Jak to mówią każda okazja jest dobra
do świętowania. Nigdy nie pomyślałam, że ten blog przetrwa tak
długo i doczeka się setnego wpisu. Niestety cierpię na przypadłość
chronicznego słomianego zapału (szkoda, że na to nie ma lekarstwa)
i czasami w ferworze innych zajęć, z założenia ważniejszych niż
prowadzenie bloga (ach to studiowanie...) o blogowaniu jest łatwo
zapomnieć, a raczej powoli się od niego odzwyczajać i co najgorsze
oduczać. A jak wiadomo brak systematyczności równa się brakowi
chęci do czegokolwiek kiedy na głowę spada wiele obowiązków. Ale
dziś nie czas na narzekanie, a na świętowanie. Pomyślałam, że
zwykła recenzja jako setny wpis byłaby nudna, dlatego postanowiłam
przeszperać zakamarki pamięci i przypomnieć sobie moje ulubione
sceny filmowe. Jak to zazwyczaj w takich rankingach bywa przy wyborze
towarzyszyły mi pewne kryteria. Po pierwsze owe sceny pochodzą z
filmów które bardzo lubię, co nie znaczy że są to arcydzieła
światowej kinematografii, niektórzy mogli już zauważyć, że z
moim gustem czasami bywa średnio. Po drugie są to takie sceny,
które kiedy usłyszę tytuł filmu od razu przychodzą na myśl, a
to oznacza, że zapewne musiały zrobić na mnie duże wrażenie.
Może uderzyły w mój czuły punkt, poruszyły jakąś wrażliwą
strunę, bądź też sprawiły, że kiedy jest mi smutno lubię je
obejrzeć dla poprawy humoru. To nie są wszystkie moje ulubione
sceny, ale musiałam się ograniczyć. Miłego czytania, a może
przypominania. Chętnie poznam Wasze ulubione sceny filmowe.
Nawet Doctor się ucieszył i zatańczył z tej okazji ;) |
Wpis dedykuję mojej kochanej rodzicielce, która zaszczepiła we mnie miłość do filmu i wspiera mnie nawet kiedy uprę się robić coś tak dziwnego jak np. prowadzenie bloga... Dziękuję Ci za to :)
Jak w każdym tego typu wpisie i w tym
mogą pojawić się spojlery, niewielkie, do fabuły niżej wymienionych filmów.
Gladiator
Jest to jeden z tych filmów, które
widziałam kilkanaście razy i ilekroć jest emitowany w telewizji
nie mam serca zmienić kanału. Jest to również chyba jedyny taki
film, do którego moje podejście do opowiadanej historii zmienia się
z każdym seansem. Oglądając ten film po raz pierwszy widziałam
jedynie tragedię Maximusa, za kolejnymi razami coraz bardziej
współczułam owładniętemu szaleństwem Commodus'owi. Mogłabym
wymienić wiele scen, które lubię w tym filmie i które nawet po
tylu seansach budzą we mnie emocje, ale jest jedna, która zawsze
doprowadza mnie do łez. Wiem, jestem strasznie sentymentalna ale nic
na to nie poradzę. Dlatego scena „powrotu” Maximusa do rodziny
to jedna z moich ulubionych scen. Dla mnie wszystko w tej scenie jest
idealne – kadry, krajobrazy i przepiękna muzyka Hansa Zimmera i
Lisy Gerrard, a na koniec Juba, który mówi, że się spotkają, ale
jeszcze nie teraz. Na tym zakończę, bo chyba zaczyna mi się łza w
oku kręcić.
Prestiż
Jeżeli ktoś by zapytał jaki jest mój
ulubiony film, to po krótkim namyśle odpowiedziałabym, że
Prestiż. Był to pierwszy film, który zrobił na mnie tak ogromne
wrażenie i który mnie tak oszukał. Kiedy film się skończył, a
ekran telewizora pokrył się czernią, ja dalej nie mogłam się
poruszyć, dalej byłam pod wrażeniem historii i sposobu w jaki mi
ją opowiedziano i pokazano. Za to uwielbiam Prestiż i mimo że znam
już tajemnicę, to film mi się nie znudził. Może dlatego, że za
każdym razem można próbować bawić się w detektywa i szukać
potknięć w scenariuszu. Moją ulubioną sceną z tego filmu jest
zaś, scena która pojawia się i na początku filmu jak i na jego
końcu. (genialny Michael Caine) tłumaczy z jakich etapów składa
się każda magiczna sztuczka.
Some like it hot
Włączając ten film nie spodziewałam
się zupełnie niczego, szczególnie, że nie przepadam za Marilyn
Monroe. Jednak Some like it hot okazało się genialną komedią, do
której na pewno jeszcze nie raz powrócę. Jednak kiedy pomyślę o
tym filmie, to od razu na myśl przychodzi mi scena, kiedy Jerry
grany przez Jack'a Lemmon'a wyznaje swojemu adoratorowi prawdę, a
ten odpowiada krótko „Nobody's perfect”. Od tej pory to krótkie
stwierdzenie nabrało zupełnie nowego sensu.
The Perks of being a wallflower
Uwielbiam ten film, nie ważne czy
niektórzy uważają go za zły czy nie. Dla mnie ma wartość można
by rzec sentymentalną i ogromną emocjonalną i nie wstydzę się
tego. W filmie jest wiele scen, które mogłabym przytoczyć, ale
wybrałam tę jedną, w której główny bohater nareszcie czuje się
akceptowany, rozumiany i kochany. Chodzi mi o scenę w tunelu kiedy
Charlie wypowiada słowa „Right now we are alive and in this moment I swear we are infinite ”.
Merlin
Kojarzycie
może serial bardzo luźno bazujący na legendach arturiańskich, w
którym Merlina grał Sam Neill? Jeżeli nie to macie co nadrabiać,
bo warto. Pamiętam, że swego czasu ten mini-serial był emitowany
na Hallmarku i mogłam go oglądać w kółko. Szczerze mówiąc
teraz już niewiele z niego pamiętam, ale utkwiła mi w pamięci
jedna scena. Jest to scena kiedy Merlin, już jako bardzo stary
mężczyzna, pozbawiony mocy, z pomocą przyjaciela nareszcie
odnajduje drogę do miejsca w którym zła wiedźma Mab ukryła jego
ukochaną. Merlin nareszcie może zaznać szczęścia w ramionach
ukochanej, ale zostawił na koniec jedno, małe zaklęcie, które
zwraca kochankom utracony czas. Sposób rzucania tego zaklęcia
zawsze wydawał mi się niezwykle interesujący i pasujący do tej
sceny.
Zapach kobiety
Cóż nie ma nic lepszego w pierwszym
skojarzeniu dobrego filmu, z tym że poleciła Wam go droga Wam
osoba, w moim przypadku jest to kochana rodzicielka. Ma ona słabość
do romansów i niestety romansideł, ale to dzięki niej obejrzałam
wiele bardzo dobrych filmów, za co jestem jej wdzięczna, mimo że
często nasze opinie co do niektórych były skrajnie różne. Co do
Zapachu kobiety mamy chyba jednak te same odczucia i zapewne
wskazałybyśmy tę jedną scenę, czyli scenę tanga. W
kinematografii można znaleźć wiele odtańczonych scen tanga, ale
nie tak jak to (panie Pacino czapki z głów).
Dziennik Bridget Jones
Zrobiło się bardzo sentymentalnie,
dlatego w takim rankingu nie powinno zabraknąć jakiejś śmiesznej
sceny. Wiem, że niektórzy nie przepadają za filmową Bridget, ale
ja uwielbiam ten film, bo za każdym razem potrafi mnie rozśmieszyć.
Moją ulubioną sceną jest scena bójki między Markiem a Danielem.
Jest coś tak cudownie absurdalnego i zarazem prawdziwego w tej
scenie, że ciężko jest mi się nie śmiać, szczególnie wtedy
kiedy panowie zdają sobie sprawę, że bliskie spotkanie pierwszego
stopnia z szybą nie boli tylko w filmach (no nie we wszystkich
filmach ;) ).
Piraci z Karaibów: Klątwa Czarnej
Perły
Jakie było moje zaskoczenie kiedy
wypożyczony na chybił trafił film okazał się takim świetnym
filmem. Od razu postanowiłam, że na kolejną część koniecznie
muszę się wybrać do kina i oczywiście tak się stało. Nawet
zaryzykuję stwierdzenie, że Skrzynka Umarlaka rozbawiła mnie
bardziej niż Klątwa Czarnej Perły, ale to do pierwszej części
przygód kapitana Jacka Sparrow'a mam większy sentyment. Ciężko
jest wybrać ulubioną scenę z tak wielu ulubionych, ale tą która
od razu przyszła mi na myśl, była scena cumowania przez Jack'a
swojej łajby, a raczej jej pozostałości. Jest to tak świetna
scena, która idealnie pokazuje jakim typem bohatera jest kapitan
Sparrow, że nie można chyba nic do niej dodać i nic z niej ująć.
Love Actually
Nie mogło w takim rankingu zabraknąć
mojej ulubionej sceny miłosnej. Jest to oczywiście scena kiedy Mark
wyznaje Juliet miłość. Jak zapewne większość z Was wie, Juliet
jest żoną najlepszego przyjaciela Marka. Stąd scena ta nabiera
zupełnie innego wydźwięku biorąc jeszcze pod uwagę sposób w
jaki mężczyzna wypowiada owe wyznanie.
The Fall
Film obejrzałam przedwczoraj a dziś
umieszczam go w takim rankingu, co może świadczyć o jednym, a
mianowicie tym, że zrobił na mnie duże wrażenie. Nie tylko
warstwa wizualna jest w tym filmie niezwykła, ale również zachwyt
wzbudza bardzo prosta historia opowiedziana w niezwykle ciekawy
sposób. Moje przemyślenia co do filmu to jednak temat na kolejny
wpis, a dziś tylko o jednej scenie, która co tu dużo mówić,
doprowadziła mnie do łez. Jest to scena kiedy Roy zdaje sobie
sprawę jakim egoistą był w swoim dążeniu do osiągnięcia celu,
że nie zauważył że zdobył przyjaciółkę i bardzo ją
skrzywdził, a mimo to ona nie ma mu tego za złe. W tej scenie można
się też doszukać takiego małego przesłania, a mianowicie, że
życie również może przybrać barwy tęczy a nie odcienie
szarości, a to jakiego koloru ostatecznie będzie zależy wyłącznie
od nas. Muszę dodać, że aktorzy spisali się w tej scenie na
medal, zarówno Lee Pace jak i młodziutka Catinca Untaru.
A jakie są Wasze ulubione sceny filmowe?
Twojej największej fance jak zwykle się podobało, ostatniego filmu nie widziałam, ale bardzo chętnie go obejrzę z tobą jak przyjedziesz na ferie.
OdpowiedzUsuńMiłośniczka romansideł i melodramatów żałuje że nie ma tu Wichrów Namiętności.
Do świąt na pewno będę w posiadaniu DVD więc będziesz musiała ze mną obejrzeć :) A Wichrów Namiętności nie ma, bo nie pamiętałam z nich żadnej konkretnej sceny, oprócz tej dość smutnej, która jako pierwsza przychodzi mi na myśl...
Usuń