Powrót do pisania po tak długiej przerwie jest niezwykle ciężki. Nie zdawałam sobie z tego sprawy do momentu kiedy nie zasiadłam przed klawiaturą i chciałam wystukać kilku słów, no może nie kilku, bo miał być jako taki wpis, ale wiadomo o co chodzi. Doszłam więc do wniosku, że przerwy w pisaniu są niezwykle niezdrowe i trzeba je czynić jak najkrótszymi, bo irytacja z powodu tego, że chce się i jednocześnie niestety nie chce się napisać o tylu różnych rzeczach zdecydowanie nie wychodzi mi na dobre. Tak więc, skoro wszyscy piszą o Hannibalu, to postanowiłam, że dodam od siebie trzy grosze, które zapewne odkrywcze nie będą, ale tym przejmować się nie będę. W końcu kolejna rzecz do przejmowania się również jest niezbyt zdrowa...
Wstyd się przyznać, ale dopiero po obejrzeniu serialu sięgnęłam po, kultowe już, naprawdę świetne Milczenie owiec. Jakoś nigdy mnie do niego nie ciągnęło. Dawno temu za to obejrzałam Czerwonego smoka, w ramach oglądania filmów z Ralphem Fiennesem, ale niezbyt dobrze pamiętałam o co w tym wszystkim chodziło. I tak jako laik pełną gębą, jak można się domyśleć książek o Hannibalu również nie czytałam, zasiadłam do oglądania serialu o tym słynnym w popkulturze kanibalu. Moją główną motywacją do obejrzenia Hannibala, był nie kto inny jak Mads Mikkelsen, aktor niezwykle wyrazisty, a zarazem niezwykle oszczędny w formie przekazu, ale o tym później. Z perspektywy czasu dziwię się sobie, że obejrzałam ten serial, bo ja nie lubię się bać, nie lubię oglądać krwawych scen, które potem śnią mi się po nocach (nie jednej nocy, a wielu nocach...). I mimo że w serialach jest coraz więcej śmiałych scen, więcej krwi, więcej szczegółów odnoszących się do samego momentu zabijania/torturowania/sekcji zwłok itd. to dalej niektóre sceny potrafią wywierać na widzu ogromne wrażenie. Chyba nigdy tak do końca nie znieczulę się na widok zwęglonego ciała czy poharatanej twarzy. Można więc wysunąć wniosek, że Hannibal nie jest serialem dla mnie, bo poziom ukazanego tam okrucieństwa jest naprawdę duży i czasami może dla niektórych przekraczać granice dobrego smaku. Co jest dziwne mi ta stylistyka zupełnie nie przeszkadzała, wręcz przeciwnie, bez niej Hannibal nie byłby tak dobrym serialem jakim jest. Fakt, że był jeden odcinek, który naprawdę mnie przestraszył, ale patrząc na statystykę 1 na 13, to nie jest dużo, zdecydowanie nie na tyle dużo by zrezygnować z oglądania tak dobrego serialu.
Wydawać by się mogło, że jeżeli wiemy kto jest tym głównym złym, to zabawa z oglądania serialu może gdzieś ulecieć i jedyne na czym się skupimy podczas śledzenia kolejnych wątków, to uzyskanie odpowiedzi na pytanie „Dlaczego ci frajerzy nie zorientowali się jeszcze, że zwierzają się seryjnemu mordercy?”. Pewnie tak by było, gdyby nie świetny scenariusz i gra aktorska. Jest coś niezwykle fascynującego w tym, że my wiemy, a te biedne postaci nie wiedzą. Patrzenie jak Hannibal po raz kolejny nimi manipuluje, zaprzyjaźnia się z nimi i w praktyce bawi się jak lalkami w swoim wielkim domku dla lalek, jest naprawdę mistrzowskie. Szczególnie, że Lecter robi to jedynie z ciekawości, dla rozrywki, dla czystej radości jaką mu sprawia pogrywanie z tymi niczego nieświadomymi ludźmi. I kiedy się tak nad tym dłużej zastanowić, to zobaczenie jak Hannibal ciągle uciera nosa trochę zarozumiałemu Jackowi Crawfordowi, który ciągle zmusza biednego Willa do wchodzenia w umysły zabójców, to zaczynamy powoli kibicować Hannibalowi, seryjnemu mordercy. Wydaje się to być niezwykle niezdrowe – czuć sympatię do seryjnego mordercy, ale wydaje mi się, że tę sympatię czuje się do jego intelektu, sprytu i tego jak dobry jest w tę swoją wyrafinowaną grę, gdzie to on rozstawia pionki i to on pozwala bądź nie, na wykonanie kolejnego ruchu. Poza tym moją sympatię wzmaga fakt, że uwielbiam postaci, które potrafią dobrze gotować, może dlatego, że ja również uwielbiam gotować. Na szczęście korzystam z „legalnych” składników, dostępnych w supermarketach i nie potrzebuję żadnych ostrych narzędzi by je zdobyć (to tak żeby uspokoić wszystkich dookoła ;) ).
Rozwijając jednak poprzednią myśl, to serial wydaje się być bardziej znośny przede wszystkim z powodu stylistyki. Najprościej rzecz ujmując, jest ładny wizualnie i pomijając drastyczne sceny, cieszy oko począwszy od samej czołówki. Weźmy na przykład samego Hannibala. Zawsze dobrze ubrany w świetnie skrojony garnitur (obowiązkowo w kratę?), no jak można nie ufać takiemu człowiekowi? A jego potrawy, po odłożeniu na bok, z czego zostały wykonane, a raczej z jakiego rodzaju mięsa, to chyba nie ma osoby, która nie skusiłaby się na skosztowanie czegoś co wygląda jak z najznakomitszej francuskiej restauracji. Wszystko na talerzu ma swoje miejsce, jest pięknie podane, do tego drogie wino w błyszczącym z czystości kieliszku i w tle pasująca do okazji operowa muzyka, no i oczywiście nienaganny pod każdym względem uroczy gospodarz. Aż chce się zasiąść do stołu. Druga rzecz to wnętrza. Ciemna sala wykładowa, na której Will wykłada o psychoanalizie seryjnych morderców (osobiście nie mogłabym się na niej skupić, bo myślałabym, że zaraz z wyższych rzędów coś, a raczej ktoś wyjdzie i mnie zje), czy gabinet Hannibala. Dwa eleganckie fotele na środku pomieszczenia i ogrom pustej przestrzeni, biurko na drugim końcu gabinetu, antresola z książkami, czyli wszystko to co nadaje niezwykle sprzeczny nastrój. Z jednej strony pacjent czuje się tam bezpiecznie, a z drugiej ten cały porządek i ciemny wystrój mogą przyprawić o dreszcze. Często zastanawiałam się kiedy ktoś w końcu nie opuści tego gabinetu w jednym kawałku. Z drugiej zaś strony jest dość zaniedbany dom Willa, pełen jego czworonożnych przyjaciół, stojący wydawałoby się pośrodku niczego. A od czasu do czasu przewija się tam gdzieś jeleń. Jeleń, czyli bardzo ważny ktoś, jak się okazuje w dalszej części fabuły, której zdradzać nie będę, bo niezdrowe również jest psuć komuś zabawę spojlerami. Kolejną rzeczą, która trzyma widza przed ekranem, jest nie zamykanie różnych wątków od razu na koniec danego odcinka, a bardzo trafiony pomysł na przystopowanie ich i wrócenie do nich w kolejnych odcinkach. Nie odkrywanie od razu wszystkich kart i zgrabne łączenie ze sobą wydarzeń sprawia, że serial ogląda się z większą uwagą, bo w praktyce każda na początku mało ważna rzecz, jakaś krótka nic nie znacząca w danym momencie scena zapewne stanie się znacząca dla dalszej fabuły. Tak jak to było z jeleniem.
Jednak najciekawszą rzeczą w serialu jest oczywiście relacja między Hannibalem, a Willem. Cały czas mamy wrażenie, że Will wie, ale cóż jak się można domyśleć Hannibal dość dobrze się maskuje i rozdaje karty, stąd Will nie jest do końca wszystkiego świadom, pomimo swoich zdolności empatii i analizowania umysłów seryjnych morderców. Oglądanie tej przedziwnej relacji, kiedy my wiemy, a Will nie, jest niezwykle zabawne i trzeba przyznać, że bardzo wciągające. Cały czas czekamy aż Hannibal jakimś szczegółem się zdradzi i Will przejrzy na oczy i zrozumie, że Lecter nie jest jego przyjacielem. Chociaż cudowni fani serialu twierdzą, że to właśnie Hannibal jest najlepszym przyjacielem Willa, a nie okropny Jack Crawford czy urocza dr Alana Bloom. Właśnie takie trochę prześmiewcze podejście do serialu, który z założenia jest mroczny, krwawy i zdecydowanie poważny, sprawia, że odbiór serialu zmienia się o 180 stopni i to zdecydowanie na plus. Bo bystrzy fani wyłapują, że Will przez większość serialu jest trochę jak taki zagubiony szczeniaczek, którego należy przygarnąć. Któż więc może dokonać tej sztuki lepiej, niż nasz uroczy dr Lecter. Zaś zdecydowanie nie należy lubić Jacka Crawforda, który ciągle znęca się nad Willem i karze mu rozwiązywać zagadki brutalnych morderstw, mimo że widzi iż ma to bardzo zły wpływ na stan psychiczny i fizyczny Willa. Tu należy wspomnieć o grze aktorskiej, która stoi na wysokim poziomie. Mads Mikkelsen wydaje się idealny w roli Hannibala, mimo że tak różny od tego jak Hannibala zagrał Hopkins, to jest równie dobry. Hugh Dancy chyba lubi grać postaci cierpiące na schorzenia psychiczne i wychodzi mu to nad wyraz dobrze (polecam film Adam). Laurence Fishburne jako ten dobry, ale jednocześnie wcale nie taki dobry również się sprawdza. Zresztą cała obsada jest według mnie świetnie dobrana i zgrana.
Podczas tych trzynastu odcinków pierwszego sezonu Hannibal miał swoje wzloty i upadki (tych drugich zdecydowanie mniej, chociaż momentami mogło, szczególnie na początku trochę wiać nudą). Ja podeszłam do serialu z ogromnym entuzjazmem i się nie zawiodłam. Na pewno spodziewałam się czegoś trochę innego, ale końcowy produkt przerósł moje oczekiwania i bankowo zasiądę do oglądania drugiego sezonu, co niestety nastąpi dopiero za rok... Na szczęście wrócił Teen Wolf więc mam na co czekać co tydzień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz