sobota, 23 sierpnia 2014

Love Never Dies, czyli miłość nie umiera nigdy, ale sens tej opowieści niestety tak

Rusty Angel niedawno napisała o Love Never Dies, musicalu którego nie miałam ochoty oglądać z dwóch powodów. Po pierwsze słyszałam, że dzieją się w nim cuda niewidy, a historia jest tak niewiarygodna, że aż śmieszna. Po drugie o Love Never Dies usłyszałam wtedy kiedy miałam moją małą obsesję na punkcie Ramina Karimloo (na półce stoi rocznicowe wydanie DVD Upiora w Operze i płyta CD, jak szaleć to szaleć ;) ) i nie mogłam przeżyć tego, że wydanie DVD Love Never Dies jest z obsadą australijską a nie londyńską. Dlatego moja znajomość kontynuacji Upiora w Operze ograniczyła się do trzech piosenek, oczywiście w wykonaniu obsady londyńskiej. Jednak po wpisie RustyAngel postanowiłam obejrzeć Love Never Dies i jakkolwiek głupi nie był ten musical, to piosenki są genialne i warte uwagi, nawet w wykonaniu obsady z Australii.


Na początek należy wspomnieć o czym jest ów musical. Próba jednak napisania sensownie o nim to taka trochę misja niemożliwa, wszak tak cudownego fabularnie musicalu nie było mi dane jeszcze nigdy oglądać. Otóż mija 10 lat od wydarzeń mających miejsce w paryskiej operze. Christine jest żoną Raula i wychowują razem dziecko – chłopca o imieniu Gustav. Raul nie jest jednak tym samym mężczyzną jakim był kiedy poznajemy go w Upiorze w Operze. Mężczyzna ma duży problem z hazardem i przy okazji też nie stroni od spożywania w ciągu dnia (i nocy) dużych ilości alkoholu. A jakby tego było mało problemy z hazardem przełożyły się też na problemy z pieniędzmi, których zostało państwu De Chagny bardzo mało. Dlatego też kiedy Christine dostaje intratną propozycję zaśpiewania w Nowym Yorku bez namysłu ją przyjmuje. Okazuje się jednak, że owa propozycja jest tylko podstępem mającym zwabić Christine na Coney Island. A kto jest mistrzem podstępu? Oczywiście że Upiór, bo któż inny.



Nawet ta fabuła nie brzmi tragicznie, ale kiedy zagłębi się w szczegóły to już nie jest tak dobrze. Jedną z końcowych scen Upiora w Operze jest ta, kiedy tłum idzie szukać Erica, a Meg znajduje jego maskę. Otóż w Love Never Dies wątek Meg jest nadal kontynuowany. Kobieta jest zakochana w Upiorze i tylko czeka by mężczyzna zwrócił na nią uwagę. Zresztą to dzięki niej i madame Giry Upiór uciekł i był w stanie rozpocząć nowe życie na Coney Island. Madame Giry też dostaje więcej czasu antenowego. Kobieta martwi się o swoją córkę, która szczerze mówiąc przez te dziesięć lat bardzo, ale to bardzo zdziecinniała. Meg zachowuje się jak pięcioletnia dziewczynka i chyba bardziej irytującą postacią już być nie może. Do tego twórcy musicalu zaserwowali widzom nie trójkąt miłosny, a czworokąt, bo czemu nie? Wszak trzeba być choć trochę oryginalnym. Nie tylko Meg stała się postacią dziwną. Raul z sympatycznego mężczyzny zmienił się w jakiegoś bufona, który mimo bankructwa każe siebie traktować jako króla na włościach. Christine traktuje zaś jak swoją marionetkę, a syna omija szerokim łukiem nie będąc w stanie poświęcić mu ani chwili uwagi. Eric nie jest już niestety tak upiorny jak w Upiorze w Operze. W Love Never Dies to mężczyzna nieszczęśliwie zakochany, który niby jest w stanie zrobić wszystko by odzyskać Christine, ale w praktyce nie robi zbyt wiele. Z postaci tajemniczej i fascynującej stał się dość ckliwym mężczyzną, któremu przydałoby się pudełko chusteczek. W tym wszystkim jedynie Christine się niezbyt zmienia. Dalej jest kobietą niezdecydowaną i jakby to ująć, trochę anemiczną.



Skoro w miarę rozprawiłam się z fabułą i uniknęłam spoilerów, które robią z niej tragikomedię, to przejdę do tego co czyni Love Never Dies przyzwoitym musicalem. Są to oczywiście piosenki. W niektórych można rozpoznać melodie z Upiora w Operze, w innych zaś bardzo szybko w ucho wpadają nowe melodie. Jedną z moich ulubionych piosenek jest Til' I hear you sing, którą śpiewa Upiór, w tej roli Ben Lewis. Przyjemnie słucha się bardziej żywego kawałka Beauty Underneath, gdzie obok wokalu Bena Lewisa można podziwiać głos młodziutkiego aktora wcielającego się w postać Gustava. Zachwyca także utwór Love Never Dies w wykonaniu Christine – Anna O'Byrne . Również bardzo przyjemne dla ucha jest Beneath a Moonless Sky, w którym świetnie współbrzmią głosy Upiora i Christine. Mimo że na początku wspominałam, że wolałabym aby na DVD ukazała się wersja musicalu w wykonaniu obsady londyńskiej, to muszę przyznać że ta obsada wypada wokalnie równie dobrze. Chociaż moim ulubionym Upiorem i tak pozostanie Ramin Karimloo, bo i wokalnie i aktorsko pozamiatał w koncercie w Royal Albert Hall na 25-tą rocznicę Upiora.



To co zawsze mnie zachwycało w Upiorze obok muzyki, to niesamowity klimat który tworzyły scenografia i kostiumy. Love Never Dies również zachwyca pod tym względem. Scenografia zrobiona jest z ogromnym rozmachem, a Coney Island wygląda bajecznie, a zarazem tajemniczo i trochę złowrogo. Christine jak zwykle zgarnęła najpiękniejsze suknie, zaś występujący w parku rozrywki Upiora artyści wyglądają niezwykle ciekawie w swoich dość oryginalnych strojach.

Love Never Dies to taki w połowie udany eksperyment. Muzycznie musical stoi na wysokim poziomie, w końcu wyszedł spod ręki Andrew Lloyd Webera, a to o czymś świadczy. Muzyka jest piękna i każdy może znaleźć kilka utworów, które będą mu cały dzień grały w głowie, ale fabularnie musical leży. To co stało się z bohaterami, których ludzie pokochali po Upiorze w Operze, przyprawia o zgrzytanie zębami i śmiech przez łzy, a plot twisty wywołują uczucie zażenowania. Jeżeli więc jesteście na tyle odważni by obejrzeć Love Never Dies, to nie będę Was odwodzić od tej decyzji, jeżeli zaś nie macie ochoty oglądać tego cuda, to przesłuchajcie piosenki, bo naprawdę warto.



PS. Dalej niesamowicie śmieszą mnie momenty kiedy Upiór zdejmuje maskę. Nie rozumiem dlaczego z maską zdejmuje też i włosy (czyżby nosił jakąś perukę?), a potem jak z powrotem ją wkłada to o włosach już zapomina. Wiem, zwracam uwagę na dziwne rzeczy, ale tak już mam ;)  

PS2. Til' I hear you sing w wykonaniu Ramina Karimloo



6 komentarzy:

  1. Też się zastanawiałaś nad zdejmowaniem maksi i włosów jednocześnie? I czemu jego oryginalne włosy są siwe i rzadkie?

    A Ramin Karimloo zrobił ALS Ice Bucket Challenge. Nie spiewa w nim, ale to nic nie szkodzi.

    LND jest dla mnie guilty pleasure - bohaterowie zachowują się jak nie oni, ale wszyscy jest takie ładne i tak pięknie śpiewają.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie nie mam pojęcia o co chodzi z tą różnicą w wyglądzie włosów Upiora (jest to i w Upiorze w Operze i LND). Poza tym ciekawa jestem co się dzieje z tym tupecikiem/peruką, bo przecież aktor musi to gdzieś schować... Nie ma to jak mieć dziwne problemy ;)

      Widziałam :D Brak śpiewania wynagrodził mi brak koszulki ;)

      Usuń
  2. Jakie piękne kostiumy! :O
    Powiedz mi gdzie ja to mogę dorwać w całości, obejrzę na 100%!!! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wersja oryginalna jest na YT w całości (i w częściach w HD ;) )

      Usuń
  3. Fabuła może i umiera, ale poszczególne piosenki przypadły mi do gustu (zwłaszcza "Beneath A Moonless Sky"). ;) A w ogóle to nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z mojej miłości do musicali (mam ich w domu ok. 5000). Gdybyś kiedyś zechciała posłuchać, dajmy na to, "Upiora..." po węgiersku, pisz na maila. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wow zazdroszczę kolekcji ;) Wiesz pozostanę przy wersji polskiej i angielskiej "Upiora w Operze", ale jeżeli będę poszukiwała jakiegoś musicalu, a na pewno będę, to już wiem do kogo się zwrócę o pomoc ;)

      Usuń