czwartek, 31 grudnia 2015

10 najlepszych filmów i 5 seriali jakie obejrzałam w tym roku



Nadszedł ten nieubłagany czas w roku, kiedy większość blogerów robi jako takie podsumowania swojego filmowego/czytelniczego/itd. roku. Szczerze mówiąc (a raczej pisząc), nie przepadam za tego typu rankingami czy podsumowaniami, bo cierpię na „chroniczne niezdecydowanie”, jak lubię zwać moją niechęć do tworzenia zestawień, gdzie sama muszę coś wybrać i zdecydować czy było lepsze czy nie od reszty. Tak więc, po dość długich przemyśleniach w końcu dałam radę wybrać tę 10-kę najlepszych filmów jakie udało mi się zobaczyć w 2015 roku. Od razu zaznaczam, że nie wszystkie filmy i seriale, które znalazły się w tym rankingu miały swoją datę premiery (czy to polską czy światową) w 2015r. Niestety nie udało mi się dotrzeć na seanse filmów do kina tyle razy ile bym chciała. Nie jest to więc zestawienie najlepszych produkcji z tego roku, a po prostu do bólu subiektywne zestawienie najbardziej ciekawych i wciągających filmów jakie udało mi się w tym roku obejrzeć. Pragnę też dodać, że kolejność na liście jest przypadkowa i jeżeli obok produkcji nie ma linka do wpisu, to zapewne odpowiedni wpis (i odnośnik) pojawi się w styczniu.

wtorek, 22 grudnia 2015

Young adult novels, czyli ten wpis o kilku książkach

Ostatnio przekonałam się na własnej skórze, że oglądanie dość popularnych zagranicznych BookTuber'ów szkodzi zdrowiu. Po pierwsze sprawia, że dowiadujemy się o istnieniu wielu książek, o których egzystencji nie mieliśmy zielonego pojęcia. Po drugie, większość z tych książek należy do jakże uwielbianej przez wszystkich kategorii książek młodzieżowych. Oczywiście zdarza się usłyszeć o dość znanych seriach fantasy czy mocno promowanych thrillerach, ale nie oszukujmy się, w większości na BookTubie królują książki młodzieżowe. A to sprowadza mnie to trzeciego argumentu o szkodliwości owych wyżej wspomnianych kanałów na YT – otóż człowiek zaczyna się zastanawiać czy przypadkiem i on nie chciałby sięgnąć po którąś z omawianych przez BookTubera X książek. A jako że człowiek (czytaj obecna tu blogerka) to istota dość podatna na sugestie w tematach książkowo-filmowych, to tworzy sobie listę, tych często mało ambitnych książek młodzieżowych i zamiast przeczytać coś porządnego, sięga po kolejną serię z kategorii young adult novels, a potem narzeka, że jest do tyłu z klasykami... 

Postanowiłam więc zebrać te przeczytane książki w jeden wpis i napisać o nich po „kilka zdań” unikając przy tym spoilerów.

środa, 16 grudnia 2015

The Secret Life of Marilyn Monroe, czyli wzloty, upadki i wielkie dramaty

Macie tak czasami z niektórymi aktorami, że bardziej interesuje Was ich historia niż dorobek filmowy? Zamiast odczuwać chęć sięgnięcia po kolejny film z udziałem gwiazdy, wolicie zasiąść wygodnie przy lekturze jego biografii bądź też obejrzeć film dokumentalny o tej gwieździe? Cóż, ja tak mam w przypadku wielu aktorów z czasów złotej ery Hollywoodu. Może dlatego, że obecnie wszelkiego rodzaju informacje z planów filmowych, premier czy też ogromne ilości wywiadów telewizyjnych są dostępne na wyciągnięcie ręki. Poziom promocji filmu, a co za tym idzie natłok wiadomości jakie serwuje nam cała ta maszynka marketingowa związana z przemysłem filmowym sprawia, że przyzwyczailiśmy się do tego, że obejrzenie filmu już nie wystarcza, w szczególności kiedy film trafia do naszego serca. Zapewne dlatego w przypadku gwiazd starego kina, głód informacji jest większy niż sama chęć obejrzenia filmu. A przynajmniej często odczuwam taki głód jeżeli chodzi o znane nazwiska kina lat 40-tych, 50-tych czy 60-tych. Może to czysta chęć poznania jakiegoś wycinka historii, a może to po prostu moje wścibstwo bierze górę, tego nie jestem do końca pewna. Pewna jestem jednak tego, że jedną z takich gwiazd, o której wolę czytać i oglądać filmy dokumentalne, niż oglądać filmy z jej udziałem, jest Marilyn Monroe. Może dlatego tak bardzo przypadł mi do gustu mini-serial stacji Lifetime The Secret Life of Marilyn Monroe, który stara się opowiedzieć trochę inną historię tej aktorki jaką do tej pory było mi dane poznać.

niedziela, 13 grudnia 2015

Once Upon a Time, czyli podsumowanie sezonu 5a


Z racji tego, że starałam się w miarę na bieżąco umieszczać na blogu wpisy o moich odczuciach co do kolejnych odcinków OuaT, postanowiłam że musi pojawić się też wpis krótko podsumowujący tę połówkę sezonu. Jak to w przypadku tego serialu bywa, nie obyło się bez kilku ogromnych dziur fabularnych, ale za to finał półsezonu wynagrodził mi owe luki w miarę skutecznie. Muszę jednak przyznać, że o ile w odcinku finałowym dzieje się dużo i rozgrywa się wiele dramatycznych wydarzeń, to wydaje mi się, że tego dramatyzmu jest aż nadto. Nie jest to oczywiście równoznaczne z tym, że odcinek mi się nie podobał, bo odcinek mi się bardzo podobał, tylko że zakończenie jest mocno zagmatwane. A jak wiadomo, gdzie się za dużo naplącze, tam potem ciężko jest to wszystko sensownie rozplątać. Szczególnie kiedy końcówką półsezonu trzeba ładnie wprowadzić do kolejnych odcinków...

Oczywiście dalej wpis najeżony spoilerami.

niedziela, 6 grudnia 2015

Before We Go, czyli Chris Evans w roli reżysera

Już od dłuższego czasu wyznaję zasadę, że jeżeli nie wiem co obejrzeć, a nie mam ochoty ani na żadne klasyki ani też na żadne superprodukcje, to wieczór najprzyjemniej spędzę przy filmie wygrzebanym z kategorii „indie movie”. Niby są to niskobudżetowe produkcje, w których nie będzie niesamowitych zwrotów akcji, mistrzowskich intryg, wybuchów czy też superbohaterów, ale w większości przypadków będzie ciekawa historia, której tak naprawdę nie potrzeba tej całej otoczki. Bo jak wiadomo, dobra historia z pomocą dobrej gry aktorskiej zawsze się obroni. Odstępstwem od tej reguły zdecydowanie nie jest Before We Go, czyli reżyserski debiut Chrisa Evansa.

Before We Go to historia dwójki nieznajomych, którzy poznają się pewnej nocy na nowojorskim dworcu. Ona została okradziona, a jedyne co pozostało jej w kieszeni to bilet na pociąg do domu, na który niestety nie zdążyła. On przyjechał do miasta na przesłuchanie do zespołu, ale tego wieczoru miał spotkać się ze znajomym na imprezie, jednak mężczyzna wolał grać na dworcu niż dotrzeć pod wskazany adres. Ona i on, oboje zagubieni, oboje na życiowym zakręcie, tej jednej nocy krążąc po mieście, dzięki wzajemnej pomocy może znajdą swoją drogę.

wtorek, 1 grudnia 2015

The Longest Ride, czyli Sparks tym razem z tarczą

Chyba nie będzie wielkim przekłamaniem jeśli napiszę, że powieści Nicholasa Sparksa są jednymi z częściej ekranizowanych książek w ogóle. Średnio co roku gościmy na ekranach kin film, który powstał na podstawie prozy tego pana. To dość zadziwiające biorąc pod uwagę, że książki Sparksa, a co za tym idzie również i ich ekranizacje, opierają się na jednym i tym samym schemacie. Mamy więc podobny przebieg akcji, bardzo zbliżone punkty zwrotne w fabule, które znajdują się w miarę w tym samym czasie co w innych historiach, jedynie imiona i zawody bohaterów się zmieniają. Tak więc co roku dostajemy jeden film z gatunku „Sparksowe romansidła” i zapewne przez dłuższy czas się to nie zmieni. Dlaczego? Bo jak widać cały czas jest zapotrzebowanie na tego typu filmy, czyli na takie proste historie miłosne, które potrafią w ciągu seansu rozśmieszyć widza, by potem wycisnąć z jego oczu kilka łez. The Longest Ride nie jest w tym przypadku wyjątkiem od tej reguły.

Historia jest dość prosta. Mamy dwójkę młodych ludzi, którzy są od siebie bardzo różni, ale mimo to, w dość krótkim czasie połączy ich silne uczucie. Żeby nie było tak łatwo i przyjemnie, w końcu owe różnice dochodzą do głosu i mieszają w życiu naszej zakochanej pary (ale niespodziewany zwrot akcji...). W międzyczasie losy tej dwójki splatają się z losem starszego mężczyzny, który opowiada im o swoich perypetiach życiowych i co najważniejsze w tej historii, o Ruth, która była miłością jego życia.