sobota, 16 maja 2015

Avengers: Age of Ultron, czyli i ja dołożę moje trzy grosze

Zapewne wszyscy fani filmów Marvela w zeszły weekend zawitali do kin na premierę nowiutkiego produktu od owego studia. Również prawie wszyscy blogerzy napisali co o filmie myślą, a ja jakoś nie mogłam się zebrać do tego wpisu. Przede wszystkim dlatego, że ja się na Avengersach dobrze bawiłam, trochę się pośmiałam, momentami bałam się o los głównych bohaterów, a czasami zbierałam żuchwę z podłogi. Ogólnie dostałam to czego od tego typu filmu oczekiwałam – całkiem niezłej rozrywki. Po powrocie z kina, będąc na takim lekkim „po-kinowym haju” zaczęłam przeglądać Internety i to był mój błąd. Zaczęłam czytać te wszelkie dyskusje, oskarżenia i próby obrony filmu i zaczęłam się zastanawiać czy aby na pewno byłam w kinie na tym samym filmie. Jako, że cały ten szum trochę mnie wnerwił, postanowiłam nic o Avengersach nie pisać, ale jak widać długo w tym postanowieniu nie wytrwałam. Więc oto moje trzy grosze do tematu.

W tej odsłonie przygód dobrze nam znanych superbohaterów, sami bohaterowie tworzą sobie wroga, a raczej robi to Stark na spółkę z Bannerem. Rozbudowują stary projekt dzięki berłu Lokiego, które znaleźli w kryjówce Hydry i tworzą sztuczną inteligencję Ultrona, który ma ochronić ludzkość przed najeźdźcami z kosmosu. Jak można się domyśleć nie wszystko idzie po ich myśli i Ultron się buntuje, bo według niego trzeba wyplenić ludzkość i sprawić by ewoluowała. W tej jakże światłej misji pomaga mu rodzeństwo mutantów.

W dalszej części tego nieporadnego wpisu znajdują się SPOILERY. Czytacie na własną odpowiedzialność.



Zacznijmy do tego, że do kina na Avengers poszłam bez większych oczekiwań, bo ja już chyba jestem trochę Marvelem zmęczona. Nie macie wrażenia, że jak kilka lat temu była moda na adaptowanie wszystkiego gdzie wystąpiło słowo „wampir” czy „wilkołak”, tak teraz wszyscy uparli się na komiksy? Nie wiem jak Wy, ale mnie to zaczyna już trochę nudzić i odrobinę przytłaczać. Czasami mam wrażenie, że dosłownie jakiś superbohater wyskoczy mi z lodówki (oczywiście nie obraziłabym się, ale...). Do tego Marvel uważany jest za prowodyra tej całej sytuacji i słusznie, bo to on zaczął i jemu się udało. Nie tylko opanował ekran kinowy, ale i ten mniejszy i co by nie powiedzieć, to zrobił to w wielkim stylu (przecież większość widzów zachwyciła się Daredevilem, Agentka Carter dostała drugi sezon, z czego się bardzo cieszę, a Agenci Tarczy też dalej się jakoś trzymają na antenie). Jednak nie złości ten dobrobyt urodzaju produkcji o bohaterach komiksów Marvela, a to w jaki sposób Marvel sprzedaje widzom te produkty. Od momentu kiedy zaczęłam oglądać filmy o superbohaterach, a było to od momentu kiedy wybrałam się do kina na pierwszych Avengersów, najlepszą rzeczą w tych filmach było to, że one się tak fajnie łączą, a fragmenty fabuły zgrabnie się przeplatają. Do tego sceny po napisach były takim dobrze przemyślanym wstępem do następnych filmów. Dodatkowo, co się chwali, jako osobne filmy, te produkcje również dawały sobie świetnie radę, bo to po prostu są dobre filmy. Oglądając więc kolejne części filmów ze stajni Marvela miałam wrażenie, że oglądam najlepszy i najdroższy serial świata. Niestety Avengers: Age of Ultron bardzo umiejętnie zabiły to wrażenie, bo jako kontynuacja poprzednich marvelowskich filmów nowi Avengersi są po prostu bardzo niespójnym filmem.



Nie zrozumcie mnie źle. Jako oddzielny produkt Avengers: Age of Ultron to kawałek całkiem niezłej rozrywki, z taką trochę durnawą fabułą (ale od tych filmów akurat nie wymaga się przecież mądrych i oscarowych scenariuszy), która momentami lepiej lub gorzej się broni, ale jak na mój gust za bardzo skupia się na walkach, wybuchach i znowu walkach i sprowadzeniu do krajobrazu nędzy i rozpaczy kolejnych miast świata. Na szczęście jest trochę dobrego humoru i tego typu od skórki od banana, czyli jest wesoło i ogólnie nie ma czasu na nudę. Problem zaczyna się w miejscu, kiedy zastanowimy się nad tym, w jakim miejscu znaleźli się nasi superbohaterowie w innych filmach. Czyli Stark miał zacząć od nowa (przecież pracownia poszła z dymem), Kapitan razem z Falconem mieli szukać Bucky'iego, Natasha wyruszała gdzieś załatwić swoje sprawy, a Thor miał być opiekunem Ziemi, bo pragnął być z Jane, Fury sfingował swoją śmierć, a agentka Hill miała pracować w FBI czy CIA (nie bijcie, nie pamiętam dokładnie). W Avengers: Age of Ultron okazuje się, że nasza wesoła gromadka biega razem po lesie w jakimś fikcyjnym państwie ścigając Hydrę i próbując odzyskać berło Lokiego i zachowuje się tak, jakby od premiery The Avengers nie powstały żadne nowe filmy i nic się w ich życiu nie zmieniło. No to w końcu jak to jest? Marvel tworzy spójne filmowe universum, czy leci sobie w kulki? A takich różnic, czy jak kto woli niespójności można znaleźć w tym filmie sporo.



Weźmy na pierwszy ogień postać Czarnej Wdowy, a raczej to co scenarzyści z niej zrobili. Ludzie złościli się na Rennera i Evansa za brzydkie żarty pod adresem Natashy, wiecie, te w których nazwali ją „dziwką”. Ale czy scenarzyści nie zrobili z Czarnej Wdowy takiej trochę chorągiewki (bo oczywiście uważam, że nikogo nie powinno się wyzywać od takich czy śmakich)? Ale czy tylko ja odniosłam wrażenie, że sugerowano widzom iż Czarną Wdowę i Hawkeye coś łączyło w The Avengers i nie była to tylko i jedynie przyjaźń? Potem w The Winter Soldier, Natasha ewidentnie flirtowała z Kapitanem i między Johansson a Evansem na ekranie była dostrzegalna chemia, a na pewno było jej więcej niż między Johansson a Ruffalo. Bo tak, w Avengers: Age of Ultron Czarna Wdowa i Hulk są w sobie po uszy zakochani. I co, nie zrobiono z Czarnej Wdowy takiej chorągiewki? Z bólem serca trzeba stwierdzić, że niestety tak trochę im to wyszło.



Kolejna rzecz, która mi bardzo nie pasowała, to Hawkeye i jego rodzina. To znaczy pomysł jest bardzo fajny i wykonanie bardzo dobre, a do tego Renner miał więcej do zagrania, więc też nie mogę narzekać. Ale to ten pomysł w stylu nie mamy Coulsona, którego na potrzeby fabuły można zabić, więc zabawmy się w Tolkiena. To pierwsze skojarzenie w kinie jakie przyszło mi do głowy – rodzina Hawkeye i ten cudny domek pośrodku niczego, to takie tolkienowskie wielkie orły, które ratują bohaterów, gdy nie ma innego wyjścia z sytuacji. Jeżeli też macie małe deja vu w tym momencie, to widzę że nie jestem jedyna. Bo Avengers: Age of Ultron podążają schematem z pierwszych Avengersów. Najpierw nasi bohaterowie walczą ramię w ramię i jest super, potem powija im się noga i ktoś musi im przypomnieć, że są drużyną i tylko oni są w stanie uratować świat, by potem znów stanęli do walki z wrogiem. To trochę smutne wykorzystywać te same zagrania scenariuszowe po raz kolejny, nieprawdaż?



Moje ostatnia czepliwa uwaga wędruje do postaci Quicksilvera, a raczej sposobu w jaki zginął. Jeżeli weźmiemy pod uwagę, że Quicksilver w najowszych X-menach wyczyniał cuda (scena uwolnienia Magneto jest przecież genialna) i założymy że jest to ta sama postać (bo jest prawda? nie czytam komiksów, więc wolę się upewnić), to jakim cudem ktokolwiek mógł go postrzelić? Przecież Quicksilver w X-menach poruszał się tak szybko, że dla niego wystrzeliwane z pistoletów pociski poruszały się żółwim tempem, a w Avengers: Age of Ultron trafia go kilka pocisków. Ktoś mi wyjaśni o co tutaj chodzi? Bo trochę się pogubiłam. Jeżeli jednak jestem już przy Quicksilverze, to muszę przyznać, że rodzeństwo Maximoff było bardzo fajnie zagrane przez Aarona Taylora-Johnsona i Elizabeth Olsen, a trochę w nich nie wierzyłam, teraz zwracam honor. Jeszcze jedna rzecz odnośnie tej dwójki, z nich scenarzyści też zrobili ładne chorągiewki. Rozumiem scenę, w której rodzeństwo zorientowało się że Ultron jest zły i oni przyczynili się do jego powstania, stąd poczucie winy i chęć zmiany stron. Tylko robią to w tak szybkim tempie i nikt z Avengersów nie zadaje żadnych pytań, że trochę źle to wygląda. Ale to tylko moje odczucie... 



Kończąc powoli te moje wywody i uwagi muszę napisać jeszcze o jednej rzeczy, ale już ostatniej, obiecuję. Przez cały czas trwania filmu nie mogłam się pozbyć wrażenia, że czegoś ewidentnie mi w nim brakuje. I wiecie co, w końcu odkryłam co to było. Otóż brakowało mi porządnego „tego złego”. A raczej takiego złego, którego można darzyć sympatią. Wiem, że brzmi to dziwnie, ale postaram się to wytłumaczyć. Otóż według mnie, sukces The Avengers polegał na tym, że wszyscy polubili Lokiego. Dawno na ekranie nie było tak ciekawego przedstawiciela „tych złych”. Z jednej strony widz wiedział, że Loki jest zły i że źle postępuje, ale wszyscy widzieli w nim skrzywdzonego bohatera, który chce dostać to, co mu się jedynie według niego oczywiście, należy. Do tego Hiddleston zagrał Lokiego tak brawurowo i z tak ogromną charyzmą, że ukradł wszystkim Avengersom film. Przecież po Avengerach największy szum powstał wokół postaci Lokiego i żartów z jego udziałem. W Avengers: Age of Ultron „ten zły” na tle Lokiego wypada strasznie blado, a co za tym idzie postaci Avengersów wypadają blado. Bo to Loki w pierwszych Avengersach skupiał na sobie ogrom uwagi, przez co tuszował jakieś braki w innych częściach fabuły, Ultron jednak jest zbyt mało ciekawy, by mu się ta sztuka udała. I chyba tutaj leży cały mój problem z Avengers: Age of Ultron. Bo twórcy filmu dwoili się i troili by Ultron był zabawny i nieprzewidywalny, miał być taką trochę ciemną stroną Starka, ale na moje oko, wyszło im to średnio.

Podsumowując, mimo tych wszystkich zarzutów pod adresem filmu, nadal uważam, że Avengers: Age of Ultron to dobry film. Naprawdę, w kinie bawiłam się na nim świetnie, chociaż nie było tego entuzjazmu towarzyszącego pierwszej części, kiedy wyszłam z kina i w głowie miałam tylko jedną myśl "Ja chcę jeszcze raz", ale z drugiej strony nie oczekiwałam żadnych fajerwerków. Po prostu film ten gorzej wypada na tle swoich poprzedników, bo tak jakby słabo się z nimi łączy. Ale jak to się mówi, nie można mieć wszystkiego.


3 komentarze:

  1. IMHO on się sam nadział na kulę, policjant po prostu celował w powietrze. Jeśli ktoś jest winny, to tylko Pietro.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, w tym wypadku zgadzam się w 100%, ale bardziej chodzi mi o scenę, w której Pietro obrywa kilkoma pociskami ratując Hawkeye i dzieciaka. Bo odniosłam wrażenie, że Pietro był w tej scenie za wolny, stąd zakończyło się to tak, jak się zakończyło...

      Usuń
  2. Gdybyś czytała więcej wiedziała byś że Marvel nie wyklucz śmierci super bohatera ale ja myślałam że to będzie ktoś z tych lubianych iron man czy kapitan ameryka a Quicksilver pojawił się i znikną więc trochę brakowało tam emocji a w dodatku na koniec filmu thor mówi nowi avengersi rusza papą ale dalej nie ma tekstu o prucz tego? Najlepszy film forever! Poźniej myślałam tylko o tym i nadal myślę to zajebiste uczucie! Ale cholernie smutne :( bo powraca rzeczywistość!

    OdpowiedzUsuń