środa, 17 lutego 2016

The Man in the High Castle, czyli co by było gdyby

Lubicie sobie czasem pogdybać? Zastanawiacie się czasami jakby potoczyło się Wasze życie gdybyście akurat tego dnia, o tej godzinie, na tym konkretnym skrzyżowaniu nie skręcili w prawo a w lewo? Szczerze mówiąc, ja oduczam się gdybania, czy to na temat wydarzeń, które miały miejsce w przeszłości, czy też na temat wydarzeń które mogą stać się w przyszłości, wiecie takie niewinne „Gdybym wygrała w totolotka, to bym sobie kupiła...”. Gdybanie o przeszłości czasami mnie stresuje, a z tą przyszłością z kolei nigdy nie jest tak jakbym chciała, więc trochę szkoda czasu na gdybanie. Jednak twórcy filmów, seriali czy też autorzy książek lubią gdybać i tworzyć alternatywne rzeczywistości. Czasami wychodzi im to lepiej, a czasami niestety gorzej. Na szczęście twórcom serialu The Man in the High Castle owe gdybanie udało się bardzo dobrze.

Akcja The Man in the High Castle rozgrywa się w alternatywnej rzeczywistości, w której to Naziści wygrali II wojnę światową i to oni teraz rozdają karty. Stany Zjednoczone zostały podzielone na trzy strefy: strefę niemiecką, neutralną i japońską. Cały ten nowy porządek działa bez zarzutu przez kilkanaście lat do momentu kiedy to dobre stosunki Rzeszy z Japonią zaczynają stawać się coraz bardziej napięte. 

Tak naprawdę ciężko jest mi napisać coś więcej o fabule, tak żeby nie zdradzić zbyt wiele szczegółów. The Man in the High Castle jest jednym z tych seriali, gdzie im mniej się wie przed seansem tym lepiej. Przede wszystkim dlatego, że produkcja ta jest naprawdę świetnym thrillerem. Od pierwszego odcinka widz zostaje wrzucony w wir wydarzeń i tak jak bohaterowie serialu musi się domyślać kto jest po czyjej stronie. Do tego dochodzą jeszcze tajemnicze filmy i tytułowy Człowiek z Wysokiego Zamku, którego tożsamości nikt nie zna i który nie wiadomo czy te filmy tworzy czy je zbiera. W praktyce wokół tych filmów ukazujących alternatywną rzeczywistość i ich podróży z rąk do rąk kręci się cała fabuła serialu. Filmy zbiera i przekazuje dalej ruch oporu, ale SS jest równie mocno nimi zainteresowane i zrobi wszystko by je dostać. Muszę przyznać, że wątek owych filmów jest niezwykle intrygujący i z kolejnymi odcinkami byłam coraz bardziej ciekawa jaką rolę pełnią i dlaczego są aż tak cenne. 



Jednak tak naprawdę to nie tajemnicze filmy są tym co sprawia, że nie można się oderwać od tego serialu, a bohaterowie. Twórcy The Man in the High Castle stworzyli naprawdę pełnokrwiste postaci, których los nie może pozostać obojętny widzowi. Można którychś bohaterów nie lubić, można się nie zgadzać z ich postępowaniem, ale koniec końców i tak chcemy wiedzieć co się z nimi stanie. A u wszystkich bohaterów dzieje się naprawdę dużo, więc nie ma czasu na nudę.

Trzeba przyznać, że serial zrealizowany jest z naprawdę dużą dbałością o szczegóły. Scenografie, kostiumy i charakteryzacja wydają się być w punkt. Bardzo podobał mi się kontrast jaki ukazano pomiędzy kulturą niemiecką, japońską i stłamszoną przez te dwie, kulturą amerykańską. Widać to nie tylko w wystrojach wnętrz, ale także w postawie bohaterów, sposobie w jaki traktują innych, ale i w tym jak się poruszają czy gestykulują. Ta różnorodność kulturowa pokazana z tak ogromną dbałością o detale jest naprawdę godna wspomnienia. Warto też dodać, że jak każda produkcja traktująca o wojnie i powojennej rzeczywistości i ta ma wiele wstrząsających scen, które ukazują ogrom okrucieństwa, jakie człowiek jest w stanie wyrządzić drugiemu człowiekowi. Warto się więc przygotować na to, że kilka scen może się wydać dość brutalnych. 



Jeżeli chodzi o aktorstwo, to serial pod tym względem wypada wyśmienicie. Alexa Davalos w roli Juliany Crain jest bardzo przekonująca. Juliana wychowywała się w części japońskiej Stanów i w dużym stopniu była zafascynowana kulturą japońską, trenowała aikido, co widać w jej sposobie poruszania się i w postawie. Davalos uczyniła Julianę postacią, z której emanuje spokój, ale pod tą otoczką pokory kryje się wojowniczka, która za wszelką cenę szuka prawdy. W rolę jej narzeczonego wcielił się Rupert Evans. Frank Frink w jego wykonaniu to postać, którą ciężko jest polubić, ale mimo wszystko się jej kibicuje i z czasem nabiera się do niej sympatii. Z kolei ciężko jest nabrać sympatii to postaci granej przez Rufusa Sewella. Obergruppenfuhrer John Smith to mężczyzna, z którym raczej nikt nie chciałby mieć do czynienia. To niezwykle inteligentny, ale przy tym bardzo okrutny mężczyzna, a Rufus Sewell gra go świetnie. Dość ciekawą postać gra także Luke Kleintank. Joe Blake w jego wykonaniu to postać, do której miałam bardzo ambiwalentne nastawienie i nie twierdzę, że jest w tym coś złego. O ile Juliana była zafascynowana kulturą japońską, a John Smith zachowywał się jak Niemiecki agent SS, tak Joe Blake zdecydowanie pozostał przedstawicielem kultury amerykańskiej, czy to w sposobie mówienia czy w postawie.



The Man in the High Castle to niezwykle ciekawy serial, który świetnie mi się oglądało. Już dawno żaden serial nie pozostawił mnie z tak ogromną pustką w sercu i dość sporą liczbą znaków zapytania. Na szczęście ma powstać drugi sezon, na który zapewne przyjdzie mi trochę poczekać, ale w tym wypadku zdecydowanie warto będzie czekać. A skoro napisałam ten wpis, to teraz mogę zasiąść do czytania powieści Philipa K. Dicka Człowiek z Wysokiego Zamku, na której bazuje serial. Podobno serial mocno odbiega od treści książki, ale mam nadzieję, że znajdę w niej odpowiedzi na kilka pytań, które mnie nurtują od czasu kiedy obejrzałam serial. 


A Wy oglądaliście ten serial? A może czytaliście książkę?

6 komentarzy:

  1. Niestety nie czytałam książki ani nie widziałam serialu :/ Ale nie mówię nie w przyszłości :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie oglądałam i nie czytałam, ale czuję się teraz bardzo, bardzo zachęcona. Totalitaryzm i wszystko poruszające ten wątek budzi we mnie od zawsze bardzo głęboki sprzeciw i swego czasu ta tematyka była jakby moim guilty pleasure, więc na pewno sięgnę po serial albo książkę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ostatnio sporo słyszałam tej o książce Philipa K. Dicka - pewnie to było spowodowane popularnością serialu :) Tego autora nie czytam, ale lubię ekranizacje jego powieści. Szkoda, że The Man in the High Castle jest serialem - istnieje małe prawdopodobieństwo, że po niego sięgnę, gdyż nie mam obecnie czasu na seriale. Chociaż kto wie, co będzie w przyszłości. Ale może lepiej nie gdybać ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też lubię ekranizacje powieści Dicka, ale "Człowiek z Wysokiego Zamku" to pierwsza jego książka po jaką sięgnęłam. Mimo braku czasu i tak Ci serial polecam i chętnie w bliższej lub dalszej przyszłości poznam Twoją opinię na jego temat :)

      Usuń
  4. Oglądałam i, podobnie jak ty, byłam nim zachwycona. Nie czytałam książki, ale tak - słyszałam, że bardzo serial od niej odbiega. I ponoć w powieści bohaterowie zbierają nie filmy, a właśnie ksiażki. ^^ Już nie mogę się doczekać, żeby złapać w łapki tę pozycję.

    + Drugi sezon! Ten cliffhanger pod koniec pierwszego był okropny. Jak można robić takie rzeczy widzom? Już w końcu nie mam ZIELONEGO pojęcia o co chodzi z tymi filmami, Człowiekiem z wysokiego zamku i całą tą sytuacją. :P

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam serdecznie.

    Czy istnieje do Pani kontakt mailowy? Bardzo podoba mi się Pani blog i chciałabym złożyć Pani pewną propozycję, oczywiście jeśli jest Pani zainteresowana.

    Z wyrazami szacunku,
    Natalia Wadzińska

    OdpowiedzUsuń