W kinach od kilku dni można oglądać filmową wersję Kopciuszka w reżyserii Kennetha Branagh, na której to seans muszę w końcu znaleźć czas, za to w ramach kurowania się i nie wyścibiania nosa na dwór (zrobiło się słonecznie, więc jestem chora, czyli norma w moim wykonaniu), postanowiłam obejrzeć filmową wersję innej baśni. Mowa tutaj oczywiście o Pięknej i Bestii w wydaniu francuskim, która wyszła spod ręki Christophe Gansa, odpowiedzialnego za bardzo lubiane przeze mnie Braterstwo wilków. Niestety najnowszy film francuskiego reżysera, to piękne, drogie kino (budżet filmu wyniósł około 30 mln euro!), któremu brakuje niestety porządnego scenariusza, stąd piękne, bajkowe krajobrazy przez lwią część seansu wieją przeogromną nudą.
La belle et la bête bazuje na znanej francuskiej baśni ludowej, którą większa część widzów kojarzy z animowanego filmu Disneya z 1991 roku. W filmie Gansa Belle jest skromną córką, bogatego kupca, który traci swój majątek, gdy jego trzy statki z towarem giną podczas sztormu. Cała rodzina zmuszona jest przenieść się na wieś i tam wieść życie pozbawione wszelkich luksusów. Okazuje się jednak, że jeden ze statków przetrwał sztorm i rodzina Belle może wróci na salony i do życia w wygodzie. Kiedy kupiec wraca z miasta, gdzie szukał informacji o swoim statku, w czasie zamieci trafia do pięknego zamku, gdzie zostaje godnie przyjęty w gościnę i obdarowany. Wśród darów znajdują się drogie suknie i biżuteria, o którą prosiły kupca jego dwie córki, które miały nadzieję na to, że odnaleziony statek zwróci im ich utracone bogactwo. Niestety wśród podarków nie było róży, o którą prosiła ojca Belle. Kupiec widząc piękny ogród swego darczyńcy, postanawia zerwać jedną różę. Okazuje się, że było to bardzo złe posunięcie, bo kupiec staje oko, w oko z panem pięknego zamku – z Bestią. Karą za kradzież róży, ma być życie kupca, Belle postanawia jednak poświęcić swoje życie zamiast ojca.
Zacznijmy od plusów. La belle et la bête zdecydowanie zachwyca pod względem wizualnym. To naprawdę uczta dla oka. Dzięki tak ogromnemu budżetowi twórcy filmu mogli dopracować swoje wizje w stu procentach. Na każdym kroku widać dbałość o detale. Zachwycają wymyślne, bajkowe wnętrza, jak i klimatyczne ogrody, które tętnią życiem. Kostiumografowie również spisali się na medal. Czasami nawet można odnieść wrażenie, że jakaś scena kręcona jest tylko i jedynie po to, by zaprezentować kolejną, przepiękną suknię Belle. Bo naprawdę, suknie które przygotowano głównej postaci kobiecej są zjawiskowe. Szkoda, że dla Bestii nie starczyło już inwencji twórczej, bo na ekranie zazwyczaj pokazywana była jego ręka, przyozdobiona w rękawiczkę, ale nie byle jaką rękawiczkę, bo była ona obklejona jakimiś kamieniami szlachetnymi. Ewentualnie w stroju Bestii najbardziej w oczy rzucała się peleryna, która była tak o kilka metrów za długa, ale skoro Bestii ona nie przeszkadzała, to i ja nie będę się czepiać.
Na koniec pozytywów, mogę dodać, że scenariusz tak do połowy filmu, jest w miarę spójny i jako tako trzyma tempo. Potem zaś scenarzyści stwierdzili, że ani wersja którą przedstawił Disney, ani wersja oryginalna nie są zbyt ciekawe, więc postanowili dopisać swoją część historii. Tym ostatnio powszechnie używanym zabiegiem, akurat ci scenarzyści strzelili sobie w kolano. Dlaczego? Bo po pierwsze dopisali wątki, które nie miały zbyt wielkiego sensu i wyraźnie odstawały od reszty historii. A po drugie i w tym wypadku ważniejsze, zupełnie zapomnieli o tym, że opowieść o Pięknej i Bestii, to jakby nie było romans, a przynajmniej w dużym stopniu historia miłosna. W La belle et la bête miłość pojawia się wtedy, kiedy scenarzyści stwierdzą że powinna się pojawić, a to że niestety nie dali Belle żadnych większych powodów do pokochania Bestii i w ogóle nie napisali żadnych scen, w których widać, że między tą dwójką jest jakakolwiek chemia, to już inna sprawa, dla scenarzystów mało istotna.
Trzeba jednak przyznać, że między aktorami wcielającymi się w główne role również na próżno szukać jakiejkolwiek ekranowej chemii. Lea Seydoux i Vincent Cassel są świetni w swoich rolach, ale wtedy kiedy nie są na ekranie razem. Bo niestety kiedy ta dwójka ma wspólne ujęcia, to widz wręcz czeka na te emocje, na tę chemię i nie dostaje praktycznie nic. Po prostu z drętwego scenariusza, nawet tak dobrzy aktorzy nie potrafili wykrzesać nic więcej i sprawić by widz uwierzył, że ogląda na ekranie dwójkę zakochanych ludzi.
Jednak to jeszcze nie jest to, co najbardziej boli w tym filmie. Najbardziej boli niezdecydowanie reżysera, który nie wiedział czy chce nakręcić film dla młodszej widowni, czy może wersję baśni dla dorosłych. To niezdecydowanie Gansa jest widoczne przez cały film. Z jednej strony strony mamy dziwne, przeurocze stworki wytworzone komputerowo (które tak szczerze mówiąc, pasują do całości jak pięść do nosa), z drugiej zaś strony mamy kilka dość brutalnych scen, albo scenę gdzie aktorka prezentuje swoje wdzięki w całej swej okazałości. Niby to nie są rzeczy, które mogą oburzyć rodzica, ale nie są to rzeczy pasujące do bajki.
La belle et la bête to film nierówny i mimo niezwykle dopracowanej strony wizualnej, film nudnawy, który nie wzbudza większych emocji. A szkoda, bo przy takim budżecie można było więcej funduszy przeznaczyć na porządny scenariusz, a nie na kolejną kreację głównej bohaterki. Nie pozostaje więc nic innego, jak poczekać na kolejną filmową wersję francuskiej baśni, tym razem w wykonaniu Disneya. Mam nadzieję, że ta okaże się i piękna wizualnie i scenariuszowo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz