piątek, 28 czerwca 2013

Każdy spektakularny trik potrzebuje czasu, czyli bardzo dobre „Now you see me”

„Every great magic trick consists of three parts or acts. The first part is called "The Pledge". The magician shows you something ordinary: a deck of cards, a bird or a man. He shows you this object. Perhaps he asks you to inspect it to see if it is indeed real, unaltered, normal. But of course... it probably isn't. The second act is called "The Turn". The magician takes the ordinary something and makes it do something extraordinary. Now you're looking for the secret... but you won't find it, because of course you're not really looking. You don't really want to know. You want to be fooled. But you wouldn't clap yet. Because making something disappear isn't enough; you have to bring it back. That's why every magic trick has a third act, the hardest part, the part we call "The Prestige"." 


Pamiętacie scenę z Prestiżu, kiedy Cutter, bohater grany przez Michael'a Caine'a wypowiada powyżej przytoczone słowa w jednej z początkowych scen filmu? W praktyce po tych słowach kupiłam cały film i polubiłam filmy, które opowiadają losy iluzjonistów, magików czy innych ludzi zajmujących się tą sztuką. To samo tyczy się Osaczonych, od których rozpoczęła się moja przygoda z filmami o oszustach i złodziejach czy to muzeów, bogatych ludzi czy np. kasyn. Można się więc domyśleć, że Now you see me zyskał kilka punktów już na samym początku. Bo Iluzja (nie ma to jak dobre tłumaczenie tytułu Now you see me = Iluzja, bo Teraz mnie widzisz byłoby okropnym tytułem, który zupełnie nie pasuje do filmu, niech będzie Iluzja w końcu to film o iluzjonistach, nikt nie zauważy) to film, który jest mixem filmów z serii o Dany'm Ocean'ie, Prestiżu, 21, Catch me if you can i innych tego typu obrazów. Po wyjściu z kina wydawało mi się, że właśnie zobaczyłam niezwykle zgrabne połączenie najlepszych fragmentów tych filmów, złączonych w jeden, który o dziwo miał sens, do końca trzymał w napięciu, czarował wizualnie i jest naprawdę dobrym kawałkiem kina rozrywkowego, którego ostatnio brakuje.


Głównymi bohaterami filmu jest czwórka iluzjonistów: zarozumiały, potrafiący zrobić niezłe show Daniel Atlas (Jessie Eisenberg), Jack Wilder (Dave Franco) drobny złodziejaszek ale i chłopak dla które żadne drzwi, kłódki czy sejfy nie są zamknięte, mentalista, trochę gorsza wersja Patricka Jane'a, czyli Merritt McKinney (Woody Harrelson) oraz escape artist i była asystentka Atlasa – Henley Reeves (Isla Fisher). Ta czwórka ludzi dostaje zaproszenie do wstąpienia do stowarzyszenia magików, którego istnienie jest bardziej mityczne niż prawdziwe. Jak można się domyśleć nikogo nie przyjmują na ładne oczy, dlatego nasi magicy muszą zrobić trzy triki, jak się okazuje trochę niezgodne z prawem, jak np. obrabowanie banku czy miliardera. Po piętach depcze im FBI, Interpol, a także były iluzjonista, człowiek który teraz żyje z ujawniania tajemnic byłych kolegów po fachu i obdzierania ich sztuczek z magii.

Ciężko jest pisać o Now you see me i nie sypać spojlerami. Jest to taki film, którego zadaniem jest trzymanie widza w ciekawości od początku do końca i podanie mu na końcu odpowiedzi, która na początku wydawałaby się absurdalna, jednak jak się ją już pozna, to wszystko nagle nabiera sensu. Ciężko jest stworzyć taki scenariusz, ciężko jest również nakręcić taki film, by widz do ostatnich minut nie zorientował się, że cały czas patrzył tam gdzie nie trzeba. A najtrudniej jest zagrać tak, by nie podpowiedzieć, że grany przez nas bohater wie trochę więcej niż byśmy mogli przypuszczać. Trzeba przyznać, że i twórcom i aktorom sztuka ta wyszła bardzo poprawnie, a nawet dobrze. Moje typy zmieniały się dwa razy podczas filmu i za drugim razem jak się okazało trafiłam. Jednak cudowna była reakcja publiczności w kinie, gdy w końcu poznali odpowiedź na to najważniejsze pytanie. Wydaje mi się, że właśnie dla tego krótkiego momentu, momentu kiedy widzowie wzdychają ze zdumienia, ich żuchwy wędrują w dół, a na usta cisną się słowa „Ale jak to możliwe!?”, to moment dla którego robi się tego typu filmy i ogląda się tego typu filmy. Bo widz lubi być oszukiwany, bo widz, przynajmniej taki jak ja, lubi wraz z bohaterami filmu rozwiązywać zagadkę i składać w całość szczegóły podrzucane mu na ekranie.

The escape artist, the showman, the mentalist and the sleight czyli całkiem niezły kwartet.

Trzeba przyznać, że film wygląda bardzo dobrze od strony wizualnej. Magiczne triki, czy to te proste czy te bardziej skomplikowane, wyglądają świetnie, szczególnie te bardziej skomplikowane, jak scena z trailera z bańką mydlaną. Bardzo spodobała mi się również scena pościgu na moście, dość sprawnie zrealizowana, bez zbędnych fajerwerków. Co ciekawe zupełnie nie pamiętam muzyki z filmu. Żaden utwór nie zapadł mi w pamięci na tyle bym mogła napisać, że tej czy tamtej scenie akompaniował bardzo dobry kawałek. Mimo wszystko nie zaliczyłabym tego na minus, bo skoro nie pamiętam, żeby jakiś utwór czy piosenka wyróżniła się czy to na plus czy na minus, to znaczy że raczej muzyka pasowała, nie zachwycała, ale też nie psuła przemykających na ekranie obrazów. 

Przykro mi to stwierdzić, ale jak dla mnie Now you see me jest kolejnym filmem, w którym postać kobieca została wepchnięta na siłę, ot tak, po prostu żeby była. Nie chodzi mi tutaj o postać Almy Drey, pani detektyw z Interpolu, granej przez uroczą Melanie Laurent, a o postać Henley Reeves, graną przez Islę Fisher. Kiedy film się skończył aż nadto widoczne było to, że Henley nic nie wniosła do fabuły, oprócz tego, że ładnie wyglądała, a Isla Fisher cóż, w swoim aktorstwie nie wzniosła się na wyżyny. Po prostu wydaje mi się, że autorzy scenariusza potrzebowali mieć na ekranie piękną kobietę z dwóch powodów. Po pierwsze trzech magików na scenie i brak obok nich pięknej kobiety - walory estetyczne od razu idą w dół. Po drugie zaś, trochę wynikające z tego pierwszego, cóż utarło się, że iluzjonista/magik powinien mieć u swego boku piękną asystentkę, która odwracałaby uwagę widza od ewentualnych braków iluzjonisty w jego kunszcie. Tak więc, scenarzyści dokleili postać Henley, byłej asystentki jednego z pozostałej trójki magików (o zgrozo!) i trochę nie dali jej zbyt wielkiego pola do popisu, a Fisher nie mając zbytnio nic do grania, jak dla mnie po prostu nie grała. 

Ta sztuczka wyglądała niesamowicie na dużym ekranie.

Jeżeli chodzi o resztę aktorów, to Jessie Eisenberg znowu świetnie gra ten sam typ postaci, czyli zarozumiałego geniusza. Woody Harrelson jako mentalista sprawdził się idealnie, zaś młodszy z braci Franco zagrał dobrze, ale wydaje mi się, że próbuje on kopiować tę nieznośną manierę, z którą gra jego brat, a której nie cierpię. Odkąd pamiętam mam z James'em Franco problem, bo nie mogę się zdecydować czy to aktor dobry, czy po prostu gra w tak wielu filmach, że od czasu do czasu jego trochę irytujący styl gry akurat pasuje do postaci i wtedy gra dobrze. Ale to nie jest film starszego Franco więc zostawię go w spokoju. Wracając do reszty obsady Morgan Freeman jak zwykle zagrał świetnie, nie na tyle by ukraść reszcie film, ale na tyle by pojawiając się od czasu do czasu na ekranie podnieść wartość aktorską filmu. To samo można powiedzieć o Michael'u Caine'ie, który czyżbym się myliła czy pierwszy raz od długiego czasu nie zagrał miłego, starszego pana z asem w rękawie? Cóż ci dwaj panowie to klasa sama w sobie. Co się zaś tyczy Marka Ruffalo, to po jego występie w The Avengers moje odczucia co do niego zmieniły się o 180 stopni i od tamtej pory sprawdza się w większości granych ról.

Jak już wcześniej pisałam ciężko jest pisać o Now you see me i nie umieścić jakiegoś spojlera, który zniszczyłby radość z oglądania filmu i odebrał satysfakcję z rozwiązania zagadki. Tak więc jeżeli macie ochotę na całkiem przyzwoite kino rozrywkowe z odrobiną iluzji i spektakularnych oszustw/kradzieży a la Danny Ocean i spółka, to film ten powinien przypaść wam do gustu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz