środa, 11 marca 2015

American Sniper, czyli wyszło jak wyszło, a mogło być lepiej

Znowu wracam po dłuższej przerwie i tym razem nie będę się tłumaczyć dlaczego mnie tutaj tak długo nie było. Nie widzę w tym sensu, więc szkoda i mojego i Waszego czasu. Nie tak dawno miałam okazję obejrzeć w kinie najnowszy film Clinta Eastwooda American Sniper. Z filmem wiązałam dość spore nadzieje, szczególnie że lubię tego typu filmy, a i wyniki sprzedaży biletów za oceanem też raczej nie zniechęcały (chociaż chyba ostatnimi czasy nie powinno się zwracać uwagi na wyniki box office'u kiedy chcemy podjąć decyzję na jaki film chcemy pójść do kina, patrząc na to ile grubych milionów zarobił Grey, którego nie oglądałam i którego nie spieszy mi się obejrzeć, tak na marginesie). Cóż, moje oczekiwania co do Snajpera były wysokie, a film spełnił je może w jakichś pięćdziesięciu procentach. Dlaczego? O tym dalej.

American Sniper opowiada losy Teksańczyka, Chrisa Kyle'a, który po zamachu z jedenastego września postanawia zaciągnąć się do armii USA, by bronić swego kraju. Kyle wstępuje do elitarnej jednostki Navy SEAL i powoli staje się żyjącą legendą – najskuteczniejszym snajperem w historii amerykańskiej armii.


Historia, którą wziął na warsztat Eastwood, to historia oparta na prawdziwych wydarzeniach spisanych przez samego Kyle, w jego książce, której przyznaję się, nie czytałam. Dla Amerykanów to historia jeszcze bardzo świeża, ale nie będę więcej pisać by nie zaspoilerować komuś filmu. Nie mogę więc rozpatrywać jak bardzo wierny prawdzie jest ten film, ale mogę napisać kilka zdań dlaczego według mnie, to nie jest bardzo dobry film, a jedynie w miarę przyzwoite kino.



Moim głównym zarzutem pod adresem American Sniper jest brak napięcia w scenach, gdzie widz powinien siedzieć jak na szpilkach. Jest kilka scen akcji, w których autentycznie bałam się o głównego bohatera, ale sceny te mogę policzyć na palcach u jednej ręki. Od razu nasuwa mi się tu porównanie do The Hurt Locker, gdzie prawie przez cały film nie mogłam oderwać wzroku od ekranu i cały czas wyczekiwałam tego, co się zaraz stanie. Podobnych emocji oczekiwałam od filmu Eastwooda i się nie doczekałam. Najbardziej jednak zdziwiło mnie to, że w filmie wojennym wyczekiwałam scen, w których pojawi się żona Kyle'a i akcja przeniesie się z powrotem do USA. Bo w tym filmie akcji, ciekawsze były sceny pozbawione akcji. Czyli sceny, w których widz mógł obserwować jak zachowuje się główny bohater na rodzimym gruncie, rzucony w wir życia codziennego, a nie w wir walki na terenie wroga. To właśnie pośród tych wydawałoby się mało ciekawych scen można znaleźć takie perełki, z których dowiadujemy się wielu informacji o Kyle'u i tym jaki wpływ miały na niego misje. Również jaki wpływ owe misje miały na jego rodzinę i najbliższych.



W American Sniper złości mnie jeszcze jedna rzecz. Film ten jest do bólu amerykański i patriotyczny, a co za tym idzie mamy tylko czerń i biel. Amerykanie są tymi dobrymi i prawymi ludźmi, zaś Irakijczycy to ci źli, pozbawieni wszelkich norm moralnych ludzie. U Eastwooda nie ma miejsca na na to, by przestać wrzucać wszystkich Amerykanów do worka z napisem „dobro”, a Irakijczyków do worka „zło”. Bardzo razi to w oczy, szczególnie kiedy widzi się sceny, gdy Kyle celuje do dzieci, albo gdy przełożeni zaczynają podliczać jego statystyki. W tym momencie film bezczelnie próbuje wmówić widzowi, że dzielny Amerykanin zabija złych Irakijczyków, którzy przecież wcześniej napadli na jego ukochaną Amerykę. Stąd taka „maszyna do zabijania” jest dobrym człowiekiem, bo przecież jest ogromnym patriotą.



Dla mnie jedynym wyraźnym plusem American Sniper jest aktorstwo. Bradley Cooper gra naprawdę bardzo dobrze. Nie będę owijać w bawełnę, że nie zauważyłam przemiany fizycznej jaką przeszedł aktor, przygotowując się do roli. Masa mięśniowa jakiej nabrał Cooper zdecydowanie rzuca się w oczy, ale i bardzo pomaga mu w wykreowaniu ekranowego Kyle'a. Szczególnie że raczej było łatwo zagrać postaci, która nie żałowała ani jednego celnego strzału jaki oddała, wręcz przeciwnie gdyby mogła zabić więcej wrogów, to z chęcią by to zrobiła. Z drugiej zaś strony bohatera, który stał się żyjącą legendą, ale z owym tytułem czuł się bardzo źle i zupełnie się z nim nie utożsamiał. Cooper gra takiego człowiek bardzo dobrze. Sienna Miller w roli żony Kyle'a sprawdza się świetnie i wnosi do historii taki „ludzki pierwiastek”.

Najnowszy film Eastwooda nie zachwyca. To całkiem dobrze zrealizowany film (pomijając zatrudnienie lalki w roli dziecka), któremu brakuje napięcia i czegoś w tej opowieści, co by sprawiło, że widz oglądałby film z niesłabnącym zainteresowaniem. Bo Kyle to nie jest postać, którą można polubić, nie jest też postacią którą można znienawidzić, ani też postacią, której można by współczuć. Dla mnie to postać, której zupełnie nie rozumiem, a co gorsza, której zrozumieć wcale nie chcę. Może dlatego American Sniper nie wcisnął mnie w fotel i nie wprawił w zachwyty nad losem tego dzielnego Amerykanina.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz