
niezdecydowaną i jakby to ująć, trochę anemiczną.
Skoro w miarę rozprawiłam się z
fabułą i uniknęłam spoilerów, które robią z niej tragikomedię,
to przejdę do tego co czyni Love Never Dies przyzwoitym musicalem.
Są to oczywiście piosenki. W niektórych można rozpoznać melodie
z Upiora w Operze, w innych zaś bardzo szybko w ucho wpadają nowe
melodie. Jedną z moich ulubionych piosenek jest Til' I hear you
sing, którą śpiewa Upiór, w tej roli Ben Lewis. Przyjemnie słucha
się bardziej żywego kawałka Beauty Underneath, gdzie obok wokalu
Bena Lewisa można podziwiać głos młodziutkiego aktora
wcielającego się w postać Gustava. Zachwyca także utwór Love
Never Dies w wykonaniu Christine – Anna O'Byrne . Również
bardzo przyjemne dla ucha jest Beneath a Moonless Sky, w którym
świetnie współbrzmią głosy Upiora i Christine. Mimo że na
początku wspominałam, że wolałabym aby na DVD ukazała się
wersja musicalu w wykonaniu obsady londyńskiej, to muszę przyznać
że ta obsada wypada wokalnie równie dobrze. Chociaż moim ulubionym
Upiorem i tak pozostanie Ramin Karimloo, bo i wokalnie i aktorsko
pozamiatał w koncercie w Royal Albert Hall na 25-tą rocznicę
Upiora.
To co zawsze mnie zachwycało w Upiorze
obok muzyki, to niesamowity klimat który tworzyły scenografia i
kostiumy. Love Never Dies również zachwyca pod tym względem.
Scenografia zrobiona jest z ogromnym rozmachem, a Coney Island
wygląda bajecznie, a zarazem tajemniczo i trochę złowrogo.
Christine jak zwykle zgarnęła najpiękniejsze suknie, zaś
występujący w parku rozrywki Upiora artyści wyglądają niezwykle
ciekawie w swoich dość oryginalnych strojach.
Love Never Dies to taki w połowie
udany eksperyment. Muzycznie musical stoi na wysokim poziomie, w
końcu wyszedł spod ręki Andrew Lloyd Webera, a to o czymś
świadczy. Muzyka jest piękna i każdy może znaleźć kilka
utworów, które będą mu cały dzień grały w głowie, ale
fabularnie musical leży. To co stało się z bohaterami, których
ludzie pokochali po Upiorze w Operze, przyprawia o zgrzytanie zębami
i śmiech przez łzy, a plot twisty wywołują uczucie zażenowania.
Jeżeli więc jesteście na tyle odważni by obejrzeć Love Never
Dies, to nie będę Was odwodzić od tej decyzji, jeżeli zaś nie
macie ochoty oglądać tego cuda, to przesłuchajcie piosenki, bo
naprawdę warto.
PS. Dalej niesamowicie śmieszą mnie
momenty kiedy Upiór zdejmuje maskę. Nie rozumiem dlaczego z maską
zdejmuje też i włosy (czyżby nosił jakąś perukę?), a potem jak
z powrotem ją wkłada to o włosach już zapomina. Wiem, zwracam
uwagę na dziwne rzeczy, ale tak już mam ;)
PS2. Til' I hear you sing w wykonaniu Ramina Karimloo
Też się zastanawiałaś nad zdejmowaniem maksi i włosów jednocześnie? I czemu jego oryginalne włosy są siwe i rzadkie?
OdpowiedzUsuńA Ramin Karimloo zrobił ALS Ice Bucket Challenge. Nie spiewa w nim, ale to nic nie szkodzi.
LND jest dla mnie guilty pleasure - bohaterowie zachowują się jak nie oni, ale wszyscy jest takie ładne i tak pięknie śpiewają.
Właśnie nie mam pojęcia o co chodzi z tą różnicą w wyglądzie włosów Upiora (jest to i w Upiorze w Operze i LND). Poza tym ciekawa jestem co się dzieje z tym tupecikiem/peruką, bo przecież aktor musi to gdzieś schować... Nie ma to jak mieć dziwne problemy ;)
UsuńWidziałam :D Brak śpiewania wynagrodził mi brak koszulki ;)
Jakie piękne kostiumy! :O
OdpowiedzUsuńPowiedz mi gdzie ja to mogę dorwać w całości, obejrzę na 100%!!! :)
Wersja oryginalna jest na YT w całości (i w częściach w HD ;) )
UsuńFabuła może i umiera, ale poszczególne piosenki przypadły mi do gustu (zwłaszcza "Beneath A Moonless Sky"). ;) A w ogóle to nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z mojej miłości do musicali (mam ich w domu ok. 5000). Gdybyś kiedyś zechciała posłuchać, dajmy na to, "Upiora..." po węgiersku, pisz na maila. ;)
OdpowiedzUsuńWow zazdroszczę kolekcji ;) Wiesz pozostanę przy wersji polskiej i angielskiej "Upiora w Operze", ale jeżeli będę poszukiwała jakiegoś musicalu, a na pewno będę, to już wiem do kogo się zwrócę o pomoc ;)
Usuń