Długo zbierałam się do obejrzenia Sherlocka, nawet pełne zachwytu recenzje nie potrafiły sprawić bym
wcisnęła w końcu przycisk ‘play’ na ekranie komputera. Jednak przychodzi w
życiu człowieka czas kiedy coś co go w ogóle nie zainteresowało na początku i
do siebie nie przyciągało, zaczyna wysyłać jakieś dziwne fluidy i sprawia, że w
końcu człowiek, z nieznanych sobie przyczyn, siada i czyta/ogląda/robi coś.
Ostatnio doznałam tego dziwnego uczucia gdzieś za czasów gimnazjalnych, kiedy
to stwierdziłam, że chyba wypadałoby w końcu przeczytać Harry’ego Potter’a,
książkę od której odpychało mnie wszystko, począwszy od okładki, a skończywszy
na zachwytach wszystkich znajomych, dosłownie wszystkich, nawet tych, których
pierwszą przeczytaną w życiu książką był właśnie Potter. Pamiętam, że gdy już
zaczęłam czytać, to z kolei w domu mieli już dość mojej, nie bójmy się użyć
słowa, fascynacji ową serią powieści. I gdy już zapomniałam o tym jakże
nieznośnym uczuciu przyciągania, odezwało się ono we mnie niedawno i uderzyło
ze zdwojoną siłą nakazując wydysponowanie 90 min w moim życiorysie by obejrzeć Study in Pink, pierwszy odcinek mini
serialu BBC pt.: Sherlock. Niestety
nie skończyło się na obejrzeniu tylko pilota serialu, bo mój umysł chciał
więcej, a przyciąganie do komputera było wręcz nieznośne, więc w ciągu sześciu
dni obejrzałam to małe serialowe arcydzieło i zdecydowanie oraz otwarcie mogę
powiedzieć, iż „I believe In Sherlock Holmes”.
Jako, że ciężko jest mi napisać spójną recenzję to ujmę
wszystkie moje zachwyty w punktach. Spojlery stąd aż do Baker Street.
Sezon 1
Kiedy włączając pierwszy odcinek z przestrachem w oczach
patrzyłam na te bagatela 90min na odtwarzaczu i zastanawiałam się na ile części
będę musiała rozłożyć odcinek żeby go skończyć. Okazało się, że tylko na jedną
część. Patrząc na napisy końcowe ogarnęło mnie przemożne zdumienie, że ani razu
się nie nudziłam, ani razu nie gapiłam się w sufit, ani razu nie spojrzałam na
zegarek, ani nawet nie przycisnęłam pauzy choć raz, oglądając pilot serialu,
który przecież trwa tyle co przeciętnie film. Gdy zaczęłam się zastanawiać
dlaczego miało miejsce to jakże przedziwne zjawisko, doszłam do wniosku, że jest
to zasługa świetnego scenariusza, który nie pozwala się widzowi nudzić. Serial
jest skonstruowany tak, że nie ma czasu na oddech, co najwyżej na krótkie
wzdychanie nad genialnymi zdjęciami Londynu. Cały czas dedukujemy razem z
Sherlockiem, bądź próbujemy za nim nadążać wraz z Watsonem, a nie jedna fanka
chciałaby się znaleźć choć przez moment na miejscu Molly. W praktyce po
zapoznaniu się z formułą serialu i sposobem podchodzenia do spraw kryminalnych
Sherlocka możemy podczas oglądania spróbować również rozwiązywać zagadki, nie
omieszkując przy tym pobiegać sobie wraz z nim po Londynie, czy podocinać
trochę innym ludziom. Co bardzo mi się podobało to, że sprawy w serialu są
naprawdę ciekawe, nie są to sprawy którymi nas raczą inne procedurale. Tutaj
nie odgadniemy po 5 minutach kto jest sprawcą, o nie, przecież wtedy nie byłoby
zabawy i nie potrzebne byłyby te 90 minut na odcinek. Można tak dalej wymieniać
zalety pierwszego sezonu, ale trzeba też wspomnieć o wadach. Pierwsza wada to,
że sezon ma tylko trzy odcinki, powtarzam tylko trzy odcinki. Gdzie po
obejrzeniu ostatniego czujemy się tak, jak dziecko któremu ktoś zabrał cukierek
(przynajmniej ja się tak czułam). Druga zaś wada wiąże się z finałowym
odcinkiem. Rozumiem cliffhangery, rozumiem, ale taki? Trzymać ludzi w
niepewności przez ponad rok (tak to kolejna wada Sherlocka) i nie dać żadnej
wskazówki? Na szczęście należę do grona ludzi, którzy zaczęli oglądać serial
kiedy już skończył się drugi sezon, dlatego z uśmiechem na twarzy mogłam
włączyć kolejny odcinek, ale gdybym musiała czekać rok żeby dowiedzieć się co
będzie dalej to byłoby mi niezwykle przykro, a tak było mi przykro tylko przez
chwilę, do momentu wciśnięcia play.
Sezon 2
Największą zaletą sezonu drugiego jest to, że jest równie dobry,
a nawet lepszy od pierwszego. Akcja odcinków jest jeszcze bardziej dynamiczna i
nie sposób jest oderwać wzrok od ekranu telewizora, bo przecież moglibyśmy coś
przegapić, co byłoby w tym momencie karygodne z naszej strony. Rozwiązanie
pełnej napięcia i niepewności sytuacji z końca pierwszego sezonu było niezwykle
interesujące, a przede wszystkim nieoczekiwane. Nigdy nie wpadłabym na pomysł
by właśnie tak zakończyć ten pierwszy pojedynek Sherlocka z Moriartym. W drugim
sezonie scenarzyści umieścili trochę więcej humoru, tak lubianego przeze mnie
angielskiego humoru i dali pole do popisu jeszcze dwóm postaciom oprócz duetu
Sherlock Watson. Po pierwsze wprowadzono postać żeńską w osobie Irene Adler,
która jak dla mnie skradła show w jednym z odcinków drugiego sezonu. Poznaliśmy
również trochę bliżej Moriartiego, który niezwykle różni się od tego
przedstawionego w filmie Guya Ritchiego. Ten Moriarty, równie inteligentny jak
jego filmowy odpowiednik, wzbudził we mnie dużo więcej skrajnych emocji, a
przede wszystkim wzbudził jakąś dziwną fascynację, bo postaci tej nie dało się
do końca rozszyfrować, co sprawiało że każdorazowe pojawienie się jej na
ekranie powodowało u mnie ciarki (brrr, niestety tak już mam, że według mnie
najbardziej interesujące są zazwyczaj czarne charaktery). Wykreowany przez
Andrew Scotta Moriarty przerażał (wystarczyło spojrzeć na niego i chciało się
krzyczeć „Uciekaj!”), ale jednocześnie wzbudzał jakąś sympatię? Chyba nie tylko
na mnie postać ta wywarła aż takie wrażenie, bo Andrew Scott został uhonorowany
nagrodą BAFTA za najlepszą rolę drugoplanową.
Sherlock
Nie byłoby Sherlocka bez Sherlocka, czyli bez Benedicta
Cumberbatcha. Prezencja, sposób mówienia i poruszania się, wszystko to składa
się na obraz współczesnego Sherlocka, prywatnego detektywa współpracującego z
policją, którego rozwiązywanie zagadek kryminalnych bawi i ekscytuje. Bo dzień
bez sprawy to przecież dzień stracony, a Sherlock nie może pozwolić sobie na
to, by jego mózg nie pracował i pozostawał w uśpieniu tak jak mózgi reszty
ludzi. Sherlock obraża ludzi, mówiąc to co czasami warto byłoby przemilczeć i
dopiero dzięki Watsonowi zaczyna powoli, bardzo powoli, orientować się, że
relacje międzyludzkie są niezwykle delikatne i trzeba podchodzić do nich z
odrobiną taktu. Mimo tego, że Sherlock zachowuje się tak jak się zachowuje, to
nie da się go nie lubić.
Watson
Jedyny przyjaciel Sherlocka, który ma wiele cierpliwości i
wyrozumiałości dla swojego współlokatora, nie każdy tolerowałby strzelanie z
pistoletu do ściany tylko dlatego, że współlokatorowi się nudzi. Jeżeli chodzi
o historię Watsona, najbardziej podobał mi się pierwszy docinek pierwszego
sezonu, w którym poznajemy obu panów i w którym przede wszystkim poznajemy
Watsona. Obserwujemy również rodzącą się między nimi nić porozumienia i widzimy
jak obaj bohaterowie nieświadomie pomagają sobie nawzajem. Martin Freeman
wykreował świetną postać, niezwykle ludzką, bo gdy Sherlock zachowuje się
trochę jak małe dziecko i socjopata w jednym, to Watson nie ukrywa swoich
emocji i swoim zachowaniem neutralizuje poziom ekscentryczności Sherlocka.
![]() |
Wierny przyjaciel Sherlocka, John Wartson, grany przez Martina Freemana. |
Należałoby jeszcze wspomnieć o świetnym scenariuszu i
niezwykle ciekawych i dobrze skonstruowanych postaciach drugoplanowych, a
przede wszystkim dobrze zagranych. Ciężko jest znaleźć w tym serialu rzeczy,
które by się nie podobały, może i były takie ale natłok pozytywnych aspektów
zupełnie przykrył ewentualne niedociągnięcia, których raczej jest ciężko
uniknąć przy kręceniu serialu. Tak jak już pisałam, ciężko jest się nudzić
oglądając Sherlocka, a jeżeli ktoś nie był zbyt przekonany do pomysłu
przeniesienia akcji powieści Artura Conana Doyle’a do czasów współczesnych to
może przestać zgrzytać zębami i zacząć oglądać, bo na pewno nie pożałuje.
Jedynej rzeczy, której będzie żałował to tej, że na kolejny sezon trzeba czekać
rok.
![]() |
A na koniec, bynajmniej nie najmniej ważny, Moriarty. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz