sobota, 14 listopada 2015

Flesh and bone, czyli pot i łzy i dużo baletu

W poprzednim wpisie narzekałam, że znalazłam się w tym jakże nieznośnym serialowym dołku i nie mam ochoty na żadne nowości, a w dzisiejszym poście piszę o nowym serialu. Jak widać jestem bardzo konsekwentna w swoim nieoglądaniu seriali, albo po prostu potrzebowałam dobrej zachęty. A Flesh and bone, czyli najnowszy serial stacji Starz jest bardzo dobrą zachętą, szczególnie jeżeli można obejrzeć wszystkie odcinki za jednym zamachem. Co oczywiście radośnie uczyniłam, bo na jednym nie byłam w stanie poprzestać. Żałuję tylko jednej rzeczy, a mianowicie tego, że pierwszy sezon liczy sobie jedynie 8 odcinków...

Serial opowiada historię Claire, młodej baletnicy, która postanawia porzucić swoje dotychczasowe życie i uciec do Nowego Jorku, by spełnić swoje marzenie o zostaniu primabaleriną. Dziewczynie udaje się dostać do American Ballet Company, jednak ten szybki i niespodziewany sukces niesie ze sobą przykre konsekwencje. Bo zespół baletowy jest jak rodzina, z którą dobrze wychodzi się jedynie na zdjęciach, a do tego nie tylko nowe demony spędzają Claire sen z powiek, demony z przeszłości również starają się o swoje pięć minut.

Wydawać by się mogło, że balet jest tematem, po który filmowcy i twórcy telewizyjni sięgają bardzo często. Wszak jest to temat niezwykle ciekawy, bo przecież traktuje o ludziach, którzy wykonują katorżniczą pracę na sali treningowej, by potem podczas występu odtwarzać układy tak, jak gdyby nie sprawiały im najmniejszej nawet trudności. Bo balet to perfekcja, a perfekcja jak wiadomo ma swoją cenę. Stąd twórcy zazwyczaj lubują się w pokazywaniu tej ciemnej strony klasyki tańca. Bo przecież większość osób (w tym ja) kiedy myśli o filmie o baletnicach, od razu myśli o Czarnym łabędziu, a jak wiadomo, film ten raczej do radosnych nie należy. Na pewno w głowie też przebrzmiewają gdzieś jakieś fragmenty filmów, w których główne bohaterki głodziły się by mieć odpowiednio szczupłą sylwetkę, czym doprowadzały się do poważnych chorób, a czasami nawet i do śmierci. Cóż na dużym i srebrnym ekranie balet maluje się raczej w ponurych barwach. Jeżeli więc myślicie, że Flesh and bone przełamuje tę tendencję, to niestety muszę Was zmartwić. Serial stacji Starz zdaje się kumulować wszystkie mroczne aspekty baletu jakie można sobie wyobrazić, dokładając do tego jeszcze kilka garści naprawdę ponurych wątków.



Jak więc tak mocno depresyjny serial może być serialem, od którego nie można się oderwać? I czym ten ów serial wyróżnia się na tle wyżej wspomnianych produkcji? Otóż, wyróżnia się i to bardzo, a co ciekawe, wyróżnia się on właśnie baletem. Przede wszystkim w głównych rolach obsadzeni są tancerze. Mamy więc na ekranie do czynienia z prawdziwymi tancerzami baletu, a nie aktorami, którzy na potrzeby produkcji nauczyli się tańczyć balet (nie ujmując oczywiście nic tym aktorom, bo takie przygotowanie do roli wymagało od nich zapewne wielu wyrzeczeń i ciężkiej pracy). Jednak jest różnica kiedy przed kamerą układ ma wykonać prawdziwa baletnica, a nie aktorka grająca baletnicę. I właśnie tym Flesh and bone wygrywa z innymi produkcjami, bo może sobie pozwolić na wiele scen tanecznych i nie musi przy tym bardzo szaleć z montażem. W każdym odcinku twórcy serialu serwują widzom przynajmniej jedną długą sekwencję taneczną, a w finałowym odcinku poszli na całość i przygotowali dla widzów iście baletową ucztę. Powiem szczerze, że byłam tym zachwycona.



Jednak nie samymi sekwencjami tanecznymi serial żyje. Jak już wspomniałam twórcy Flesh and bone zrobili wszystko, by ich produkcja ani przez chwilę nie była nudna i potrafiła utrzymać widza przed ekranem telewizora. Claire, główna bohaterka zmaga się z demonami z przeszłości, próbując zbudować od nowa swoją karierę baletnicy. Scenarzyści jednak bardzo powoli odkrywają karty więc widz może się jedynie domyślać co przydarzyło się Claire i cierpliwie czekać aż okaże się czy jego przypuszczenia są słuszne. Bardzo ciekawym wątkiem jest również wątek Romeo, bezdomnego, który mieszka w kamienicy, w której zatrzymała się główna bohaterka. Romeo to jedna z ciekawszych postaci jakie ostatnio widziałam na ekranie i to jak toczyły się jego losy z każdym odcinkiem sprawiało, że stawał się on dla mnie coraz większą zagadką. Zupełnie nie potrafiłam przewidzieć jak się zachowa ten walczący ze swymi myślami człowiek, który częściowo uważał, że jest bohaterem jakiejś bajki. Twórcy nie zrezygnowali również z umieszczenia w serialu takich postaci jak starzejąca się primabalerina, która zmaga się z kontuzjami, ale cały czas walczy by pokazać, że nadal jest primą. Pojawia się też postać, która w końcu odczuwa skutki nie przyjmowania przez długi czas żadnych pokarmów. Jest też zawistny i lekko niezrównoważony psychicznie założyciel szkoły baletowej, który również zmaga się z różnymi demonami z przeszłości. Oczywiście pojawiają się także wątki, które traktują o różnych niemoralnych propozycjach i wszelakiego rodzaju wykorzystywaniu ludzi, a także o osobach, które na pierwszy rzut oka nie wykazują zamiłowania do baletu, a jednak okazują się być jego największymi fanami. Szkoda tylko, że ich przyjaźń, to trochę jak podpisanie cyrografu z diabłem. Jakby to ładnie ująć, dzieje się sporo. 



Wspominałam, że główne role powierzono zawodowym tancerzom baletowym, ale nie napisałam, że ci tancerze aktorsko prezentują się również bardzo dobrze. Sarah Hay w roli Claire jest bardzo przekonywująca, chociaż czasami miałam wrażenie, że tancerka jednym grymasem twarzy stara się grać dość szeroką gamę emocji. Na wyróżnienie zasługuje również Irina Dvorovenko jako Kiira, czyli zmagająca się z kontuzjami primabalerina, a także Emily Tyra wcielająca się w postać Mii, współlokatorki Claire. Na uwagę zasługują według mnie jeszcze dwaj aktorzy: Ben Daniels odgrywający rolę charyzmatycznego założyciela zespołu baletowego i Damon Herriman w roli Romeo.

Flesh and bone nie jest serialem bez wad, ale na wiele niedociągnięć można przymknąć oko, szczególnie kiedy twórcy serwują piękne sekwencje taneczne. Zapewne nie jest to serial dla wszystkich, biorąc pod uwagę to, jak depresyjny momentami może się wydawać. Mimo to, ten mrok nie przytłacza, a raczej wciąga i poniekąd fascynuje. Jeżeli podobał Wam się Czarny łabędź, to myślę, że Flesh and bone również powinno Wam przypaść do gustu. Ja odkryłam jeszcze jedną zaletę z oglądania tego serialu. Jak tak napatrzyłam się na te idealne sylwetki baletnic, to odkryłam, że ostatnio większą uwagę przykładam do prostowania się, za co zapewne mój kręgosłup jest mi wdzięczny.


6 komentarzy:

  1. Sprawdzę, brzmi świetnie. A że ostatnio cierpię na niedosyt dobrych seriali....Przepiękny plakat reklamujący.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawe :) W sumie mało widziałam filmów o balecie, więc jest szansa, że się skuszę na serial. A ten jest krótki, więc coś w sam raz dla mnie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ostatnio widziałam zwiastun tego serialu, który mnie kusił. Bardzo lubię oglądać balet i chyba dlatego zostałam zainteresowana. A teraz dowiedziałam się, że to zawodowi tancerze. Na pewno sekwencje taneczne w ich wykonaniu są piękne :) I jeżeli aktorsko radzą sobie też dobrze, to tylko oglądać!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Choreografie, które wykonują ci tancerze z tak ogromną gracją i lekkością są naprawdę świetne, a do tego można zobaczyć długie sekwencje tańca, a nie zgrabnie zmontowane krótkie ujęcia, które w rezultacie samego tańca pokazują bardzo mało ;)

      Usuń