niedziela, 19 października 2014

Gotham, czyli Pingwin kradnie show


Gotham jest moją największą niespodzianką tego sezonu serialowego. Zupełnie zignorowałam cały ten szum internetowy wokół serialu po pierwszym zwiastunie, również nic sobie nie robiłam z różnych mocno pozytywnych opinii po pierwszym odcinku. Po prostu nie miałam ochoty oglądać tego serialu, bo to trochę nie moja bajka. To znaczy nigdy nie byłam fanką komiksów, a z bohaterami takimi jak Batman czy Spider-man miałam jedynie do czynienia dzięki kreskówkom, a potem filmom. Zresztą Batmana widziałam jedynie w wydaniu Nolana, ale to tylko dlatego że uwielbiam pracę tego reżysera, a nie Batmana jako bohatera komiksów DC. Coś jednak sprawiło, że włączyłam pilota tego serialu i po tych czterdziestu paru minutach kupiłam całość i obdarzyłam Gotham fanowską miłością bezwarunkową. Bo szczerze mówiąc wszystko w tym serialu mi się podoba, a jak w tytule wpisu wspomniałam najbardziej podoba mi się postać Pingwina.



Wszystkie historie Batmana jakie widziałam rozpoczynały się kiedy Bruce Wayne był już dorosłym mężczyzną, a gdy Gotham go potrzebowało, zakładał swój strój i ruszał do walki ze złem. Oczywiście obowiązkowa była scena morderstwa rodziców Bruce'a. Serial również nie zapomina o tej scenie, bo to ona rozpoczyna całą akcje serialu. Różnica jednak polega na tym, że w Gotham akcja nie przeskakuje gdzieś dwadzieścia lat do przodu, a zachowuje ciągłość. Tak więc Bruce jest dzieckiem, detektyw Gordon jest jeszcze młody, tak jak Pingwin, a Selina Kyle jest nastolatką. Serial z założenia skupia się na prawym i wierzącym w prawo i sprawiedliwość Jamesie Gordonie, który stara się zaprowadzić porządek w Gotham, mieście w którym zbrodnia zdaje się nie spać. Jak jednak każdemu serialowemu i filmowemu maniakowi wiadomo, ci dobrzy bohaterowie są najmniej ciekawi, za to ci którzy nie mają problemu ze swoim sumieniem, bo po prostu go nie mają, w fikcyjnym świecie wypadają zdecydowanie lepiej...



Gotham od pierwszych minut zachwyca od strony wizualnej. Widać, że twórcy poświęcili dużo czasu (i zapewne pieniędzy) na to, by nadać miastu Gotham jego indywidualny charakter i by uniknąć tego, czego nie udało się Nolanowi w jego filmach. Bo oglądając nolanowską trylogię nie można pozbyć się wrażenia, że miasto Batmana wygląda wypisz wymaluj jak trochę bardziej mroczna wersja Nowego Jorku. Serialowe Gotham na szczęście nie przywodzi na myśl żadnych skojarzeń z innymi sławnymi miastami, co jest ogromnym plusem. Do tego osobiście bardzo podoba mi się sposób kręcenia serialu. Chodzi mi tu o utrzymanie komiksowego charakteru. Wiem, że w temacie komiksów jestem ogromnym laikiem i nie powinnam wypowiadać się w tym temacie, ale właśnie tak wyobrażałam sobie komiks na telewizyjnym ekranie. Nie potrafię tego precyzyjnie nazwać, ale w większości scen da się dostrzec coś w rodzaju naniesionego rysunku, tak jakby ktoś wziął obrazki z komiksu i wprawił je w ruch. Dobra kończę się ośmieszać i mam nadzieję, że z mojej paplaniny da się wyciągnąć sedno, o które mi chodziło.

Kontynuując jeszcze rozważania o stronie wizualnej serialu, to muszę napisać, że scenografia jest genialna. Komisariat wygląda świetnie, mieszkanie Bruce'a choć mało funkcjonalne (kto chciałby mieć łóżko naprzeciwko drzwi wejściowych?) jest niesamowite, a klub Fish Mooney zdecydowanie kusi. Do tego ludzie odpowiedzialni za charakteryzację i kostiumy stanęli na wysokości zadania. Każda postać dzięki ciekawym stylizacjom zyskała swój indywidualny charakter, a do tego panowie zyskali garnitury, które uszyli im ci sami ludzie, którzy szyją garnitury dla prezydenta Stanów Zjednoczonych. Jakby to powiedzieć, nic dodać nic ująć.



Należałoby też napisać kilka słów o aktorstwie. Ben McKenzie wcielający się w postać Jamesa Gordona jest dość zabawny w swojej powadze i pogoni za zbrodnią. Nie zrozumcie mnie źle. McKenzie gra bardzo dobrze, tylko jego bohater mnie bawi, który cały czas ma albo groźny albo zbolały wyraz twarzy. Dlatego chyba aby nie było tak mdło, partnerem Gordona jest Harvey Bullock, grany przez Donala Logue. Aktor w roli policjanta, który już dawno przestał widzieć jedynie biel i czerń i pogodził się z szarością, bo w końcu to Gotham, tu wszystko jest inne, jest bezbłędny. Logue dodaje scenom Harveya z Gordonem trochę zabawnej ironii i tak potrzebnego nie raz humoru. Oczywiście nie można nakręcić serialu o Gotham bez Batmana i Alfreda. Młody Bruce Wayne w wykonaniu Davida Mazouz jest całkiem znośny, chociaż momentami mroczny panicz Wayne wypada dość blado. Mam jednak nadzieję, że młody aktor dostanie w kolejnych odcinkach trochę więcej do zagrania i pokaże na co go stać. Z Alfredem mam jednak większy problem. Otóż Michael Caine to jeden z moich ulubionych aktorów i Alfred w jego wykonaniu to dla mnie jedyny słuszny Alfred, dlatego mam tak duży problem z zaakceptowaniem Seana Pertwee w tej roli. Aktor nie gra źle, ale to jednak nie to.



Czas przejść do tych nie do końca dobrych i nie do końca złych postaci. W rolę nastoletniej Seliny Kyle wcieliła się Camren Bicondova. Jak dla mnie aktorka wypada w tej roli świetnie, a do tego wygląda jak młoda Michelle Pfeiffer. Bicondova została bardzo ciekawie wystylizowana, a od siebie dała Selinie te lekkie „kocie ruchy”, co raczej nie było dla niej problemem, bo aktorka jest świetną tancerką. Jada Pinkett Smith odtwarza na ekranie postać Fish Mooney. Widać że aktorka świetnie się bawi w roli kobiety, która nie boi się ubrudzić sobie rączek by dojść do największej władzy. To bardzo ciekawa postać z wielu względów, ale mi podoba się to, że Mooney gra na wiele frontów i przed nikim tego zbyt skrupulatnie nie ukrywa. Całe show kradnie jednak nie kto iny jak Robin Lord Taylor wcielający się w postać Oswalda Cobblepota. Pingwin w wykonaniu aktora to ten rodzaj bohatera, którego powinniśmy nie lubić, bo przecież to nieobliczalny psychopata, ale aktor gra go tak, że nie sposób nie darzyć sympatią tej postaci. Taylor zaliczył sporą metamorfozę, bo z blondyna stał się brunetem z dość mało twarzową fryzurą, protezą nosa, pomalowanymi zębami i dziwnym, pingwinim chodem, ale chyba było warto, bo Pingwina na ekranie się wyczekuje i patrzy jak z ogromną charyzmą kradnie wszystkie sceny.


Szczerze mówiąc już bardzo dawno nie widziałam serialu, który spodobałby mi się aż tak, że musiałam obejrzeć większość wywiadów z aktorami na YT. Dawno też nie wyczekiwałam z takim entuzjazmem kolejnych odcinków (w poniedziałek kolejny odcinek!). Chyba też żaden serial/film nie sprawił, że w końcu zdecydowałam się obejrzeć Burtonowskie Batmany. Jeżeli więc nie mieliście ochoty oglądać Gotham, to może przemyślcie jeszcze raz swoją decyzję i dajcie serialowi szansę, a nuż dostaniecie na jego punkcie takiego mini fanowskiego fioła jak ja.


2 komentarze:

  1. Zaczęłam oglądać, bo tak zawyrokował mąż :) Jeszcze się nie wciągnęłam, ale faktycznie serial kusi klimatem i ciekawie zarysowanymi postaciami [tak, też uwielbiam Pingwina], a do tego fajnie, że nareszcie ktoś ruszył historię Bruce'a Wayne'a od zupełnie innej strony - ileż razy można oglądać tę samą historię lekko tylko przerabianą? Mam nadzieję, że 'Gotham' utrzyma poziom, bo jest na co popatrzeć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi się też podoba to, że historia Bruce'a nie jest głównym wątkiem serialu, przez co niby jest historia młodości Batmana, ale nie jest ona najważniejsza.
      Również mam nadzieję, że serial utrzyma ten wysoki poziom, ale znając życie nawet jeśli będzie miał tendencję spadkową to i tak będę go oglądać, bo już za bardzo się wkręciłam ;)

      Usuń