poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Jestem, więc piszę, czyli słów kilka po dłuższej przerwie

Powrót do pisania czegokolwiek po tak długiej przerwie, jest nie tyle irytujący co okraszony ogromnymi wyrzutami sumienia. Bo jakby nie było w prowadzeniu bloga oprócz ciekawych treści najważniejsza jest systematyka, której u mnie należy szukać jak igły w stogu siana, zresztą do ciekawego pisania też mi daleko. Mówi się jednak trudno i żyje się dalej... i powraca do pisania, a raczej do wrzucania do internetu swojej bezładnej pisaniny. Ale wiecie co? Przejmuję się ostatnio tak wieloma rzeczami, że nie mam ani siły ani ochoty przejmować się moimi absencjami na blogu. Jako że często też ciężko jest mi wytrwać z wszego rodzaju postanowieniami (no może oprócz tych wyznaczających mi rozkład nauki przed kartkówkami/kolokwiami/egzaminami), to nie będę pisać że się poprawię i od dziś wpisy zaczną się pojawiać regularnie, ponieważ pisanie bloga miało być przyjemnością, a nie niemiłym obowiązkiem czy też karą... Kończąc te jakże niezwykle interesujące wynurzenia/tłumaczenia chciałam napisać, że dziś będzie notka zbiorcza o filmach/serialach/książkach, które ostatnio obejrzałam/przeczytałam, bo jak można się domyśleć absencja na blogu nie równa się przestaniu obcowania z produktami wszelakiej popkultury. Dziś więc o Firefly i książce niejakiego Johna Greena, która niedługo trafi na ekrany kin.