niedziela, 8 grudnia 2013

Piękna historia w przepięknej oprawie, czyli garść zachwytów nad „The Fall”

Rzadko trafia się na filmy, które sprawiają że przez długi czas nie można o nich zapomnieć. Zmuszają widza do refleksji czy też zachwytów nawet kilka dni po seansie. W takich przypadkach lubię czytać o tym gdzie realizowany był film, szukać ciekawostek z planu i co jest oczywiste obejrzeć wszelkie dostępne wywiady z twórcami i aktorami. Może to tylko ja tak mam, może cierpię na jakąś filmową nerwicę natręctw, a może to całkowicie normalne. Wolę nie wnikać. Wiem tylko, że ostatnio dopadł mnie ten dziwny stan ducha po obejrzeniu The Fall Tarsema. Bardzo długo zbierałam się do tego by zapoznać się z tym wizualnym majstersztykiem i w końcu zobaczyć Lee Pace w większej roli i zrozumieć te liczne zachwyty Zwierza popkulturalnego pod jego adresem. Jak się okazało The Fall to nie tylko piękne wizualnie kino, ale też piękna, wzruszająca historia opowiedziana w bardzo prosty, ale jakże trafny sposób.

Akcja The Fall rozgrywa się w latach 20. ubiegłego wieku w Los Angeles. Film opowiada historię młodego kaskadera filmowego, który podczas kręcenia jednej ze scen ulega wypadkowi. Niestety nie tylko nogi kaskadera mocno ucierpiały, ale także jego serce zostało złamane kiedy jego ukochana padła w ramiona aktora. Załamany mężczyzna chce odebrać sobie życie, jednak w jego obecnym stanie nie jest to możliwe. Do zdobycia tabletek kaskader chce wykorzystać małą pacjentkę szpitala, w którym przebywają. Opowiadając jej bajkową historię chce sprawić by ta była jak bandyta z opowieści i przyniosła to czego tak bardzo pragnął.


Na pierwszy rzut oka film Tarsema wręcz przytłacza natłokiem wyrazistych barw. Opowiadana przez kaskadera historia rozgrywa się w przepięknych krajobrazach, które na pewno na dużym ekranie zapierałyby dech w piesiach. Zresztą na ekranie komputera również prezentowały się świetnie. Widać, że reżyser przykładał ogromną wręcz uwagę do wszelakich detali i zgromadził wokół siebie świetnych specjalistów od zdjęć, efektów specjalnych, scenografii i kostiumów. Każde ujęcie jest dopracowane w najmniejszych szczegółach i widać, że dla reżysera każda najmniejsza rzecz która znalazła się w kadrze miała swoje znaczenie bądź odgrywała tylko z pozoru jakąś nieistotną rolę. To dzięki temu perfekcjonizmowi reżysera i całej ekipy filmowej można zaryzykować stwierdzenie, że gdyby pociąć film na pojedyncze klatki, z każdej uzyskałoby się niesamowite zdjęcie. Również ten perfekcjonizm, który jak można się domyśleć kosztował wiele nakładu finansowego (film kręcono w ponad 20 lokalizacjach) przyczynił się do tego, że praca nad filmem rozłożyła się na kilka lat. Mimo to uważam, że ten czas nie poszedł na marne, bo obraz zachwyca pod względem wizualnym i ciężko będzie innym twórcom (w tym samemu Tarsemowi) go przebić.




Często jednak tak bywa, że kiedy twórcy raczą nas przepięknymi zdjęciami, zapominają że fajnie jest gdy film opowiada również ciekawą historię. Na szczęście w filmie Tarsema jest tych historii aż dwie. Pierwszą z nich jest historia rozwijającej się przyjaźni między kaskaderem Roy’em i małą dziewczynką ze złamaną ręką – Alexandrią. Tłem do tej opowieści są szpitalne korytarze i sala, w której leży kaskader. Mężczyzna opowiada dziewczynce bajkę o złym gubernatorze Odious’ie, który skrzywdził pięciu bohaterów, a teraz przyszła ich kolej na odpłacenie mu za wyrządzone zło. To jest ta druga historia. Oba te wątki bardzo zgrabnie się ze sobą przeplatają, a co ciekawe ciągle ze sobą oddziałują. Akcja opowiadanej bajki ciągle się zmienia w zależności od nastroju opowiadającego, ale też i od uwag słuchającej. Jednak bardziej interesujący jest fakt iż owa bajka ma wpływ na postępowanie nie tylko dziewczynki, ale i kaskadera, który raczej się tego nie spodziewał. Ciężko jest nie wspomnieć o tym, że twórcy bardzo zręcznie bawią się kontrastem. Można go dostrzec w zmianie barw. W scenach szpitalnych mamy dużo „szpitalnej” zieleni i szarości, wydawałoby się, że ma to przywodzić na myśl smutek, iż życie nie jest kolorowe, szczególnie kiedy jesteś przykuty do szpitalnego łóżka. Bajkowy świat kusi zaś wszystkimi barwami tęczy, przepięknymi krajobrazami i bogactwem architektury. W takim świecie ciężko jest być nieszczęśliwym. Kontrast jest też zauważalny w grze aktorów. W scenach szpitalnych przeważa ogromna naturalność, zaś w scenach bajkowych wydaje się, że wszystko jest aż nazbyt teatralne. To wszystko tworzy niepowtarzalny klimat i zmusza do refleksji, bo ów bajkowy świat wcale nie jest taki idealny, a rzeczywistość nie do końca taka zła.



Film ma jeszcze jedną ogromną zaletę, a mianowicie świetną dwójkę aktorów grających główne role. Na początku filmu gra młodziutkiej Catinci Untaru może trochę irytować. Untaru pochodzi z Rumunii i jej angielski był momentami niezrozumiały, chociaż im dalej toczyła się akcja filmu, tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że ten fakt, bądź też celowy zabieg, idealnie wpasowuje się w całość. Przez to gra Untaru jest niezwykle naturalna. Alexandria zachowuje się jak dziecko – łatwo się rozprasza, powtarza po dorosłym, wykonuje dziwne gesty, a nie recytuje bezbłędnie linijki tekstu. Nie mówię, że to źle kiedy dziecięcy aktor z łatwością zapamiętuje tekst i swoje kwestie wypowiada lepiej niż niejeden dorosły aktor, a do tego przed kamerą czuje się jak ryba w wodzie. W The Fall ten „profesjonalizm” mógłby zepsuć cały efekt. Brawa należą się też oczywiście Lee Pace, który miał raczej niełatwe zadanie grania z Untaru, bo wydaje mi się, że w niektórych scenach musiał się dopasować do swojej ekranowej partnerki, by ostatecznie scena się udała. Aktor pokazał również, że potrafi grać bardzo naturalnie, ale teatralność nie jest mu obca. Można pomyśleć, że Roy i Czerwony/Niebieski bandyta (od połowy filmu) grani są przez innych aktorów, bo postaci te różni sposób mówienia, poruszania się, gestykulacji i mimiki twarzy. Po tym filmie już wiem dlaczego Zwierz tak zachwyca się tym aktorem, nie wiem jednak dlaczego na koncie aktora jest tak mało ról pierwszoplanowych, a szkoda, wielka szkoda.

Jeżeli nie wiecie co obejrzeć w te cudownie wietrzne zimowe wieczory, to The Fall może okazać się idealnym kandydatem na to stanowisko. Ten wizualny majstersztyk ze swoją rozległą paletą barw może chociaż trochę Was rozgrzeje. Co jest zaś pewne, to że chusteczki będą potrzebne, nie na katar, a na otarcie łezki, bo chyba tylko najtwardsze serca nie wzruszą się na koniec.      



PS. Muszę jeszcze wspomnieć o pewnej ciekawostce. Otóż aby interakcje między Catincą, a Lee były jeszcze bardziej naturalne, Pace miał cały czas udawać, że tak jak grany przez niego bohater, nie może chodzić, dlatego aktor cały czas po planie filmowym poruszał się na wózku. Cóż to się nazywa zaangażowanie w swoją pracę.


3 komentarze:

  1. Cudowny film. Moje pierwsze spotkanie z Tarsemem i przede wszystkim Lee Pace'm. Od "The Fall" zaczęłam zgłębiać filmografię tego aktora i do dzisiaj nie zdecydowałam się na powtórny seans. Ale to były czasy, kiedy chciałam obejrzeć jak najwięcej i powtórki były stratą czasu, który mógł być spożytkowany na poznanie nowego filmu. Już mi przeszło. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze lubiłam powtórki, a najbardziej takie kiedy mogłam "podzielić" się z kimś filmem, dlatego zapewne w święta zaliczę powtórkę z "The Fall". A polecasz może jakiś film z Lee Pace'm? Teraz oglądam Pushing Daisies i jestem pozytywnie zaskoczona tym zakręconym serialem :)

      Usuń
    2. Lee ma dość osobliwą filmografię i dopiero od niedawna jego kariera nabiera tempa. Z drugiej strony dzięki niemu (przy okazji "When in Rome") wpadłam w sidła Josha Duhamela. Koniecznie zobacz "Miss Pettigrew lives for a day", bardzo sympatyczny z doborową obsadą. Ciekawie się też zaprezentował w "Ceremony" - dupka też trzeba umieć zagrać. :D

      Usuń