sobota, 10 stycznia 2015

White Collar, czyli pożegnanie z serialem





Nie wiem czy wiecie, ale w grudniu swój byt na antenie USA Network zakończył jeden z bardziej lubianych przeze mnie seriali, a mianowicie White Collar (czy Białe Kołnierzyki, jak kto woli). White Collar nigdy nie był moim ulubionym serialem i nigdy nie wyczekiwałam na jego kolejne odcinki, ale zawsze potrafił umilić mi czas, kiedy zdecydowałam się śledzić dalsze losy jego bohaterów. Dlatego stwierdziłam, że małe pożegnanie na blogu z tym serialem musi się pojawić, bo jak by nie było, to serial ten darzę swego rodzaju sentymentem i na pewno będę go mile wspominać. 







Nie tylko ładna buzia
Swoją przygodę z serialem rozpoczęłam w momencie, kiedy w Stanach dobiegał końca jego trzeci sezon. Moim głównym powodem, żeby nie oglądać tego serialu było niezwykle inteligentne założenie pt: „Ten przystojny aktor na pewno nie gra dobrze, a na oglądanie kolejnego serialu z ładną buzią i drewnianą grą nie mam ochoty”. Kiedy teraz o tym myślę, to zastanawiam się jakie zaćmienie umysłu wtedy przechodziłam i skąd w mojej głowie urodziła się taka myśl. Na szczęście z braku innych rzeczy (czytaj seriali) do oglądania włączyłam White Collar i po prostu wsiąkłam. Okazało się, że Matt Bomer w roli Neala Caffreya jest naprawdę bardzo dobry, no a nienaganna prezencja w garniturach i kapeluszach tylko dodaje mu uroku. Bomer gra tak Caffreya, że od pierwszych minut kibicujemy jego bohaterowi i nie mamy problemu z wejściem w buty oszusta/złodzieja, który w ramach odsiadywania wyroku pomaga rozwiązywać sprawy fałszerstw i oszustw wydziałowi Białych Kołnierzyków FBI. 



Co się stało z Frankiem Abagnalem Jr?
Widzicie po obejrzeniu pierwszego odcinka White Collar cały czas towarzyszyło mi uczucie, że oglądam wariację na temat dalszych losów bohaterów Catch Me If You Can. Film Spielberga jest jednym z tych filmów, do których lubię wracać, a White Collar dało mi możliwość poznania alternatywnej historii Franka Abagnale'a Jr i Carla Hanratty, rozgrywającej się w XXI wieku. Trzeba przyznać, że scenarzyści White Collar nie tylko wzięli na warsztat podobny pomysł co Spielberg, ale i wykorzystali podobną relację między postaciami, która oczywiście przez kolejne sezony serialu trochę ewoluuje, a nawet bardzo. Ale jakby nie było, punkt startowy jest bardzo podobny, bo Neal i Peter, tak jak bohaterowie Catch Me If You Can, darzą się nawzajem ogromnym szacunkiem i podziwem, zaryzykowałabym stwierdzenie, że nawet się lubią, ale nie posiadają do siebie za grosz zaufania. No bo jak agent FBI może całkowicie zaufać złodziejowi, a złodziej na „smyczy” zaufać agentowi FBI? Ten brak zaufania tworzy naprawdę ciekawą dynamikę między postaciami.



Peter Burke i spółka
Nie byłoby White Collar bez Petera Burka, granego przez Tima DeKay. Postać sympatycznego i niezwykle inteligentnego agenta FBI, który nie lubi łamać zasad, a co dopiero prawa, to naprawdę bardzo dobrze napisana i zagrana postać. Do tego jest to bohater, który przechodzi równie dużą przemianę jak Neal, ale przy tym nie zatraca swoich ideałów. Muszę się jednak przyznać bez bicia, że przez pierwsze kilka odcinków nie darzyłam zbyt dużą sympatią agenta Burke'a, no bo przecież musiałam kibicować uroczemu oszustowi. Jednak z czasem polubiłam Petera i nie wyobrażałam sobie serialu bez niego. Bo w praktyce White Collar oglądałam bardziej dla śledzenia relacji między Nealem a Peterem, a nie dla ciekawych spraw i oszustw rozwiązywanych przez ten duet (oczywiście nie umniejszając nic pomysłowym oszustwom, bez których serial nie miałby prawa bytu). 



Kim byłby oszust bez swojego lekko pokręconego przyjaciela?
Mowa oczywiście o Mozzie'm granym przez Williego Garsona. Postać Mozzie'go, to jedna z sympatyczniejszych postaci jakie widziała telewizja. Przede wszystkim to przeuroczy dziwak, który szerzy swoje teorie spiskowe i nigdy nie odmówi kieliszka dobrego, czerwonego wina. Przy tym swoim ekscentryzmie Mozzie jest niezwykle inteligentny i to najczęściej on, a nie Neal opracowuje „skoki” od strony technicznej. Ach i zapomniałabym dodać, że zawsze znajdzie odpowiedni cytat w odpowiednim momencie. Ogólnie dawno nie widziałam na ekranie bardziej zabawnej, ale zabawnej inteligentnie, postaci.



M jak małżeństwo państwa Garniturków
White Collar to jeden z niewielu seriali, gdzie wśród głównych bohaterów występuje przeurocze małżeństwo. I to małżeństwo nie byle jakie, bo mowa tu o Peterze i Elizabeth Burke. Jeżeli macie doła i z jakichś powodów nie wierzycie, że na świecie może istnieć miłość, to obejrzycie jeden odcinek White Collar, a państwo Burke przywrócą wam wiarę w miłość, a do tego mają uroczego labradora (co jest niezwykle ważne jeżeli chodzi o miłość i koncept małżeństwa...).

Ostatni sezon White Collar, niezwykle krótki, bo składający się jedynie z sześciu odcinków, może nie był nazbyt wybitny, ale całkiem nieźle domknął wszystkie wątki i ładnie zamknął historię o współpracy agenta FBI ze skazanym oszustem. Nie napiszę, że będzie mi brakować tego serialu, bo to nieprawda, ale na pewno czasu poświęconego na oglądanie tego serialu nie uważam za zmarnowany, wręcz przeciwnie, fajnie było wejść w buty fałszerzy i oszustów i choć na chwilę znaleźć się w świecie tak różnym od naszej codziennej rzeczywistości. No a podczas ostatniego odcinka zakręciła mi się łezka w oku, cóż taka ze mnie sentymentalna istotka.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz