czwartek, 30 maja 2013

The impossible girl, czyli krótkie podsumowanie drugiej części siódmego sezonu Doctor Who

Podsumowanie odcinków miałam napisać już bardzo dawno temu, ale jakoś tak ciężko było mi się do tego zabrać, szczególnie że praca licencjacka niestety się sama do końca nie przeeksperymentuje, nie policzy i nie napisze, a szkoda... Cóż moja pamięć absolutna, jak dotychczas mnie nie zawodziła, ale kiedy przyszło mi siąść do napisania tego wpisu i wystukać po kilka zdań do każdego odcinka, to nagle zrobiła się w mojej głowie ogromna, czarna dziura, a neurony nie wiadomo dlaczego zaczęły bardzo słabo przewodzić. Dlatego zamiast mniej lub bardziej porządnej mini recenzji do każdego odcinka, poniżej zebrałam mniej lub więcej informacji o tym co mi się w danym odcinku podobało, a co mnie obeszło bez większych emocji. Jak można się domyśleć wpis jest pełen spojlerów i obrazków, także kto nie oglądał niech nie odbiera sobie zabawy.

The Rings of Akhaten, scenariusz Neil Cross

Cóż odcinek można podsumować jednym stwierdzeniem, czyli śpiewająca dziewczynka i potwór. Fabuła wydawała mi się dość prosta. Mieszkańcy co jakiś czas oddają hołd bóstwu, które utrzymuje ich planetę w całości. Ów hołd polega na czymś w stylu wspólnego śpiewania, gdzie główne skrzypce gra dziecko (tu dziewczynka), która śpiewa bóstwu bardzo starą pieśń. Jeżeli się pomyli, bóstwo może się rozgniewać i wtedy składana jest ofiara, właśnie z pechowego dziecka. Jak można przypuszczać bóstwo budzi się, a Doctor nie pozwoli zginąć niewinnemu dziecku.

Podobał mi się pomysł planety zamieszkanej przez osobników wielu gatunków, co czyniło planetę niezwykle bogatą kulturalnie, a mimo to wszyscy składali hołd temu samemu bóstwu. Sama postać bóstwa nie była już aż tak ciekawa, ale walka Doctora z nim, a przede wszystkim rola Clary w tym całym zajściu była dobrym konceptem i została całkiem nieźle zagrana. Widać, że Matt Smith dobrze się czuje w takich klimatach. Na koniec chciałam napisać, że historia Clary, jakoby wszystko zaczęło się od liścia, to naprawdę uroczy pomysł, czego nie można powiedzieć o detektywistycznych zapędach Doctora. 



Cold War, scenariusz Mark Gatiss

Doctor i Clara lądują na pokładzie łodzi podwodnej, rosyjskiej na dodatek. Łódź zaczyna tonąć, a załoga łodzi wcale nie chce zbytnio współpracować z Doctorem. Przy okazji na pokładzie jest jeszcze jeden zbędny pasażer, który w międzyczasie porzuca swój pancerz, a to oznacza, że Doctor musi się zmierzyć z przeciwnikiem, o którego wyglądzie nie ma zielonego pojęcia, mimo to jego historię zna bardzo dobrze...

Uwielbiam filmy wojenne, w których akcja rozgrywa się na pokładzie łodzi podwodnej. Cały czas czuć wtedy napięcie i takie dziwne uczucie klaustrofobii i to wszystko w tym odcinku zagrało jak powinno. Do tego potwór na pokładzie, który jest jak cień i nie wiadomo zza których drzwi, włazu, a nawet sufitu wyskoczy. Nie jestem fanką odcinków pisanych przez Gatissa (odcinek z piratami, był chyba jednym z gorszych odcinków w ogóle), ale ten odcinek to zdecydowanie dobry odcinek i chciałoby się takich więcej.



Hide, scenariusz Neil Cross

Czyli odcinek promowany urywkiem sceny, kiedy Doctor stoi w ciemnym lesie i mówi: „I am the Doctor and I am afraid”. I jak można nie czekać na taki odcinek? Oczekiwania więc były ogromne, a efekt? Mnie osobiście bardzo się spodobał, bo autor scenariusza połączył horror z romansem, tak z romansem, bo kto głodnemu zabroni?

Doctor z Clarą trafiają do starej posiadłości, znajdującej się gdzieś w samym sercu strasznego lasu. Oczywiście pogoda dopełnia klimatu snutej opowieści, tak więc jest deszcz, są też grzmoty, a w posiadłości rozgościli się pogromcy duchów. A raczej dawny agent, obecnie pogromca duchów i jego urocza, trochę zagubiona pomoc – medium. Jak się okazuje szukany przez tę dwójkę duch, nie jest tym za kogo go wszyscy biorą, bo jak to w Doctorze bywa, nic nie jest takie jakie się na początku wydaje. Bo w końcu coś może nas straszyć z któregoś 'pocket universe', nieprawdaż?

Oprócz zalet fabuły, która wcale taka straszna nie jest, jak ją zwiastun malował, to jest tu kilka zdań, które Clarze jak i widzowi uzmysławiają kilka bardzo oczywistych rzeczy. Mimo że podróżowanie z Doctorem jest fajne, mimo oczywiście narażania życia, pakowania się w kłopoty, dostawania co rusz palpitacji serca, to dalej są to niezapomniane przygody. Ale to jak odbierają je towarzysze Doctora, a jak odbiera je sam Doctor, to dwie odrębne historie. Dla Clary zrozumienie, że dla Doctora jest zaledwie chwilą w jego bardzo długiej historii jest chyba dość dużym ciosem. 




Journey to the center of the TARDIS, scenariusz Stephen Thompson

Z tym odcinkiem mam dużo problemów, a w praktyce dwa poważne i kilka mniejszych, o których chyba nie warto wspominać. Pierwszy z nich, to obiecana przygoda po wnętrzu TARDIS, czyli marzenie każdego fana serialu, ale w teorii, bo w praktyce ta podróż wcale ciekawą nie była. Jedyne miejsce, które naprawdę chciałabym tam odwiedzić, to ogromna biblioteka, ale szczerze to każda wielka biblioteka w domu/wehikule czasu robi na mnie duże wrażenie. A co do reszty, to zachowanie Doctora w tym odcinku zdecydowanie mi do niego nie pasowało, nawet jeżeli intencje były dobre – uwolnienie Clary z TARDIS, która się rozpadała. Ale Doctor i przekupstwo, szantaż? A na koniec kłamstwo i wymazanie wspomnień? Takiego Doctora nie lubię, zresztą takiego Doctora nie akceptuję...



The Crimson Horror, scenariusz Mark Gatiss

Uwielbiam wiktoriańską trójkę, dlatego ten odcinek mi się spodobał, ale nie zwalił z nóg. Jednak odcinki pisane przez Gatissa są jakieś takie, albo za grzeczne, albo zdecydowanie zbyt, jakby to powiedzieć, hermetyczne. Ten odcinek jednak broni się całkiem nieźle przed tymi oskarżeniami, tak jak to było przy okazji Cold War. Czyżby Gatiss zanotował wzrost formy? 

Doctor z Clarą trafiają do wiktoriańskiego Londynu i jakoś tak wychodzi, że zaczynają badać sprawę morderstw. Oczywiście są to morderstwa nie byle jakie, bo zabici są koloru czerwonego. Jak się okazuje ma to związek z kobietą, która rekrutuje ludzi do mieszkania w pięknym, nowo budowanym miasteczku Sweetville, gdzie życie jest sielanką.

Odcinek jest zdecydowanie ciekawy, sporo w nim humoru, szczególnie ze strony wiktoriańskiej trójki. Mimo to, czegoś w tym odcinku brakuje, ale może dlatego że wróg okazuje się być dość nikłej postury, a ciekawa postać córki kobiety odpowiadającej po części za ów tytułowy Crimson Horror, została potraktowana trochę po macoszemu... 



Nightmare in Silver, scenariusz Neil Gaiman

Odcinki pisane przez Gaimana, to jedne z moich ulubionych odcinków, ten jednak jakoś nie trafił w moje gusta, ale zapewne dlatego, że nie lubię Cybermanów i ogólnie odcinków z nimi. 

Doctor ląduje wraz z Clarą i dwójką jej podopiecznych na planecie, na której miało być największe wesołe miasteczko, albo ogólnie planeta była jednym wielkim wesołym miasteczkiem. Jednak coś nie wyszło i kiedy Doctor się tam zjawia okazuje się, że jest to największe opustoszałe wesołe miasteczko i jeszcze musi się ono bronić przez Cybermanami, o czym oczywiście jeszcze nie wie.

Jedynym pozytywem odcinka był Owsianka, to znaczy cesarz, który nie przyznawał się zbytnio, że jest cesarzem, a na koniec, na szczęście nie rychło w czas, przypomina sobie, że wypadałoby coś jednak zrobić i skorzystać z przywilejów/mocy jaką daje bycie cesarzem. Na plus zasługuje jeszcze motyw złego Cybermana próbującego zawładnąć umysłem Doctora. I tu wypadałoby napisać iż Matt Smith dobrym aktorem jest, bo świetnie zagrał sceny, kiedy Doctor zmaga się z Cybermanem w swojej głowie. Momentami, tak jak Clara, nie wiedziałam czy to Doctor czy to nie Doctor.



The Name of the Doctor, Stephen Moffat

Czyli odcinek, który powinnam najlepiej pamiętać i tak po części jest. Również jest to odcinek, który najbardziej mi się spodobał, albo inaczej jest to odcinek, przy którym nie potrafiłam oderwać wzroku od ekranu komputera. Wydawać by się w takim razie mogło, że skoro odcinek tak mnie wciągnął, to był to odcinek cudowny w każdym swoim aspekcie. Cóż nie można się bardziej pomylić. Mimo że odcinek trzymał w napięciu przez większość czasu, a na koniec dosłownie wbił w fotel, a do tego był przepełniony niezwykle ciekawymi rozwiązaniami, to jego główną wadą było to, że nie składał się on z dwóch części – odcinków. Bo te ogromne emocje, które towarzyszyły oglądaniu odcinka, po jego zakończeniu szybko opadły i można się było zorientować, że wcale nie dano widzom odpowiedzi na wszystkie nurtujące pytania, zresztą powstało tyle nowych znaków zapytania, których ilość nie jest równoważna uzyskanym odpowiedziom, że aż się prosi by ten odcinek był w dwóch częściach, albo był choć o te kilka, kilkanaście minut dłuższy.

Co się jednak tyczy fabuły, to była ona nieźle poplątana, a jednocześnie dość prosta, czyli to co najbardziej lubię w Doctorze. Wielka Inteligencja (ta sama co w Charistmas Special) porywa wiktoriańską trójkę i w ten oto sposób ściąga Doctora w miejsce, w którym nie powinien się znaleźć, czyli swój grób. Na cmentarz, na którym spoczywa udaje się z Clarą, a tam razem muszą stawić czoła swojemu wrogowi, który o dziwo nie ma jakiś wielkich ambicji związanych z opanowaniem świata, czy jakiejś konkretnej planety, on po prostu chce sprawić, by Doctor cierpiał tak jak on, a dokładniej by Doctor w ogóle zniknął.

Jak można się domyśleć Moffat nie zdradził jak brzmi imię Doctora, za to w końcu wyjaśnił gdzie podziała się River Song. Z tą postacią wiąże się jeszcze przeurocza scena romantyczna, która jest przede wszystkim świetnie zagrana. Osobiście bardzo spodobał mi się pomysł co do wyglądu grobowca Doctora, a mianowicie stała się nią TARDIS, której „większa wewnątrz” zaczęła się rozpływać na zewnątrz, co w cmentarnej scenerii przyprawiało o lekkie dreszcze. Zresztą jeżeli wewnątrz TARDIS spodziewacie się zobaczyć jakoś zachowane ciało Doctora, to jesteście w wielkim błędzie. Tutaj też Moffata poniosła wyobraźnia, ale w pozytywnym znaczeniu tego stwierdzenia. Najważniejszym jednak punktem programu było to, że Moffat w końcu odpowiedział na pytanie, dlaczego Clara jest dziewczyną niemożliwą. Odpowiedź jak dla mnie nawet brzmi sensownie, a jej wykonanie w praktyce, jest wręcz cudowne i tu należą się brawa dla speców od efektów specjalnych/wizualnych i grafików, którzy genialnie przerobili klatki starych odcinków Doctora i wkleili tam Clarę, po prostu majstersztyk. I kiedy już człowiek sobie myśli, że to już koniec i jakoś to będzie, to Moffat serwuje widzowi coś takiego, że ja osobiście zgłupiałam. Ale właśnie za to uwielbiam Doctora i z dość sporym zainteresowaniem czekam na odcinek specjalny, w którym wróci 10. Doctor, co sprawia, że w końcu powinnam nadrobić z nim te zaległe sezony...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz