wtorek, 20 października 2015

Zimowa opowieść Marka Helprina, czyli baśniowe pomieszanie z poplątaniem

Dawno, dawno temu obejrzałam film, który powstał na podstawie książki pod dość tajemniczym tytułem Zimowa opowieść. Film zebrał masę krytycznych recenzji, bo nie był filmem ani to wybitnym, ani to nawet bardzo dobrym, ot całkiem przyjemne filmidło – romansidło z wątkiem fantastycznym. Po seansie filmu dowiedziałam się o istnieniu książki, która była materiałem wyjściowym do filmu i która podobno miała być dużo od filmu lepsza. Jak można się domyśleć od razu zapragnęłam chęcią zapoznania się z ową powieścią. Po dość długich perypetiach w końcu udało mi się zasiąść do lektury dzieła Marka Helprina. Jakież było moje zdziwienie, kiedy po jakichś dwustu stronicach, zorientowałam się że film mocno odbiega od treści książki, a po dobrnięciu do końca powieści miałam już pewność że film ma się tak do książki, jak pięść do nosa. A co najgorsze znowu okazało się, że jestem pozbawiona dobrego gustu, bo filmidło które wyszło spod ręki Akivy Goldsmana podobało mi się bardziej...

Zimowa opowieść to historia o pewnym złodzieju, Peterze Lake'u, który zakochuje się w pięknej, chorej na gruźlicę Beverly Penn. Tę dwójkę dzieli wszystko, począwszy od statusu społecznego, wykształcenia, stylu życia i na zainteresowaniach kończąc. Mimo to nie było bardziej kochającej się pary niż ta dwójka. A jako, że mamy do czynienia z historią baśniową, to okazało się, że miłość Petera do Beverly sprawiła, że czas zaczął płynąć dla nich trochę inaczej, co oczywiście spowodowało w świecie wiele przedziwnych zdarzeń. Zimowa opowieść jest jednak przede wszystkim opowieścią o Nowym Jorku, który Helprin w swojej książce uczynił miejscem baśniowym, miejscem pełnym cudów i bajkowej krainy. 

Na moje lekkie rozczarowanie powieścią Helprina składa się kilka czynników. Przede wszystkim opis z okładki jest zupełnie nieadekwatny do tego, co można znaleźć na stronicach powieści. Może dla niektórych nie będzie to ogromną wadą samej powieści, ale dla wielu może okazać się to mocno mylące. Pomijając jednak techniczne aspekty samego wydania, czy też jak kto woli prezentowania treści powieści, muszę napisać że książkę czytało mi się dość ciężko. Spowodował to przede wszystkim styl pisania Helprina, który niestety niezbyt przypadł mi do gustu. Zimowa opowieść to powieść wielowątkowa, w której historie przeplatają się ze sobą, wynikają z siebie nawzajem i wprowadzają do opowieści coraz to nowszych bohaterów, lub też zapraszają do akcji już poznane postaci, które przez długi czas były w fabule nieobecne. To sprawia, że czytelnik musi być bardzo uważny, żeby dostrzec niektóre, dość misterne powiązania między bohaterami. Niestety Helprin nie ułatwia czytelnikowi owej sztuki. Autor lubuje się w pozornym kończeniu jednego wątku, by automatycznie zacząć kolejny, który wydaje się być zupełnie oderwany od poprzedniego, by po jakichś 100-150 stronach okazało się, że jednak te wszystkie wydarzenia się ze sobą łączą. Przez ten literacki zabieg wiele razy podczas lektury Zimowej opowieści czułam się zagubiona i zupełnie nie wiedziałam dokąd te wszystkie wątki zmierzają. Jednak zamiast ciekawości częściej odczuwałam irytację i znużenie.

Trochę sobie ponarzekałam, teraz mogę przejść do zalet. Zimowa opowieść jest naprawdę przepięknym, baśniowym opisem Nowego Jorku. Zresztą czasami odnosiłam wrażenie, że cała ta powieść, to jedna wielka opowieść z barwnymi opisami miasta, ludzi i maszyn, gdzieniegdzie opatrzona w dość szczątkowe dialogi. Z jednej strony można to na pewno traktować jako zaletę powieści, z drugiej strony wydaje mi się jednak, że taki sposób prowadzenia narracji odebrał tej historii odrobiny dynamizmu, który według mnie w niektórych miejscach bardzo by się przydał. 

Od powieści Helprina oczekiwałam wiele i może to spowodowało moją dość surową ocenę tej książki. Albo może po prostu jeszcze nie dorosłam do tej historii, która przez wielu uważana jest za dzieło współczesnej literatury. Może kiedyś, za jakieś kilkanaście lat, znowu sięgnę po Zimową opowieść i moje odczucia względem niej ulegną diametralnej zmianie. Na razie jednak cieszę się, że przeczytałam tę powieść, szkoda tylko że nie była tak dobra, jak chciałam żeby była. 


4 komentarze:

  1. Dość sceptycznie podeszłam do tej książki, kiedy zachwyty rozlały się falą po blogach. Kiedyś i tak sięgnę dla tych baśniowych opisów, ale nie będę nastawiać się na "dzieło"...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może z właśnie takim nastawieniem Ci się ta powieść spodoba, ja miałam zbyt wielkie nadzieje w stosunku do niej ;)

      Usuń
  2. A, to ten film, gdzie Colin Farrell ma dziwną fryzurę :) Wdziałam kawałek tego filmu, ale jakoś nie specjalnie przykuł moją uwagę. Nie wiedziałam, że powstał na podstawie książki - z ciekawości kiedyś sprawdzę czy książka mnie zaintryguje czy zniechęci.

    OdpowiedzUsuń