Rzadko trafia się na
filmy, które sprawiają że przez długi czas nie można o nich zapomnieć. Zmuszają
widza do refleksji czy też zachwytów nawet kilka dni po seansie. W takich
przypadkach lubię czytać o tym gdzie realizowany był film, szukać ciekawostek z
planu i co jest oczywiste obejrzeć wszelkie dostępne wywiady z twórcami i
aktorami. Może to tylko ja tak mam, może cierpię na jakąś filmową nerwicę
natręctw, a może to całkowicie normalne. Wolę nie wnikać. Wiem tylko, że
ostatnio dopadł mnie ten dziwny stan ducha po obejrzeniu The Fall Tarsema.
Bardzo długo zbierałam się do tego by zapoznać się z tym wizualnym
majstersztykiem i w końcu zobaczyć Lee Pace w większej roli i zrozumieć te
liczne zachwyty Zwierza popkulturalnego pod jego adresem. Jak się okazało The
Fall to nie tylko piękne wizualnie kino, ale też piękna, wzruszająca historia
opowiedziana w bardzo prosty, ale jakże trafny sposób.
Akcja The Fall rozgrywa
się w latach 20. ubiegłego wieku w Los Angeles. Film opowiada historię młodego
kaskadera filmowego, który podczas kręcenia jednej ze scen ulega wypadkowi.
Niestety nie tylko nogi kaskadera mocno ucierpiały, ale także jego serce
zostało złamane kiedy jego ukochana padła w ramiona aktora. Załamany mężczyzna
chce odebrać sobie życie, jednak w jego obecnym stanie nie jest to możliwe. Do
zdobycia tabletek kaskader chce wykorzystać małą pacjentkę szpitala, w którym
przebywają. Opowiadając jej bajkową historię chce sprawić by ta była jak
bandyta z opowieści i przyniosła to czego tak bardzo pragnął.
Na pierwszy rzut oka film
Tarsema wręcz przytłacza natłokiem wyrazistych barw. Opowiadana przez kaskadera
historia rozgrywa się w przepięknych krajobrazach, które na pewno na dużym ekranie
zapierałyby dech w piesiach. Zresztą na ekranie komputera również prezentowały
się świetnie. Widać, że reżyser przykładał ogromną wręcz uwagę do wszelakich
detali i zgromadził wokół siebie świetnych specjalistów od zdjęć, efektów
specjalnych, scenografii i kostiumów. Każde ujęcie jest dopracowane w
najmniejszych szczegółach i widać, że dla reżysera każda najmniejsza rzecz
która znalazła się w kadrze miała swoje znaczenie bądź odgrywała tylko z pozoru
jakąś nieistotną rolę. To dzięki temu perfekcjonizmowi reżysera i całej ekipy
filmowej można zaryzykować stwierdzenie, że gdyby pociąć film na pojedyncze
klatki, z każdej uzyskałoby się niesamowite zdjęcie. Również ten perfekcjonizm,
który jak można się domyśleć kosztował wiele nakładu finansowego (film kręcono
w ponad 20 lokalizacjach) przyczynił się do tego, że praca nad filmem rozłożyła
się na kilka lat. Mimo to uważam, że ten czas nie poszedł na marne, bo obraz
zachwyca pod względem wizualnym i ciężko będzie innym twórcom (w tym samemu
Tarsemowi) go przebić.
Często jednak tak bywa,
że kiedy twórcy raczą nas przepięknymi zdjęciami, zapominają że fajnie jest gdy
film opowiada również ciekawą historię. Na szczęście w filmie Tarsema jest tych
historii aż dwie. Pierwszą z nich jest historia rozwijającej się przyjaźni
między kaskaderem Roy’em i małą dziewczynką ze złamaną ręką – Alexandrią. Tłem
do tej opowieści są szpitalne korytarze i sala, w której leży kaskader.
Mężczyzna opowiada dziewczynce bajkę o złym gubernatorze Odious’ie, który
skrzywdził pięciu bohaterów, a teraz przyszła ich kolej na odpłacenie mu za
wyrządzone zło. To jest ta druga historia. Oba te wątki bardzo zgrabnie się ze
sobą przeplatają, a co ciekawe ciągle ze sobą oddziałują. Akcja opowiadanej
bajki ciągle się zmienia w zależności od nastroju opowiadającego, ale też i od
uwag słuchającej. Jednak bardziej interesujący jest fakt iż owa bajka ma wpływ
na postępowanie nie tylko dziewczynki, ale i kaskadera, który raczej się tego
nie spodziewał. Ciężko jest nie wspomnieć o tym, że twórcy bardzo zręcznie
bawią się kontrastem. Można go dostrzec w zmianie barw. W scenach szpitalnych
mamy dużo „szpitalnej” zieleni i szarości, wydawałoby się, że ma to przywodzić
na myśl smutek, iż życie nie jest kolorowe, szczególnie kiedy jesteś przykuty
do szpitalnego łóżka. Bajkowy świat kusi zaś wszystkimi barwami tęczy,
przepięknymi krajobrazami i bogactwem architektury. W takim świecie ciężko jest
być nieszczęśliwym. Kontrast jest też zauważalny w grze aktorów. W scenach
szpitalnych przeważa ogromna naturalność, zaś w scenach bajkowych wydaje się,
że wszystko jest aż nazbyt teatralne. To wszystko tworzy niepowtarzalny klimat
i zmusza do refleksji, bo ów bajkowy świat wcale nie jest taki idealny, a
rzeczywistość nie do końca taka zła.
Film ma jeszcze jedną
ogromną zaletę, a mianowicie świetną dwójkę aktorów grających główne role. Na
początku filmu gra młodziutkiej Catinci Untaru może trochę irytować. Untaru
pochodzi z Rumunii i jej angielski był momentami niezrozumiały, chociaż im
dalej toczyła się akcja filmu, tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że
ten fakt, bądź też celowy zabieg, idealnie wpasowuje się w całość. Przez to gra
Untaru jest niezwykle naturalna. Alexandria zachowuje się jak dziecko – łatwo
się rozprasza, powtarza po dorosłym, wykonuje dziwne gesty, a nie recytuje
bezbłędnie linijki tekstu. Nie mówię, że to źle kiedy dziecięcy aktor z
łatwością zapamiętuje tekst i swoje kwestie wypowiada lepiej niż niejeden
dorosły aktor, a do tego przed kamerą czuje się jak ryba w wodzie. W The Fall
ten „profesjonalizm” mógłby zepsuć cały efekt. Brawa należą się też oczywiście
Lee Pace, który miał raczej niełatwe zadanie grania z Untaru, bo wydaje mi się,
że w niektórych scenach musiał się dopasować do swojej ekranowej partnerki, by
ostatecznie scena się udała. Aktor pokazał również, że potrafi grać bardzo
naturalnie, ale teatralność nie jest mu obca. Można pomyśleć, że Roy i
Czerwony/Niebieski bandyta (od połowy filmu) grani są przez innych aktorów, bo
postaci te różni sposób mówienia, poruszania się, gestykulacji i mimiki twarzy.
Po tym filmie już wiem dlaczego Zwierz tak zachwyca się tym aktorem, nie wiem
jednak dlaczego na koncie aktora jest tak mało ról pierwszoplanowych, a szkoda,
wielka szkoda.
Jeżeli nie wiecie co
obejrzeć w te cudownie wietrzne zimowe wieczory, to The Fall może okazać się
idealnym kandydatem na to stanowisko. Ten wizualny majstersztyk ze swoją
rozległą paletą barw może chociaż trochę Was rozgrzeje. Co jest zaś pewne, to
że chusteczki będą potrzebne, nie na katar, a na otarcie łezki, bo chyba tylko
najtwardsze serca nie wzruszą się na koniec.
PS. Muszę jeszcze
wspomnieć o pewnej ciekawostce. Otóż aby interakcje między Catincą, a Lee były
jeszcze bardziej naturalne, Pace miał cały czas udawać, że tak jak grany przez
niego bohater, nie może chodzić, dlatego aktor cały czas po planie filmowym
poruszał się na wózku. Cóż to się nazywa zaangażowanie w swoją pracę.
Cudowny film. Moje pierwsze spotkanie z Tarsemem i przede wszystkim Lee Pace'm. Od "The Fall" zaczęłam zgłębiać filmografię tego aktora i do dzisiaj nie zdecydowałam się na powtórny seans. Ale to były czasy, kiedy chciałam obejrzeć jak najwięcej i powtórki były stratą czasu, który mógł być spożytkowany na poznanie nowego filmu. Już mi przeszło. ;)
OdpowiedzUsuńZawsze lubiłam powtórki, a najbardziej takie kiedy mogłam "podzielić" się z kimś filmem, dlatego zapewne w święta zaliczę powtórkę z "The Fall". A polecasz może jakiś film z Lee Pace'm? Teraz oglądam Pushing Daisies i jestem pozytywnie zaskoczona tym zakręconym serialem :)
UsuńLee ma dość osobliwą filmografię i dopiero od niedawna jego kariera nabiera tempa. Z drugiej strony dzięki niemu (przy okazji "When in Rome") wpadłam w sidła Josha Duhamela. Koniecznie zobacz "Miss Pettigrew lives for a day", bardzo sympatyczny z doborową obsadą. Ciekawie się też zaprezentował w "Ceremony" - dupka też trzeba umieć zagrać. :D
Usuń