Od chwili kiedy zobaczyłam zwiastun nowego filmu Guy'a Ritchie'go wiedziałam, że nawet nie ważne czy będzie się palić czy walić, muszę się zmobilizować i trafić na salę kinową na seans The Man from U.N.C.L.E. Nie potrafię wytłumaczyć co aż tak zachwyciło mnie w tym zwiastunie, że zapałałam tak ogromną potrzebą zobaczenia tego filmu. Jak się okazało mój „pozwiastunowy” entuzjazm nie był przedwczesny ani nietrafiony, bo szpiegowskie kino Ritchie'go było dokładnie tym czego od tego filmu oczekiwałam. Było ciekawie, intrygująco i momentami bardzo, ale to bardzo zabawnie, a do tego już od dłuższego czasu nie słyszałam w kinie tak świetnego soundtracku.
Akcja The Man from U.N.C.L.E. rozgrywa się we wczesnych latach 60-tych. Okazuje się, że światu grozi ogromne niebezpieczeństwo ze strony tajemniczej kryminalnej organizacji, która dąży do stworzenia broni jądrowej. W tej sytuacji rywalizujące ze sobą potęgi USA i Rosji muszą połączyć siły by pokrzyżować plany owej organizacji. W tym celu wysyłają do akcji swoich najlepszych agentów: agenta CIA Napoleona Solo i agenta KGB Illya Kuryakina, którzy wraz z pomocą córki naukowca współpracującego z kryminalną organizacją mają doprowadzić do zniszczenia broni.
Zacznę od tego, że film Ritchie'go to nie jest poważne, szpiegowskie kino, w którym najważniejsza jest poplątana fabuła z misternie budowaną intrygą w tle, a tylko co jakiś czas dla lekkiego rozładowania napięcia pojawia się zabawna scena. The Man from U.N.C.L.E. to kino szpiegowskie w zupełnie innym wydaniu. Jeżeli mam być kompletnie szczera, to jest to film, w którym misja naszych agentów z U.N.C.L.E. nie odgrywa pierwszych skrzypiec, co dla niektórych widzów może stanowić mały problem. Zresztą dla większości tego typu filmów może i raczej powinno to stanowić duży problem. Jednak The Man from U.N.C.L.E. wychodzi z tej sytuacji obronną ręką, a dlaczego, to już tłumaczę.
Otóż film ten bardzo ładnie maskuje to, że fabuła nie należy do najbardziej skomplikowanych, czy też oryginalnych. Ritchie swoją reżyserią i montażem skrzętnie maskuje mankamenty materiału wyjściowego. W rezultacie The Man from U.N.C.L.E. to zlepek genialnie zmontowanych scen, z których każda mogłaby stanowić króciutki oddzielny film, a razem łączą się w miarę spójną całość. Przez cały seans odnosiłam wrażenie, że większość scen ma swój wyraźny początek i koniec i nie ma między nimi delikatnych przejść czy uzupełnień. Dopiero kiedy dochodzi do momentu kulminacyjnego akcja staje się płynna, a reżyser powoli rezygnuje z kręcenia swojego filmu w formie posklejanych krótkometrażówek.
Trzeba jednak przyznać, że ów krótkometrażówki są po prostu świetne. Każda z nich wręcz kipi inteligentnym humorem (tak! da się napisać śmieszne sceny bez wulgarnych dowcipów), a w połączeniu z dobranym w punkt soundtrackiem, oglądanie ich jest tylko i jedynie przyjemnością. Zresztą filmu Ritchie'go nie można brać na poważnie. Jeżeli ktoś pójdzie do kina z nastawieniem na obejrzenie poważnego filmu szpiegowskiego, to mocno się zawiedzie. The Man from U.N.C.L.E. serwuje tyle absurdalnych scen, że momentami można zacząć przecierać oczy ze zdumienia, ale mimo to, te dziwne rozwiązania fabularne w tym akurat filmie sprawdzają się bardzo dobrze.
Dobra, a teraz wypadałoby napisać o czym tak naprawdę jest ten film, bo przecież nie jest on o szpiegach i supertajnej misji pokonania kryminalnej organizacji. To jest nic innego jak film o szpiegowskim bromancie, bo nie wiem jak inaczej to nazwać. Chemia ekranowa między Henrym Cavill'em i Armie Hammer'em jest naprawdę widoczna (tak jakby panowie znali się i przyjaźnili od kilku lat). Do tego aktorzy grają bardzo dobrze. Cavill, którego przestałam lubić po obejrzeniu nowego Supermana, rolą Napoleona Solo zyskał u mnie plus dziesięć punktów (wybaczcie ostatnio robię sobie powtórkę z Harry'ego Pottera...). Agent Solo w jego wykonaniu to bardzo inteligentny i przy tym niebezpieczny gość, a do tego to straszny kobieciarz. Powiedziałabym, że jest to też postać z grupy tych, które uważają się za najmądrzejszą osobę w pomieszczeniu. Mimo to, Napoleon to postać którą lubi się od pierwszych minut filmu i ta sympatia trwa aż do napisów końcowych. Moim skromnym zdaniem Cavill jest świetny w tej roli i może niech on już nie gra tego pompatycznego, kipiącego dobrocią i samymi czystymi intencjami Supermana (jak ja nie lubię filmu...). Co się zaś tyczy Armie Hammera , to w roli szpiega KGB jest bezbłędny, a szczególnie na wyróżnienie zasługuje jego piękny rosyjski akcent. Illya to mężczyzna z pozoru niezwykle miły i sympatyczny, który ma od czasu do czasu problemy z agresją i gdy ktoś go urazi, to po prostu musi dojść do rękoczynów, bo inaczej się nie da. Jakby to ładnie ująć, nasz agent KGB ma swoją dumę i lepiej mu tej dumy nie urazić. Mamy w filmie też dwie główne postaci kobiece, które przy panach wypadają może nie blado, ale już nie tak dobrze. Gaby, córka naukowca, grana przez Alicię Vikander, to odważna dziewczyna, która jednak niezbyt dobrze odnajduje się w szpiegowskim światku. Vikander gra dobrze, ma kilka świetnych scen, ale przez dużą część filmu wydaje się, że jej bohaterka chodzi ciągle naburmuszona. Z kolei Elizabeth Debicki w roli Victorii, czyli jako czarny charakter, wypada bardzo dobrze, szkoda tylko że jej rola ograniczyła się tylko do kilku epizodów.
Podsumowując, The Man from U.N.C.L.E. to kawałek naprawdę dobrej rozrywki. Jak dla mnie, to taki idealny film na lato. Jest sporo akcji, kilku szpiegów i duża dawka humoru na poziomie. Czegoż chcieć więcej?
W takim razie chętnie obejrzę. Czasami szukam takiej dobrej rozrywki.
OdpowiedzUsuńCavilla też znielubiłam po Supermanie :P Mega sztuczny był.
Pozdrawiam,
http://magiel-kulturalny.blogspot.com/
Mam nadzieję, że The Man from UNCLE przypadnie Ci do gustu ;)
UsuńMi Superman jako film zupełnie się nie podobał, a Cavill swoją grą wcale nie pomagał w lepszym odbiorze tego filmu.
A wiesz, że nie słyszałam wcześniej o tym filmie?
OdpowiedzUsuń"każda z nich wręcz kipi inteligentnym humorem (tak! da się napisać śmieszne sceny bez wulgarnych dowcipów)" - To super, bo zawsze staram się unikać tych (nie)śmiesznych scen z wulgarnymi dowcipami.
"ów krótkometrażówki" - owe ;)
Uściski!
Wydaje mi się, że ostatnio w każdym filmie (z założenia komediowym) po jaki sięgam jedyny humor jaki otrzymuję to ten wulgarny, albo ewentualnie taki od "skórki od banana", więc byłam pod wrażeniem liczby udanych, trzymających poziom gagów w tym filmie ;)
UsuńUps... polski języka trudna ;)
Chętnie obejrzę. To już druga recenzja tego filmu, jaką dzisiaj czytam :) Mam na niego coraz większą ochotę!
OdpowiedzUsuń