wtorek, 28 kwietnia 2015

Aktorzy w teledyskach, czyli kto u kogo ostatnio zagrał

Dzisiejszy wpis będzie trochę z innej beczki z dwóch dość błahych powodów. Pierwszy powód to chęć przerwania blogowej monotonii. Nie da się ukryć, że ostatnio na blogu publikowałam w kółko recenzje jakichś filmów, albo seriali i szczerze mówiąc, miałam ochotę na napisanie czegoś innego. Po drugie zaś, w przeciągu ostatnich kilku tygodni moi promotorzy zawalili mnie nawałem pracy związanej z analizą danych i nie mam czasu obejrzeć niczego konkretnego, co trwałoby dłużej niż 50 minut, więc najzwyczajniej w świecie słucham muzyki. Słuchanie jednak w kółko tych samych piosenek jest dla mojego mózgu męczące i nużące, więc z pomocą przyszedł mi YT. Bo kto powiedział, że nie można słuchać przypadkowo wybranych playlist i przy okazji zerkać na lecące w tle teledyski? Jedno z takich zerkań zakończyło się dla mnie lekką traumą i chwilową utratą kontroli nad żuchwą, a przy okazji zainspirowało do stworzenia tego wpisu.

Nie od dziś wiadomo, że w teledyskach można zobaczyć znanych i lubianych aktorów, oraz mniej znanych, dla których zapewne zagranie w teledysku dostarcza trochę grosza. Jak również wiadomo, są teledyski lepsze i gorsze, dziwne i dziwniejsze. Są jednak też takie, przy których zastanawiamy się jaki desperacki akt zmusił aktora do zaangażowania się w ten właśnie konkretny projekt. Nie mam zamiaru być w tym wpisie złośliwa i nie będę wylewać na nikogo przysłowiowego wiadra pomyj. Po prostu stwierdziłam, że zrobię listę teledysków, dość nowych (chociaż okaże się pewnie, że owa nowość jest dla mnie pojęciem względnym), które akurat podczas słuchania przypadkowo wybieranych list na YT wpadły mi w oko i w ucho.

sobota, 25 kwietnia 2015

The Color of Money, czyli Fast Eddie Felson po raz drugi

Jeżeli myślicie, że moje chwilowe uwielbienie dla brytyjskich dram, sprawiło że zapomniałam o moim małym, długoterminowym wyzwaniu obejrzenia całej filmografii Paula Newmana, to jesteście w błędzie. Nie tak dawno udało mi się w końcu zobaczyć The Color of Money, film ciekawy z kilku względów. Po pierwsze jest to film, który opowiada dalsze losy głównego bohatera filmu Bilardzista, w którego to postać wcielał się wtedy Newman i którego zgodził się zagrać znowu, po 25 latach. Po drugie, jest to chyba jeden z mniej znanych i uznanych filmów Martina Scorsese. A po trzecie, jest to film, za który Newman dostał w końcu Nagrodę Akademii, ale szczerze mówiąc chyba należała mu się już wcześniej...

The Color of Money opowiada dalsze losy Eddiego Felsona, który porzucił grę w bilard oraz bilardowe oszustwa na rzecz prowadzenia własnego, uczciwego biznesu. Jednak pewnego dnia, kiedy Eddie widzi przy stole bilardowym młodego, zarozumiałego chłopaka - Vincenta, który pokonuje wszystkich po kolei, postanawia wrócić do życia które dawno porzucił. Staje się mentorem Vincenta i wraz z jego dziewczyną wyrusza w podróż po bilardowych zakątkach Stanów, przy okazji przypominając sobie swoje wzloty i upadki z czasów młodości.

środa, 15 kwietnia 2015

Hart of Dixie, czyli to już jest niestety koniec

Swoją przygodę na antenie stacji CW zakończył serial Hart of Dixie, który darzyłam dużą sympatią i zupełnie nie spodziewałam się, że krótki, bo składający się jedynie z 10 odcinków, sezon czwarty będzie też ostatnim. W praktyce zorientowałam się, że to koniec historii mieszkańców BlueBell kiedy włączyłam ostatni odcinek, który jest do bólu końcowy, jeżeli wiecie o co mi chodzi. Trochę szkoda mi tego serialu. Hart of Dixie nigdy nie było serialem wysokich lotów i wcale nie pretendowało do tego miana, ale jego siłą był ogrom pozytywnej energii jaki towarzyszył każdemu odcinkowi i chyba tego będzie mi najbardziej brakować.

Jeżeli czytając niemrawy wstęp tego wpisu zastanawiacie się, ale o jakim serialu ona pisze, to śpieszę donieść, że o uroczym, pełnym humoru i absurdu serialu. Pokrótce Hart of Dixie to serial o młodej pani chirurg z Nowego Jorku, która nie dostała pracy w nowojorskim szpitalu, bo nie traktowała ludzi jak ludzi, tylko jak przypadki medyczne. Przełożony każe jej przez jakiś czas popracować jako lekarz rodzinny, by nabrać empatii do swoich pacjentów. Zoe, bo tak brzmi imię głównej bohaterki, dziwnym trafem (bardzo lekko to ujmując) dziedziczy połowę prywatnej praktyki w małym miasteczku o wdzięcznej nazwie BlueBell w Alabamie. Dr Hart postanawia przewrócić swoje życie do góry nogami i wyjechać do Alabamy.

W dalszej części wpisu mogą się pojawić spoilery i narzekania na ostatni odcinek.

sobota, 11 kwietnia 2015

Still Alice, czyli o powolnym traceniu samego siebie

Nareszcie na ekrany polskich kin trafił film Still Alice. Film, na który czekałam od dłuższego czasu. Moje oczekiwanie stało się tym większe, kiedy Julianne Moore zgarnęła za swoją pierwszoplanową rolę w tym filmie chyba większość nagród filmowych jakie były do wygrania w tym sezonie. Jak w każdym tego typu przypadku, kiedy widzowi dane jest w końcu wyrobić sobie własne zdanie o danym filmie/roli i porównać swoją opinię z tym co sądziła Akademia, tak i w tym przypadku, w mojej głowie pojawiło się kilka argumentów za i kilka przeciw. Bo dla mnie ten film ma tyle samo plusów co minusów, chociaż jeden plus przeważa szalę, a jest nim rola Julianne Moore, która zgadzam się, że była warta Oscara. Ale po kolei.

Still Alice (czy jak woli polski dystrybutor Motyl Still Alice) opowiada historię pani profesor lingwistyki, u której w dość wczesnym wieku został zdiagnozowany Alzheimer. Szybko postępująca choroba przewraca życie Alice do góry nogami. Jednak nie tylko Alice boleśnie odczuwa skutki swojego Alzheimera, bo taka choroba, niestety genetyczna, odbija się na całej najbliższej rodzinie pani profesor.

środa, 8 kwietnia 2015

Dial M for Murder, czyli nadrabiam klasyki #7

Nadrabianie klasyków kina idzie mi na razie powoli. Może dlatego, że zamiast oglądać filmy, ostatnio oglądam seriale i brytyjskie dramy. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło, a przynajmniej nadal będę starała utrzymywać się w tym przekonaniu. W ostatnim czasie udało mi się obejrzeć, dopiero drugi w mojej filmowej karierze, film Hitchcocka. Tak wiem, wstyd i hańba. Padło na M jak morderstwo, z bardzo prostej przyczyny – akurat leciało na TCM. Z filmami uznawanymi za klasyki kina, albo za filmy bardzo dobre, jest jeden, mały problem, który zaczyna się wtedy, kiedy w ów genialnym filmie, nie dostrzegamy tej genialności. Przez pierwsze dwadzieścia minut trwania M jak morderstwo obawiałam się, że ten problem dopadł w końcu i mnie i niestety tym razem wybrałam „zły” film. Na szczęście okazało się, że trzeba było trochę poczekać by akcja się rozkręciła i żeby zaczęło się robić ciekawie.

Tony Wendice, były tenisista, postanawia zamordować swoją bogatą żonę Margot. Mężczyzna stworzył plan zbrodni idealnej, który od dłuższego czasu powoli zaczął wcielać w życie. Ostatni akt wymagał również idealnych okoliczności, które nadarzyły się, gdy do miasta przyjechał były kochanek Margot. Kiedy jednak plan zbrodni idealnej, okazał się być nie tak idealny jak jego autor sobie założył, rozpoczęła się gra polegająca na wcieleniu w życie idealnego planu awaryjnego, wymyślonego na potrzebę zaistniałych okoliczności.