The Judge to jeden z tych filmów, na które wybierałam się do kina jak sójka za morze, a potem zupełnie o nim zapomniałam. Zazwyczaj w takich przypadkach żałuję, że nie ruszyłam się z domu i nie poszłam zobaczyć filmu na wielkim ekranie. Jednak w przypadku The Judge zupełnie nie żałuję tego, że nie wygospodarowałam tych kilku godzin na wypad do kina. Bo o ile film Davida Dobkina jest zdecydowanie wart uwagi, to uważam, że jest to jeden z tych filmów, które przyjemniej ogląda się w domowym zaciszu.
The Judge opowiada historię Hanka Palmera, świetnego prawnika z wielkiego miasta, który wraca do rodzinnego miasteczka na pogrzeb swojej matki. Krótka wizyta przeradza się jednak w dłuższy, gdyż Hank postanawia pomóc swojemu ojcu, Josephowi. Ojciec Hanka jest tutejszym, szanowanym sędzią, który zostaje głównym podejrzanym w sprawie o morderstwo. Okazuje się jednak, że udzielenie pomocy ojcu nie jest łatwe kiedy dawne urazy i pretensje biorą górę.
The Judge reklamowany był jako film, w którym głównym centrum wydarzeń będzie sala sądowa. Zwiastun obiecywał ciekawą sprawę i równie ciekawy dramat rozgrywający się przed obliczem prawa. Bardzo szybko okazuje się jednak, że The Judge ma dość mało wspólnego z wciągającym dramatem sądowym wypełnionym po brzegi konfrontacjami prawniczymi na sali rozpraw. Nie jest to jednak wadą tego filmu, wręcz przeciwnie, bo w tym przypadku dużo ciekawszy jest dramat rodzinny, a raczej relacje ojca z synem. Hank i Jospeh są równie uparci i dumni, jak i przeświadczeni o swojej racji, co sprawia że nie potrafią się ze sobą porozumiewać inaczej niż krzykiem czy pięścią. Takie konwersacje oczywiście zazwyczaj kończą się zranieniem nie tylko drugiej osoby, ale i samego siebie.
Główną osią opowiadania o relacjach ojca z synem jest prowadzone dochodzenie przeciwko ojcu. Z każdym kolejnym wydarzeniem dowiadujemy się co tak naprawdę poróżniło dwójkę mężczyzn i dlaczego po tylu latach nie potrafią sobie wzajemnie wybaczyć. A jak się okazuje panowie mają do siebie wiele żalu i pretensji o wydarzenia, które miały miejsce ponad 20 lat temu. Niby czas łagodzi rany, ale nie w tym przypadku. Oczywiście taki rodzinny dramat byłby nudny i wręcz nie do zniesienia gdyby nie odrobina humoru. A trzeba przyznać, że dialogi w tym filmie są wyśmienite. Obaj panowie rzucają pod swoim adresem cięte riposty, które wywołują u widza uśmiech i trochę rozluźniają atmosferę.
Świat filmu pełen jest produkcji opartych o ten prosty schemat: mężczyzna/kobieta przyjeżdża do rodzinnego miasteczka na jakąś rodzinną uroczystość i musi stawić czoła przeszłości, od której wiele lat temu uciekł do wielkiego miasta. Film Dobkina też można by postawić na półkę z tamtymi produkcjami, ale film ten ma nad nimi jedną znaczącą przewagę. Mianowicie posiada świetną obsadę aktorską, która ze schematycznych i mało ciekawych ról potrafi wycisnąć ile się da. Zacznę jednak od panów z pierwszego planu, którzy dają na ekranie świetny popis swoich umiejętności aktorskich. Robert Duvall udowodnia w tym filmie, że na emeryturę to on się jeszcze nie wybiera. W roli sędziego Palmera, człowieka surowego i przekonanego o swojej racji, który ma ogromny problem z przyznaniem się do błędu, jest wręcz bezbłędny. Każda zaś scena konfrontacji między nim a bohaterem granym przez Roberta Downeya Jr. to po prostu ogromny ładunek emocjonalny i genialny spektakl dwóch aktorów. Trochę obawiałam się, że Downey Jr. przemyci do postaci Hanka trochę cech Iron Mana i Sherlocka i niestety moje obawy się spełniły, na szczęście w dość niewielkim stopniu. Aktor gra z ogromną charyzmą i w roli prawnika, który nie przegrywa w sądzie spraw o duże miliony, sprawdza się świetnie. Ale niestety, a może i stety, momentami dało się na ekranie zobaczyć Tony’ego Starka. Z drugiej jednak strony utarło się mówić, że nie wiadomo gdzie kończy się Stark a zaczyna Downey Jr. i na odwrót, więc jeżeli lubicie Downeya Jr. tak jak ja, to zapewne przymkniecie na ten szczegół oko.
Na wyróżnienie zasługują jeszcze aktorzy z drugiego planu. Vincent D’Onofrio i Jeremy Strong w rolach braci Hanka, są naprawdę dobrzy i wychodzą poza szablon narzucony przez scenariusz. To samo czyni Vera Farmiga, wcielająca się w postać Samanthy, szkolnej miłości Hanka, która nadaje swojej bohaterce wiele uroku, ale jednocześnie czyni z Samanthy silną i niezależną kobietę. Obok wyśmienitego aktorstwa i bardzo dobrze rozpisanych dialogów do zalet filmu należałoby jeszcze zaliczyć reżyserię. W filmie można dostrzec wiele ciekawych kadrów, ale i sprawną grę oświetleniem, bo w większości film jest jasny, wypełniony intensywnymi barwami, ale gdy akcja przenosi się na salę sądową kolorystyka staje się ciemna, co nadaje powagi i zupełnie innego klimatu.
The Judge to film, który zdecydowanie wart jest poświęcenia mu tych dwóch godzin z życiorysu. To naprawdę dobry dramat rodzinny, który potrafi wciągnąć widza w akcję i rzadko kiedy przynudza lub wpada w melodramatyczne dźwięki. Polecam szczególnie tym, którzy mają dość oglądania Downeya Jr. w żelaznej zbroi.
Oglądałam, film fantastyczny - przekazujący mądre treści.
OdpowiedzUsuń