sobota, 20 lutego 2016

Mad Max: Fury Road, czyli szanuję, ale nie pieję z zachwytu

W życiu każdego kinomana przychodzą te okropne chwile, kiedy cały świat zachwyca się jakąś produkcją, a kinoman wcale nie ma ochoty jej obejrzeć. Nie znaczy to, że ów kinoman z góry zakłada iż film będzie zły, po prostu z bólem serca stwierdza, że to nie jego rodzaj kina i odkłada seans w czasie. Jednak kiedy taka produkcja zbiera nominacje do najbardziej prestiżowych nagród filmowych, kiedy zgarnia cztery BAFTY, dostaje nominacje do Złotych Globów w jednych z najważniejszych kategorii – najlepszy film, najlepszy reżyser, a potem dostaje 10 nominacji do Oscarów, w tym również za film i reżyserię, to biedny miłośnik kina musi pozbyć się uprzedzeń i zasiąść do seansu filmu, którym zachwyca się świat. Pół biedy, kiedy produkcja okazuje się przypaść do gustu widzowi, gorzej kiedy widz po zakończonym seansie wzrusza ramionami i stwierdza „może być”. I niestety w moim przypadku Mad Max: Fury Road okazał się być tą produkcją spod szyldu „może być”.

Akcja Mad Max: Fury Road rozgrywa się w post-apokaliptycznym świecie, gdzie niezwykle odważna kobieta postanawia zbuntować się przeciwko tyranowi władającemu krajem. Furiosa pomaga uciec kobietom więzionym przez tyrana i zamierza je zawieść do krainy, w której się urodziła, gdzie rządy tyrana hipotetycznie nie sięgają. Podczas tej niebezpiecznej podróży, ścigana przez tyrana i jego wojska, Furiosa spotyka Maxa, który przyłącza się do jej grupy.

Mad Max: Fury Road to przykład dość ciekawego kina drogi, które świetnie sprawdza się w tym przypadku pod względem wizualnym, ale przede wszystkim nadaje filmowi niesamowitej dynamiki. W praktyce przez 90% czasu trwania filmu, bohaterowie są w ciągłym ruchu, jedynie ich destynacja ulega zmianom. Do tego muszę przyznać, że ta niesamowita ucieczka, a z drugiej strony ten spektakularny pościg na każdym kroku potrafiły mnie jakoś zaskoczyć. Film jest przeładowany kaskaderskimi numerami, które sprawiały, że czasami traciłam kontrolę nad żuchwą. Do tego mamy ogromną ilość wybuchów, wszelkiego rodzaju efektów specjalnych, a to wszystko na tle przepięknej, zapierającej dech w piersiach scenerii, która nadaje filmowi niepowtarzalnego klimatu.



Dlaczego więc piszę, że Mad Max: Fury Road to film z kategorii „może być”? Otóż uważam, że w tym niezwykle dynamicznym filmie, bohaterowie schodzą nie na drugi, a na dalszy plan. Nie widziałam starych Mad Maxów, więc do seansu najnowszej odsłony przygód Maxa zasiadałam z w miarę otwartym umysłem, nie wiedząc czego tak naprawdę mogę się po tym filmie spodziewać. Wiedziałam jedynie, że cały świat pokochał nowego Mad Maxa i po cichu liczyłam, że i ja dołączę do tego grona. Niestety dla mnie pod względem fabularnym jest to film nijaki. Dostrzegłam w nim dość ciekawe wątki, ale są one potraktowane według mnie trochę po macoszemu. Cała uwaga skupia się na ucieczce i pościgu, przez co tak naprawdę ciężko było mi zapałać chociaż iskierką sympatii do któregoś z bohaterów. Rozumiałam ich motywacje i intencje, ale to czy uda im się osiągnąć cel było mi zupełnie obojętne. Nie potrafiłam wciągnąć się w tę widowiskową historię, której brak było dla mnie jakiegoś elementu przyciągania. Podziwiałam piękne kadry, byłam pod wrażeniem samej formy i na tym kończyły się moje zachwyty.



Przy tych wszystkich moich zarzutach pod adresem fabuły, muszę przyznać że aktorzy wypadli zaskakująco dobrze. Charlize Theron w roli Furiosy sprawdziła się bardzo dobrze, a przede wszystkim świetnie odnalazła się w tej post-apokaliptycznej scenerii. Z kolei Tom Hardy wcielający się w postać Mad Maxa udowodnił, że potrafi zagrać każdą rolę i z każdej sytuacji wyjdzie obronną ręką. Nicholas Hoult też zaprezentował się bardzo przyzwoicie.

Mad Max: Fury Road to zdecydowanie nie mój rodzaj kina, a szkoda, bo miałam nadzieję, że i ja pokocham ten film. Z jednej strony rozumiem dlaczego świat zachwycił się Mad Maxem i cieszę się, że obejrzałam obraz George'a Millera, jednak z drugiej strony jestem pewna, że już więcej razy nie sięgnę po ten film, pojedynczy seans zdecydowanie mi wystarczył.


11 komentarzy:

  1. A dla mnie bohaterowie są przedstawieni wręcz fantastycznie. Każde wypowiadane słowo a/dodaje coś do akcji b/ mówi coś o postaci. Uwielbiam, i uważam, że pod względem narracji wszystko jest dopracowane perfekcyjnie. Drugi, trzeci plan, szczegóły scenografii - nie ma jednego zbędnego elementu, który by czegoś do opowieści nie dodawał poza zwykłym wow.
    I za każdym razem wzruszał mnie ten film bardziej. (Nie wiem, czy się przyznawać, ale co tam, widziałam 8 razy w kinie. Aż tak się podoba).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O wow jeszcze żaden film nie spodobał mi się aż tak bardzo żeby pójść na niego aż 8 razy do kina :)

      Usuń
  2. Widziałam stare Mad Maxy jeszcze w dzieciństwie i mam do nich sentyment. Nowego filmu jeszcze nie obejrzałam I jakoś mi się nie śpieszy... choć Oskary za pasem, może się uda? :) Jakoś nie pociągają mnie nowe odsłony/kontynuacje kultowych filmów z lat 80. i 90, na których się wychowałam. Choć w tym wypadku reżyser jest ten sam, co działa na korzyść filmu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie w domu nie oglądało się takich filmów i teraz trochę żałuję, bo mam "braki". A do tych nowych odsłon/kontynuacji filmów podchodzę z dużym dystansem, niby nie obawiam się, że ktoś mi "zepsuje" serię, ale z drugiej strony nie rozumiem też tego całego szumu wokół tych nowych produkcji ;)
      A co do Mad Maxa to pewnie warto go zobaczyć przed Oscarami, ale też warto obejrzeć resztę nominowanych filmów, co jak wiemy jest nie lada wyczynem (przynajmniej dla mnie - nigdy mi się ta sztuka nie udała) ;)

      Usuń
    2. Mnie też się nigdy nie udało obejrzeć wszystkich nominowanych filmów do Oscarów :) Co roku próbuję i co roku mi się to nie udaje :)

      Usuń
    3. Czyli nie jestem jedyna ;) Mi w tym roku ta sztuka się wybitnie nie udała ;) Ale cóż, rozsądek wziął górę - mój budżet w żaden sposób nie przeżyłby starcia z warszawskimi cenami biletów do kina, a z kolei jazda przez pół stolicy na seans w tanią środę nie była zbyt przyjemną perspektywą :( Ale filmy nadrobię w przeciągu kilku miesięcy po Oscarach i wtedy sobie może trochę ponarzekam na wybory Akademii :)

      Usuń
    4. Z tym budżetem też mam problem, poza tym dojazdy do kina w Warszawie też są dla mnie koszmarem :) I czasowo mi mało kiedy seanse odpowiadają, więc chodzę do kina w weekendy, a bilety są drogie.
      Ja filmy nominowane do Oscarów nadrabiam dość długo. Nawet rok :) Ale przydałoby się to zmienić :)

      Usuń
  3. Też nie widziałam starej trylogii Mad Maxa, ale spodobała mi się ta nowa odsłona. Może i nie ma porywającej, rozbudowanej fabuły (najlepszą sceną, jest scena pościgu :>), ale całość stanowi ciekawy przykład porządnego kina akcji. Ujęcia są ucztą dla oczu np. scena, gdy wjeżdżają w burzę piaskową. ^^ Charlize jest wspaniała! (Film mógłby się nazywać MAD FURIOSA.) Nie wiem jak Ty, ale ja czekam na kolejną część i mam nadzieję, że odrobinę podrasują scenariusz o nieco więcej partii mówionych.
    Ps. Koleś z gitarą wymiata!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja niestety nie czekam na kolejną część, ale na pewno z ciekawości obejrzę ;) Może nawet zbiorę się w sobie i obejrzę stare Mad Maxy :)

      Usuń
  4. Uff, myślałam, że jestem jedyna. No właśnie też nie widziałam starej trylogii i nie miałam pojęcia czego się spodziewać. Nawet starałam się nie oglądać zwiastunów, żeby mi niczego nie sugerowały. I jak pojawiły się te zachwyty to przygotowałam się na coś cudownego. No i się rozczarowałam. Po prostu nie wciągnął mnie tak jak mógł, nie pokochałam tego świata i jego bohaterów. A Ci są naprawdę bardzo intrygujący, do tego świetnie zagrani (masz rację, Charlize, Hardy i Hoult dali radę!). Doceniam wiele jego aspektów - scenografia, efekty, montaż, wizjonerstwo, pomysł, aktorstwo, charakteryzacja, kostiumy - to wszystko było cudowne, ale mimo to nie kupił mnie i mogę o nim powiedzieć tylko "dobry". Więc - PIONA! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak miło, że nie tylko ja nie pałam miłością do tego filmu :) Piona!

      Usuń