środa, 8 stycznia 2014

Historia pewnego cukiernika, czyli tam Gdzie pachną stokrotki

(źródło)
Zdarza się czasami tak, że nie mam ochoty obejrzeć jakiegoś serialu, mam o nim zupełnie nikłe pojęcie, ale wcale, ale to wcale nie chcę wiedzieć o co w nim chodzi, a już na pewno nie mam ochoty go oglądać. Tak było ostatnio z Gdzie pachną stokrotki. Było, ponieważ niedawno mi się odwidziało, z dwóch jakże poważnych powodów. Po pierwsze, po obejrzeniu The Fall Tarsema ogarnęło mnie przemożne uczucie chęci obejrzenia wszystkiego w czym grał Lee Pace. Po drugie zaś, kiedy zobaczyłam kto stoi za stworzeniem tego serialu, czyli niejaki Bryan Fuller twórca uwielbianego przeze mnie serialu o pewnym seryjnym mordercy o nic nikomu nie sugerującym imieniu Hannibal, nie pozostało mi nic innego jak obejrzeć ów serial. Pomimo mojej tymczasowej fanowskiej radości podeszłam do niego dość sceptycznie nastawiona, a to dlatego że dalej nie wiedziałam o czym to jest, ale widziałam cudny plakat, który nic ciekawego sobą nie prezentował. Mój sceptycyzm minął jednak zaraz po pierwszym odcinku kiedy od razu chciałam zobaczyć kolejny. A dlaczego? O tym dalej, bo jak zwykle wszystko musi być po kolei.

Jak kiedyś pisała Zwierz, są seriale których fabuły lepiej nie streszczać, bo kiedy się tak zastanowić przez chwilę, to nie mają żadnego sensu. Sens pojawia się dopiero wtedy kiedy się ów serial ogląda. Mimo to postanowiłam napisać kilka zdań o fabule, bo jak mówi pewne powiedzenie – kto blogerowi zabroni. 

Gdzie pachną stokrotki to historia pewnego cukiernika o imieniu Ned, który oprócz zdolności kulinarnych, posiadał również inny, dość niecodzienny dar. Mianowicie Ned dotykiem potrafił ożywiać zmarłych. Było jednak kilka haczyków. Mianowicie, powtórne dotknięcie ożywionego nieboszczyka prowadziło go z powrotem na drugą stronę. Nie można też zapominać o naturze, która lubi utrzymywać równowagę. Kiedy Ned kogoś ożywiał, ktoś inny musiał umrzeć, chyba że cukiernik dotknął powtórnie ożywionego przed upływem 60s, wtedy nikt nie umierał, no oprócz ożywionego przed sześćdziesięcioma sekundami nieboszczyka. Zastosowanie dla tego niecodziennego daru znalazł prywatny detektyw Emerson Cod, który przypadkiem odkrył zdolności cukiernika. I tak dodatkiem do pieczenia ciast stało się ożywianie nieboszczyków, pytanie kto ich zabił i w ten sposób łapanie przestępców. Wszystko było dobrze do czasu kiedy jedna ze spraw dotyczyła zabójstwa ukochanej Neda z czasów dzieciństwa. Po raz pierwszy od pewnego czasu Ned pozwolił sobie na przekroczenie regulaminowych 60s.



Dużą zaletą Gdzie pachną stokrotki jest to, że serial zgrabnie wymyka się ze wszystkich znanych widzowi schematów. Bawi się różnymi konwencjami i nie boi się czerpać z popkultury pełnymi garściami. Dawno również nie oglądałam serialu, który byłby nakręcony w tak wyrazistych kolorach. Na początku trochę mnie to denerwowało, ale z czasem uznałam, że gdyby kolory były stonowane to efekt krzywego zwierciadła gdzieś by się gubił. Bo w tym serialu wszystko jest inaczej niż człowiek mógłby to sobie wymyślić. Ożywiona przez Neda Charlotte, zwana przez wszystkich Chuck, chodzi w pstrokatych sukienkach i lubi pszczoły, cukiernia Neda ma dość osobliwy kształt i ciekawy wystrój, kelnerka Olive, która też nie stroni od dość specyficznych kreacji, czasami zapomina że nie gra w musicalu, a ciotki Chuck kiedyś były Cudownymi syrenami Darling i parały się pływaniem synchronicznym. Do tego są one najbardziej przerażającymi ciotkami cierpiącymi na depresję jakie telewizja widziała. I kiedy się tak nad tym wszystkim zastanowić, to ożywiający zmarłych Ned i detektyw Cod to bardzo normalni ludzie. Mimo tych wszystkich dziwactw i niezrównoważonych bohaterów, o dziwo Gdzie pachną stokrotki to dość logiczny serial (no dobrze przy tym ożywianiu zmarłych można znaleźć kilka luk logicznych, ale po co sobie psuć zabawę).

Wspominałam coś o wyrazistych kolorach? Obsada w komplecie.

Muszę jednak stwierdzić, że pierwszy sezon podobał mi się bardziej niż drugi i nie było to spowodowane zmęczeniem materiału. Otóż w pierwszym sezonie urocze jest to jak zakochani w sobie Ned i Chuck wymyślają coraz to nowsze sposoby aby ominąć ten jeden z warunków przywrócenia Chuck do życia, a mianowicie to że nie mogą się dotknąć. Lee Pace i Anna Friel grają tak, że nietrudno uwierzyć w chemię między ich bohaterami. Niestety w drugim sezonie chemia ta gdzieś ulatuje, gdyż Chuck staje się jedną z tych kapryśnych bohaterek, które nie wiedzą co chcą, więc w praktyce chcą wszystko. A cukiernik jest tak dobry, że nie potrafi jej odmówić. W pewnym momencie miałam wręcz nieodpartą ochotę by Ned przypadkowo dotknął Chuck i ta wróciła w zaświaty, bądź też by Ned uciekł z Olive w siną dal. Zresztą w drugim sezonie Olive jest zdecydowanie ciekawszą postacią niż Chuck. Duża zasługa w tym Kristin Chenoweth, która jest niesamowita i dzięki swojej charyzmie rośnie w oczach widza tak, że prawie dorównuje wzrostem Lee Pace'owi. Ten zaś bezceremonialnie kradnie całe show. Bo Ned w wykonaniu Pace'a jest postacią, której nie da się nie lubić. Cukiernik to taka duża, urocza pierdoła, która kiedy potrzeba potrafi wziąć sprawy w swoje ręce.

Wątek Neda i Chuck, czyli przestroga dla innych twórców,
jak nie psuć ciekawego wątku. 

Z tego opisu może się wydać, że skoro cukiernik i detektyw mają fory w rozwiązywaniu kryminalnych zagadek (wszak nie każdy może spytać nieboszczyka, kto go zabił), przez co sprawy przez nich prowadzone są banalne i nudne, to nie można się bardziej pomylić. Zagadki morderstw są równie mocno zakręcone, jak cały serial, podczas oglądania którego ciężko jest się nudzić. W praktyce przez pierwsze trzy odcinki w niektórych momentach przecierałam oczy ze zdumieniem, czy to co widzę na ekranie komputera jest prawdziwe czy też to jakiś dziwny sen. Ale to ogromna zaleta tego serialu, nieobliczalność i bardzo specyficzne poczucie humoru. A jeżeli i to Was nie przekonało by sięgnąć po serial to warto to zrobić jeszcze z dwóch powodów. Po pierwsze dla Lee Pace, który wspominałam, że jest w tym serialu genialny i uroczy? Jak nie to muszę o tym napisać. Lee Pace jest w tym serialu genialny. A po drugie jego bohater piecze takie ciasta, że aż ślinka cieknie. Na pewno wrócę do tego serialu, kiedy będę miała zły humor i żałuję, że nakręcono jedynie dwa sezony. Mam nadzieję, że najnowsze dziecko Fullera wytrzyma na antenie dłużej...


PS. Teen Wolf wrócił w wielkim stylu! Już nie mogę doczekać się kolejnego odcinka.

2 komentarze:

  1. Od kilku lat słyszę o tym serialu, że jest dobry i trzeba go obejrzeć, ale jakoś czekał na tej liście do obejrzenia i wszystkie inne pozycje go prześcigały w "ważności". Twoja opinia przelała czarę i już wiem, że muszę koniecznie obejrzeć i to jak najszybciej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się ;) Mam nadzieję, że się nie zawiedziesz i że Ci się spodoba, bo wiem że nie wszystkim przypada do gustu, ze względu na swoją specyficzność.

      Usuń