niedziela, 26 października 2014

Fury, czyli za takie filmy kocham kino

W życiu każdego blogera przychodzi taki czas, kiedy idzie do kina na film, na który od dłuższego czasu chciał iść i po seansie tego filmu wychodzi z kina z załzawionymi oczami i nie wie co może o owym filmie napisać więcej niż to, że właśnie za takie filmy kocha kino. Na Furię chciałam iść od momentu obejrzenia pierwszego zwiastuna. Lubię filmy wojenne i zawsze mocno je przeżywam. Szczerze mówiąc nie wiem do końca dlaczego, ale odkąd sięgam pamięcią filmy o ludziach walczących o swój kraj, nieważne czy to w I czy w II wojnie światowej, czy innej wojnie, zawsze sprawiały, że siedziałam przed ekranem telewizora jak zahipnotyzowana. Podczas seansu Furii nie było inaczej. Cały czas z zapartym tchem przeżywałam losy bohaterów, czasami bojąc się że osoba siedząca obok w kinie pomyśli, że siedzi obok wariatki. Od razu sprostuję, nie krzyczę w kinie, w ogóle nic nie mówię, ale czasami nie kontroluję mimiki twarzy, a nieoczekiwane dźwięki typu wystrzały czy wybuchy potrafią sprawić, że podskoczę w fotelu. Gdyby jednak filmowych wrażeń było mało, to kiedy film się skończył, zapalono przyciemnione światła, a ekran na dłuższą chwilę zrobił się czarny, to na sali kinowej zapanowała grobowa cisza. Nikt nie zaczął wymieniać żadnych uwag, nikt się nie odzywał, tylko wszyscy w ciszy zaczęli się ubierać i powoli wychodzić, kiedy na ekranie zaczęto wyświetlać napisy końcowe. Dawno nie spotkałam się z taką reakcją widzów, jak po seansie Furii.


Film David Ayera opowiada o losach kilku załóg amerykańskich czołgów, w tym tytułowej Furii, które zostały w kwietniu 1945 roku wysłane do walki na terenach nazistowskich Niemiec. Ich głównym zadaniem jest przerwanie linii frontu i wkroczenie do centrum Niemiec.

Furia łączy w sobie dwa ważne elementy, które powinny tworzyć każdy dobry film wojenny. Przede wszystkim film Ayera jest bardzo dobrym filmem akcji, ale przy tym jest również bardzo dobrym dramatem. Te dwa składniki są zaś tak dobrze wyważone przez scenarzystę, że oglądanie Furii jest czystą przyjemnością dla kinomana. Główna oś dramatu osadzona jest na relacji Normana – nowego, młodego, niedoświadczonego członka załogi czołgu Furia, a resztą załogi, szczególnie dowódcą - sierżantem Donem Collierem. Z jednej strony Norman nie jest świadomy tego jak wygląda wojna, nie ma pojęcia o jej bezwzględności i okrucieństwie. Chłopak stara się usilnie trzymać swoich ideałów szczególnie wtedy kiedy w końcu dostrzega realia wojny. Z drugiej strony jest załoga czołgu składająca się z czterech dorosłych mężczyzn, których wojna wydaje się że obdarła ze wszelkich ideałów. Na ich czele stoi Collier, nazywany wśród żołnierzy Wardaddy'im. Mężczyźnie żal jest Normana, ale też nie może sobie pozwolić na to, by któryś z jego żołnierzy nie strzelał, bo tu nie chodzi tylko o życie chłopaka, ale o życie całej załogi.



Jeżeli zaś chodzi o film akcji, to Furii nie brakuje brawurowych scen bitewnych, a także niezwykle dynamicznych scen walki, w których głównym bohaterem jest czołg i jego załoga. Byłam pod wrażeniem jak ciekawe ujęcia i bardzo sprawny montaż mogą sprawić, że sceny w których czołg stoi w miejscu, a czołgiści strzelają staną się jednymi z bardziej widowiskowych i pełnych emocji scen w filmie. Trzeba oddać Amerykanom to, że chyba nikt nie potrafi kręcić tak dobrych filmów wojennych jak oni. Oczywiście jak w każdym tego typu amerykańskim filmie i w Furii nie zabrakło mocno przerysowanych scen, w których nasza dzielna załoga czołga stawia czoła nazistowskiemu wrogowi. Ale mi te sceny zupełnie nie przeszkadzały, a wręcz przeciwnie sprawiały, że jeszcze bardziej kibicowałam głównym bohaterom (zresztą, kto w końcowej scenie by nie kibicował dzielnej załodze czołgu...).



Furia jest bardzo dobrym filmem pod jeszcze jednym względem. Chodzi mi tutaj o aktorstwo. Przede wszystkim film ten należy do Brada Pitta. Pitt gra w tym filmie koncertowo i nikt nie przekona mnie, że jest inaczej. Byłam pod wrażeniem tego jak aktor w jednej scenie grał zatwardziałego wojennego wyjadacza, by w drugiej bardzo subtelnie pokazać ludzką stronę swojego bohatera. Gra twarzą Pitta jest w tym filmie świetna. Chyba sprawdza się tu powiedzenie, że Brad Pitt jest jak wino, im starszy tym lepszy. W rolę Normana wcielił się Logan Lerman. Szczerze mówiąc początkowo aktor zupełnie nie pasował mi do tego filmu, ale kiedy zobaczyłam go w pierwszej scenie, to wiedziałam, że był to idealny wybór. Lerman może nie wspina się na wyżyny swoich umiejętności aktorskich, a momentami nie mogłam opędzić się od wrażenia, że na ekranie widzę Charlie'go, ale w ostatecznym rozrachunku, Lerman wypada bardzo dobrze. Zadziwiająco dobre wrażenie zrobił na mnie również Shia LaBeouf. Nie przepadam za tym aktorem, szczególnie po jego dość dziwnych zachowaniach w mediach, ale nie mogę mu odmówić tego, że w Furii zagrał świetnie.


Jak już pisałam kilka razy w tym poście, Furia to kawał dobrego kina wojennego i dobrze przemyślanego widowiska. To świetne kino akcji, a przy tym ciekawe studium ludzkiej natury i tego jak szybko wojna potrafi zmienić człowieka. Film Ayera oglądałam z ogromną przyjemnością i szczerze mówiąc zupełnie straciłam w kinie poczucie czasu. Jeżeli więc zastanawialiście się czy warto iść do kina na Furię, to podpowiem Wam – nie myślcie dłużej, tylko idźcie do kina.


2 komentarze:

  1. "Fury" kusi mojego męża, a i ja chętnie obejrzałabym ten film.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polecam, warto zobaczyć ten film na dużym ekranie ;)

      Usuń