niedziela, 19 sierpnia 2012

Był raz sobie film, czyli Mirror Mirror

 Ostatnio twórcy filmowi i serialowi wzięli na warsztat najbardziej znane bajki i baśnie, jednak nie we wszystkich przypadkach wyszło im to na dobre. I tak powstał serial Grimm i trochę według mnie gorsze Once upon a time, z którego oglądania zrezygnowałam ze względu na zbyt wysoki poziom naiwności i bezsensowności zachowań głównych bohaterów (na początku byłam bardzo oczarowana tym pomysłem na serial, ale niestety im dalej tym było gorzej). O ile w serialach zajęto się dużą paletą baśni, to w dwóch baśniowych filmach powstałych w tym roku uparto się na historię królewny Śnieżki. I chyba w obu przypadkach nie wyszło im to na dobre. Królewnę Śnieżkę i Łowcę obejrzałam w kinie i muszę przyznać, że wizualnie niesamowicie mi się spodobała, jednak w kinie miałam problem z powstrzymaniem się od komentowania, bo w niektórych momentach absurdalność niektórych wydarzeń, nawet jak na baśń, biła wszelkie rekordy. Dziś jednak nie będzie o filmie Sandersa, w którym najciekawszą i chyba najbardziej realną postacią był tytułowy Łowca, a o Mirror Mirror (w tekście mogą wystąpić małe spojlery).

Jabłko było i chyba w dużo ciekawszym wydaniu niż w popularnych wersjach baśni...
Na Królewnę Śnieżkę wybierałam się do kina jak sójka za morze i w końcu skończyło się na tym, ze przypomniałam sobie o filmie dopiero teraz i obejrzałam go w domowym zaciszu. Jako że film oglądałam będąc bardzo zmęczoną to niezwykle przypadł mi do gustu. Jest to kino lekkie i przyjemnie i przez cały czas swojego trwania cieszy oczy. Tak jak Królewna Śnieżka i Łowca, ta wersja baśni również zachwyca wizualnie. Twórcy uraczyli nas przepięknymi scenografiami (akcja toczy się w dwóch sceneriach: w pałacowych wnętrzach i w lesie, ale mimo to uważam, że scenografowie i graficy komputerowi przyłożyli się do swojej roboty, bo nawet na ekranie komputera efekt zachwycał). Skoro zaczęłam omawiać film od strony wizualnej to trzeba przyznać, że Śnieżka dostała najładniejsze stroje, w porównaniu z nią królowa ubrana była bezgustownie i dziwnie (jedynie suknia ślubna dawała radę, naprawdę, jakieś dziwne kołnierze i bufoniaste rękawy sprawiły, że Julia Roberts straciła figurę). Książę zaś jakoś nader często gubił garderobę, ale zjawisko to nie było aż tak niepokojące jak zagubiona figura pani Roberts.
 
Jeżeli chodzi o fabułę to zaserwowano nam tutaj „trochę” odbiegającą od oryginału historię. Z podobieństw jest tyle, że królowa umiera, osieracając Śnieżkę (Lily Collins), król (Sean Bean) bierze za żonę złą królową (Julia Roberts), która potem króla się pozbywa, a Śnieżkę trzyma pod kluczem, a potem wydaje rozkaz zabicia królewny, no i to by było na tyle podobieństw, chociaż mamy tu jeszcze siedmiu krasnoludków no i księcia, reszta to już wolna amerykanka. Chyba żeby nie robić konkurencji drugiej produkcji z filmu wyrzucono łowcę, jednak nie ma się o co martwić, jego miejsce zajął wierny sługa królowej. Dostał on w filmie jedną z najlepszych scen komediowych, po której musiałam wcisnąć pauzę, bo napad śmiechu i nadmiar łez nie pozwalały na dalsze oglądanie (od tej pory radzę omijać szerokim łukiem wszystkie koniki polne). Muszę przyznać, że Julia Roberts grała nieźle, jej królowa była zabawna w tym swoim okrucieństwie i egoizmie, dostała również parę fajnych tekstów. Co mi się nie podobało to lustro, a raczej jego dziwne umiejętności (zamiast lustra mamy tajemnicze przejście w stylu tego z Opowieści z Narnii, o co tu chodziło nie bardzo wiem). Nie przypadł mi do gustu również książę, ale biorąc pod uwagę tę drugą produkcję, to swojego konkurenta bił na głowę. Mimo to był bucem i w większości scen, w których się pojawiał bardziej irytował niż śmieszył. Jedyna sytuacja, w której był śmieszny to wtedy, kiedy zła królowa potraktowała go eliksirem w innych niestety zawodził. Krasnoludki również zamiast śmieszyć momentami wręcz denerwowały, jednak to nie wina aktorów, a raczej scenarzystów, którzy nie obdarzyli ich zbyt dobrymi tekstami i nie wymyślili zbyt dobrych dowcipów, jak na komedię tego typu przystało.

Wszystko pięknie i uroczo tylko co się stało z jej głosem w polskim dubbingu?
Jednak wszystkie te minusy, które wymieniłam nie mogą równać się z miernością dubbingu (niestety zmuszona byłam do obejrzenia filmu w polskiej wersji językowej). Zastanawiam się kto wybierał ludzi do dubbingu i dlaczego potrafił tak fajnie dobrać aktorów/ ich głosy, a popełnił wręcz zbrodnię wybierając do dubbingu Śnieżki Martę Żmudę-Trzebiatowską. Kiedy zła królowa, mówiąc głosem Agaty Kuleszy była naprawdę dobra, bardzo pasowała, to ilekroć Śnieżka otwierała buzię na mojej twarzy pojawiał się grymas. Nie chcę tu obrazić aktorki, nic z tych rzeczy, po prostu uważam, że jej głos nie pasował do postaci, pod którą ów głos podkładała. Nie wiem kto pomyślał, że głos 28-letniej kobiety będzie pasował 18-latce, no cóż w Polsce wszystko jest możliwe…  Może gdybym film oglądała w oryginalnej wersji językowej miałabym inne wrażenia, jednak biorąc pod uwagę, że wszystkiego mieć nie można i nie ze wszystkimi film z napisami obejrzeć można, to muszę przyznać że film jako taki mi się spodobał. Jednak jeżeli ktoś się spodziewał dobrego kina to mocno się rozczaruje, bo do tego filmu trzeba podejść tak jak zła królowa do Śnieżki, czyli mniej więcej tak: film się obejrzało, film się zapomniało.                    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz