czwartek, 21 stycznia 2016

Zbiorowo (8), czyli filmy warte obejrzenia

Dawno na blogu nie było wpisu z serii Zbiorowo, dlatego postanowiłam że najwyższa pora by takowy się pojawił. W ostatnim czasie obejrzałam kilka filmów, które w jakiś sposób mnie urzekły, ale nie miałam ochoty poświęcać ikażdemu osobnego wpisu. Jednak z drugiej strony bardzo chciałam o nich wspomnieć, bo może nie tylko ja przez dłuższy czas ignorowałam istnienie tych filmów, a wydaje mi się, że warto je obejrzeć. Także dzisiaj krótko o kilku produkcjach, które może i Wam przypadną do gustu i oderwą od szarej rzeczywistości. 


Wish I Was Here (Gdybym tylko tu był, 2014)
Film w reżyserii Zacha Braffa opowiada o mężczyźnie, który znalazł się na swego rodzaju życiowym zakręcie. W wieku 35 lat, będąc mężem i ojcem, Aidan nie ma tak naprawdę pojęcia co chce robić w życiu, wie jednak że obecny stan rzeczy daje w kość nie tylko jemu, ale i całej rodzinie. Bo niestety utrzymanie rodziny spadło na barki jego żony, gdyż Aidan starał się spełniać w zawodzie aktora, jednak do tej pory nie dostał żadnych poważniejszych ról, a co za tym idzie, również nie zarabiał. Kiedy ojciec Aidana nie może już dłużej opłacać prywatnej szkoły dla jego dzieci, mężczyzna postanawia uczyć je w domu, co sprawia że zaczyna rozmyślać nad swoim życiem.

Z opisu fabuły można wywnioskować, że Wish I Was Here to film dość ponury i przede wszystkim poruszający dość poważny, a przede wszystkim ważny temat. Bo niestety w dzisiejszych czasach jest wiele osób, które tak jak główny bohater podążając za swoimi marzeniami przestają dostrzegać, że ponieśli porażkę i że w pewnym momencie niestety powinni zrezygnować z marzeń i godnie zmierzyć się z rzeczywistością. Jednak Wish I Was Here to film niezwykle ciepły i sympatyczny. To przedstawiciel tej kategorii filmów, które w jednej scenie potrafią wycisnąć z widza kilka łez, by potem z kolei rozbawić go do łez. Jest to ten rodzaj kina indie, które uwielbiam i które zawsze polecam. Dlatego jeżeli jeszcze nie widzieliście tego filmu, to koniecznie dajcie mu szansę. Mi pozostało do nadrobienia Garden State, reżyserski debiut Zacha Braffa, które podobno jest lepszym filmem niż Wish I Was Here, więc liczę na udany seans.



Testament of Youth (Testament młodości, 2014)
Testament of Youth to opowieść o grupie przyjaciół, których spokojne życie przerwała I wojna światowa. Młoda dziewczyna, Vera, opowiada o swoim życiu, pierwszej miłości, okrucieństwie wojny, stracie, ale przede wszystkim o strasznych skutkach wojny i o tym, jak starała się to wszystko zrozumieć i zaakceptować.

Film powstał na podstawie autobiografii Very Brittain. Jak każda produkcja poruszająca temat wojny i ta niesie ze sobą ogromny ładunek smutku i żalu. W filmie nie znajdzie się wielu scen batalistycznych, bo skupia się on bardziej na opowiedzeniu o tym, jak toczyło się życie tych osób, które nie zostały posłane na front oraz tych, które zdecydowały się wstąpić w szeregi personelu medycznego i pomagać rannym żołnierzom. Akcja filmu toczy się dość powoli, momentami można powiedzieć, że wręcz ospale, ale zupełnie nie przeszkadza to w ogólnym odbiorze filmu. Testament of Youth może pochwalić się pięknymi zdjęciami, ale także świetną grą aktorską. Młodzi aktorzy na pierwszym i drugim planie: Alicia Vikander, Kit Harington, Taron Egerton i Colin Morgan, wypadli naprawdę bardzo dobrze w swoich rolach. Jeżeli lubicie filmy o szeroko pojętej tematyce wojennej, to myślę, że historia Very powinna Wam przypaść do gustu. 



Rudderless (Bez Kompasu, 2014)
Rudderless opowiada historię mężczyzny, który pogrążony w żałobie po śmierci syna zmienia swoje życie o 180 stopni. Sam nie może pogodzić się z sytuacją, która go spotkała i przez to odsuwa się od wszystkich i wybiera życie samotnika. Kiedy była żona zostawia mu pudło z rzeczami ich syna, Sam odkrywa, że jego syn był niezwykle utalentowanym muzykiem. Mężczyzna postanawia zaśpiewać jedną z piosenek syna na wieczorze talentów w jednym z barów gdzie poznaje pewnego młodego człowieka, który tchnie w życie Sama odrobinę światła.

Do seansu Rudderless zasiadłam bez większych oczekiwań. Spodziewałam się, że film może okazać się porządnym kawałkiem kina indie, ale zupełnie nie pomyślałam, że zrobi na mnie aż tak duże wrażenie. Przedstawiona w filmie historia, to przede wszystkim historia o żałobie, o odkrywaniu nowych rzeczy o osobach, które odeszły, ale także o wyrzutach sumienia i rozmyślaniu „co by było gdyby”. Nie jest to na pewno produkcja z gatunku łatwych i przyjemnych, a nagromadzenie takich elementów, jak długie ujęcia pozbawione dialogów czy granie ciszą, jeszcze bardziej potęguje dość smutny nastrój. Twórcy filmu potrafili jednak wpleść w akcję sporo scen, które potrafią wywołać uśmiech i odrobinę rozjaśnić tę ponurą atmosferę. Muszę też przyznać, że końcówka filmu mnie zaskoczyła, bo przez cały seans nie spodziewałam się, takiego obrotu spraw. Warto też wspomnieć o aktorstwie. Billy Crudup wcielający się w postać Sama potrafił bardzo subtelnie, bez żadnego szarżowania pokazać wszystkie emocje i wątpliwości jakie targały jego bohaterem. Z kolei Anton Yelchin także zasługuje na kilka pochwał, bo w roli młodego muzyka spisał się równie dobrze. Tak więc, jeżeli macie ochotę na trochę bardziej smutny i poważny film, to Rudderless powinno spełnić Wasze oczekiwania.



Jimmy's Hall (Klub Jimmy'ego, 2014)
Jest rok 1932. Jimmy Gralton wraca do Irlandii po dziesięcioletnim, przymusowym pobycie w Stanach Zjednoczonych. Mieszkańcy rodzinnej wsi Jimmy'ego cieszą się z powrotu przyjaciela, jednak władza nie jest z tego powodu zachwycona. Kiedy mężczyzna dostrzega poziom ubóstwa i tak naprawdę zacofania rodzinnej wsi, za namową mieszkańców postanawia na nowo otworzyć klub. Ten sam klub, który między innymi doprowadził dziesięć lat wcześniej do tego, że Jimmy musiał przymusowo wyemigrować do Stanów.

Jimmy's Hall to pierwszy film Kena Loacha jaki obejrzałam. Jakoś nigdy nie ciągnęło mnie do dzieł tego reżysera, ale myślę, że na tym filmie moja przygoda z jego twórczością raczej się nie zakończy. Jimmy's Hall to film poruszający naprawdę ciekawą tematykę, który pozwala dowiedzieć się o rzeczach, o których na lekcjach historii raczej się nie mówi. Bardzo cenię tego typu produkcje, które poruszają dość niewygodne tematy polityczne i społeczne, zapisane na stałe na kartach historii świata. Oprócz bardzo dobrego scenariusza i reżyserii, a także pięknych zdjęć, film może pochwalić się także całkiem niezłym aktorstwem, szczególnie na pierwszym planie. Nieznani mi do tej pory Barry Ward i Simone Kirby spisali się świetnie w swoich rolach. Myślę, że warto zapoznać się z historią Jimmy'ego i jego buntu przeciwko władzom i przedstawicielom Kościoła, którzy usilnie starali się powstrzymać ludzi przed dążeniem do rozwoju swoich zdolności i zainteresowań.

Polecacie może jeszcze jakieś inne filmy tego reżysera, które warto znać?



You're not you (Nie jesteś sobą, 2014)
Kate jest pianistką i szczęśliwą mężatką, która dowiaduje się, że niepokojące objawy, które u siebie zauważyła, są potwierdzeniem tego, że cierpi na ALS. Wraz z mężem postanawia zatrudnić opiekunkę, która pomagałaby jej wykonywać codzienne czynności. Traf chciał, że posadę tę dostaje Bec, studentka collegu, która jest zupełnym przeciwieństwem Kate. 

You're not you to zadziwiająco dobry film, który u nas przeszedł bez echa. Historia może z pozoru przypominać trochę tę z francuskiego komediodramatu Nietykalni, ale oprócz podobnego punktu wyjścia, oba filmy dość wyraźnie się od siebie różnią. Oczywiście jak można się łatwo domyśleć, You're not you to ten film z serii, mamy dwóch charakternych bohaterów, którzy mocno się od siebie różnią, ale dzięki temu wiele się od siebie uczą. Przede wszystkim uczą się inaczej patrzeć na świat i doceniać inne wartości w życiu. I tak, jest to taki film, który prawdopodobnie sprawi, że niejednokrotnie będziecie wściekli na główne bohaterki, by zaraz głośno się wraz z nimi śmiać, aby potem nie nadążać z ocieraniem łez. Ładunek emocjonalny jaki niesie ze sobą ten obraz jest ogromny. Oczywiście nie miałby takiego wpływu na widza, gdyby nie Hilary Swank i Emmy Rossum, które zagrały naprawdę przekonująco i wykreowały na ekranie bardzo wiarygodne postaci. Jeżeli więc nie widzieliście jeszcze tego filmu, to najpierw zaopatrzcie się w pudełko chusteczek higienicznych, a potem zasiądźcie do seansu, bo warto. 



Perfect Sense (Ostatnia miłość na Ziemi, 2011)
Perfect Sense to dość przerażająca historia o końcu świata. Ów koniec nie jest spowodowany żadną wojną między państwami czy zagrożeniem ze strony obcych, a straszną epidemią, która po kolei odbiera ludziom zmysły. Głównymi bohaterami tej opowieści są Susan, epidemiolog i szef kuchni, Michael, którzy zakochują się w sobie. Czy ich miłość może przetrwać w takim upadającym świecie?

Zupełnie nie wiem dlaczego tak długo zwlekałam z obejrzeniem tego filmu. Jak zwykle w tego typu przypadkach bywa, film okazał się być oczywiście takim, który zrobił na mnie ogromne wrażenie i siedział w mojej głowie jeszcze długo po seansie. Koncepcja końca świata przedstawiona w Perfect Sense nadal przyprawia mnie o dreszcze. Jak widać nie potrzeba efektów specjalnych i widowiskowych scen by mnie w jakiś sposób zachwycić. W końcu obraz ten jest również filmem niskobudżetowym. Na wyróżnienie zasługują oczywiście aktorzy wcielający się w głównych bohaterów, świetni Eva Green i Ewan McGregor. To oni nadają tej historii jeszcze bardziej tragicznego wydźwięku i nie pozwalają oderwać wzroku od ekranu. Jeżeli tak jak ja odkładaliście seans tego filmu na później, to teraz nieśmiało podpowiadam Wam, że nie warto zwlekać. 



4 komentarze:

  1. Widziałam tylko ten ostatni, ale na mnie takiego wrażenia nie zrobił. Był ciekawy, ale mnie nie porwał (mogło to być również spowodowane moim humorem podczas seansu :P).
    O pierwszym filmie nawet nie słyszałam, a całą resztę mam w planach. Szczególnie "Testament..." bo widziałam fotosy i muszę przyznać, że zdjęcia zapowiadają się cudownie !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, "Testament of Youth" to wizualnie bardzo ładny film :) A "Wish I Was Here" bardzo polecam, daje taką niezłą dawkę optymizmu :)

      Usuń
  2. Widziałam tylko ,,Nie jesteś sobą", jeden z najpiękniejszych filmów, faktycznie u nas jakoś nie zauważony. O matko jak płakałam, człowiek tak nie docenia swojego zdrowia, dopiero gdy widzi czym jest prawdziwe cierpienie, zdaje sobie sprawę jak wiele w życiu posiada cennego..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też wypłakałam morze łez na tym filmie. O tak, zdecydowanie zbyt często nie doceniamy tego co mamy i ile tak naprawdę możemy stracić...

      Usuń