Wydaje mi się, że już od dobrych kilku lat zapanowała moda na kręcenie filmów młodzieżowych, w których jednym z głównych wątków, a nawet tematem przewodnim jest nieuleczalna choroba jednego z głównych bohaterów. Tematyka oczywiście nie jest prosta, bo nigdy nie jest prosto mówić o ciężkiej chorobie, szczególnie kiedy walczy z nią osoba młoda. Mimo to filmowcy chętnie sięgają po tego typu smutne historie i za każdym razem starają się wnieść coś nowego do tematu. Jak można się domyśleć, raz wychodzi im to lepiej, a raz niestety gorzej. Po zobaczeniu zapowiedzi Me and Earl and the Dying Girl miałam wielkie oczekiwania pod adresem tego filmu. Spodziewałam się mądrej, podnoszącej na duchu historii, gdzie tak naprawdę choroba i związane z nią przykre konsekwencje nie zdominują filmu czyniąc z niego kolejny wyciskacz łez. I wiecie co? Dostałam właśnie taki świetnie wyważony film, do którego zapewne jeszcze niejednokrotnie wrócę, ale o tym po kolei.
Głównym bohaterem Me and Earl and the Dying Girl jest Greg, uczeń ostatniej klasy liceum. Greg to dość nieśmiały chłopak, który postanowił nie należeć do żadnej z licealnych grup-społeczności, znał za to wszystkie te grupy i ich członków, ale w rezultacie, tak naprawdę nie znał nikogo oprócz Earla. To właśnie z Earlem Greg rozwijał swoje hobby, polegające na kręceniu parodii znanych klasyków kina. Pewnego dnia spokojne i bezpieczne życie Grega ulega zachwianiu, bo oto dowiaduje się, że jego koleżanka z dzieciństwa, Rachel, jest chora na białaczkę. Jednak to nie choroba dawnej koleżanki była dla Grega taką małą katastrofą, która zburzyła fundamenty jego bezpiecznego świata, a rozkaz jego matki, który mówił o tym, że chłopak ma się zaprzyjaźnić z Rachel.