wtorek, 3 listopada 2015

The Age of Adaline, czyli prosta historia w ładnej oprawie

Ostatnimi czasy nie mam ochoty oglądać żadnych ambitniejszych produkcji, więc sięgam po wszystkie filmy z kategorii „przyjemnych filmideł”. Niestety tego typu filmowa kategoria niesie ze sobą niebezpieczny ładunek wielu prostych i kiczowatych historii o miłości. Oczywiście nie twierdzę, że owe kiczowate romansidła źle się ogląda, ale zazwyczaj nie są to filmy najwyższych lotów. A szkoda, bo w wielu przypadkach takie historie mają w sobie sporo potencjału, by uczynić je na ekranie dobrymi filmami. Twórcy Wieku Adaline mocno starali się, by ich produkcja wyszła poza ramy przeciętnego filmu z kategorii tych przyjemnych romansideł i by z pomocą dodatku w postaci pierwiastka fantastycznego, wspięła się na wyższy poziom w filmowej drabince. Czy im się to udało? No cóż, według mnie tak sobie.

The Age of Adaline opowiada historię niejakiej Adaline Bowman, która urodziła się na początku XX wieku. Życie Adaline niczym się nie wyróżniało na tle innych osób, do czasu, kiedy pewnej nocy kobieta miała wypadek samochodowy. Wtedy to, w dość magicznych okolicznościach, Adaline nie tylko przeżyła ów wypadek, ale i przestała się starzeć. Mija 80 lat, a tytułowa bohaterka nie postarzała się nawet o dzień. Przez ten cały czas kobieta żyła samotnie, w obawie, że ktoś może odkryć jej sekret i w ten sposób zaszkodzić jej i jej bliskim. Pewnego dnia Adaline poznaje Ellisa, który sprawia że jej uporządkowane życie zaczyna się rozpadać. 

Zacznę może od tego, że punkt wyjściowy całej tej historii jest bardzo ciekawy. Wątek „nabytej nieśmiertelności” może nie jest pomysłem bardzo oryginalnym, ale nie jest pomysłem na tyle wyeksploatowanym przez film i telewizję, by nie wykorzystać go w nowy sposób. Niestety mam wrażenie, że twórcy bardziej skupili się na tym jakie problemy niesie taka nieśmiertelność na polu miłosnym niż w życiu w ogóle. I to mnie w tym filmie boli najbardziej. Wydawać by się mogło, że kiedy mamy nieśmiertelnego bohatera to możemy trochę poszaleć z możliwościami jakie otwierają się przed taką postacią. Oczywiście jest też pełen wachlarz zagrożeń jakie niesie taka sytuacja. Niestety scenarzyści nie byli skorzy do czerpania garściami ani z jednego, ani z drugiego worka. Jeżeli o taką pomysłowość chodzi, Wiek Adaline wypada na tym polu dość mizernie.



Mam też kilka zastrzeżeń, co do samej tytułowej bohaterki. Największym z nich jest to, że jest ona niestety dość bezbarwną bohaterką. Jest jedną z tych uroczych, bardzo sympatycznych postaci, które są pozbawione wad i którym powinniśmy współczuć. To wszystko sprawia, że Adaline jest momentami nijaka. A szkoda, bo nieśmiertelna bohaterka, która tyle w życiu przeżyła powinna być postacią ciekawą, taką od której nie można oderwać wzroku, której opowieści słucha się z zapartym tchem. Niestety Adaline nie jest taką bohaterką, a przynajmniej w moim odczuciu taką nie jest. 

Film niestety zawodzi w momentach, w których zawodzić nie powinien. Jest sporo przebitek na różne epizody z życia bohaterki na przestrzeni tych 80 lat, ale według mnie jest ich trochę za mało, by tak naprawdę poznać Adaline, by zrozumieć jej postępowanie i obdarzyć ją sympatią. Stety albo niestety historia miłosna poprowadzona jest w tym filmie za to bardzo sprawnie. Nie ucieka od utartych schematów, ale przedstawia je w całkiem dobrym świetle. W dużej mierze jest to zasługa aktorów, między którymi wytworzyła się widoczna ekranowa chemia. W tym miejscu muszę też napisać, że jestem pod wrażeniem iż Blake Lively udźwignęła na swoich barkach pierwszoplanową rolę i zrobiła to w naprawdę dobrym stylu. Jednak to Michiel Huisman jako Ellis ukradł większość ich wspólnych scen, bo co tu dużo mówić, jego postać była dużo zabawniejsza i przede wszystkim żywsza. Adaline w wykonaniu Lively była taką spokojną, zdystansowaną dziewczyną, która nie potrafiła już czerpać radości z życia, stąd Ellis skupiał na sobie całą uwagę i wprowadzał trochę humorystycznych akcentów. Obecność Harrisona Forda w tym filmie dziwiła mnie przed seansem tego filmu i długo po seansie tego filmu nadal mnie dziwi. Przede wszystkim dlatego, że aktor zupełnie tu nie pasował, a jego postać napisana była niestety bardzo topornie, przez co wszystkie sceny z aktorem wypadły strasznie dziwnie, bo sam aktor nie do końca wiedział jak zagrać, żeby ostatecznie na ekranie wypadło to lepiej niż zapewne brzmiało na papierze. 



Jeżeli więc macie ochotę na całkiem przyzwoity film w pięknej oprawie (zdjęcia i kostiumy są naprawdę warte uwagi), z historią miłosną na pierwszym planie, to The Age of Adaline powinien Wam się spodobać. Jeżeli zaś nie lubicie cukierkowych historii, to może lepiej poczekajcie aż będziecie mieli ochotę na więcej cukru i dopiero wtedy sięgnijcie po film Kriegera, bo inaczej możecie się trochę rozczarować.


6 komentarzy:

  1. Przyjaciółka była w kinie i mówiła, że film średni. W sumie może kiedyś obejrzę, w okresie świątecznym będę mieć więcej czasu, mam ostatnio ochotę na jakiś lżejszy film z historią miłosną na pierwszym planie. No i lubię Blake Lively za jej rolę w ,,Plotkarze" :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja akurat nie przepadałam za Blake w "Gossip Girl", a tutaj mi się podobała :)

      Usuń
  2. Film cudnie pokazuje zmianę ubioru i make-up'u w XXw..
    http:?//lonely-girl-tay.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, a do tego Lively w każdej stylizacji wygląda bardzo ładnie, ale w końcu ładnemu we wszystkim ładnie ;)

      Usuń
  3. Na film na pewno prędzej czy później się skuszę. Cieszę się, że nie wydałam pieniędzy na wizytę w kinie, ale w domowym zaciszu chętnie obejrzę. Szkoda, że ta bohaterka tak idealnie wykreowana, faktycznie to przeszkadza w utożsamianiu się z postacią...
    Pozdrawiam,
    http://magiel-kulturalny.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo to jest niestety film, który nie wart jest wypadu do kina, a szkoda, bo historia miała potencjał, tylko twórcy jakoś nie potrafili go wykorzystać.

      Usuń