wtorek, 14 sierpnia 2012

Piękne otwarcie i trochę gorsza reszta, czyli XXX IO w Londynie

XXX Igrzyska Olimpijskie, które rozgrywały się w Londynie dobiegły końca i wydaję mi się, że warto byłoby je podsumować. Może nie jestem do tego odpowiednią osobą, ale swoją subiektywną ocenę przecież mogę przedstawić, prawda?

Na początek trzeba przyznać, że otwarcie tych igrzysk było naprawdę spektakularne i bardzo dobrze pomyślane. Danny Boyle wymyślił świetny scenariusz i w przepiękny sposób pokazał swoją artystyczną wizję historii Wielkiej Brytanii światu. Mogliśmy również zobaczyć z czym może się nam kojarzyć brytyjska kultura. W ciekawy sposób zaprezentowano najsłynniejsze postaci z angielskich książek, jak i zaprezentowano najbardziej znane piosenki sławnych brytyjskich wokalistów i grup muzycznych. Z wielką przyjemnością i głupkowatym uśmiechem na twarzy obejrzałam krótki film, w którym zdecydowała się zagrać brytyjska królowa, która na koniec filmu wyskakuje wraz z Jamesem Bondem z helikoptera. Zakończenie igrzysk było równie spektakularne co otwarcie. Pochwalić trzeba Brytyjczyków również za to, iż londyńskie igrzyska były najbardziej ekologiczne w historii. To są chyba największe pozytywy tych igrzysk, bo jeżeli chodzi o organizację i maskotkę (o co chodzi z tą maskotką?) to w wielu przypadkach pozostawia ona wiele do życzenia. Przede wszystkim dobór przez MKOL sędziów według mnie nie był najlepszy. Nie rozumiem jak na tak prestiżowych zawodach sportowych sędziowie mogą popełniać „szkolne” błędy? Najbardziej raziło mnie to podczas zmagań siatkarzy, kiedy to sędzia liniowy nie zauważa, że piłka całym obwodem przekroczyła końcową linię, albo gdy sędzia główny nie widzi czy siatkarze skaczący do bloku, jakieś 50cm od niego, dotknęli siatki albo piłki czy nie… Rozumiem pomylić się raz czy dwa, ale kilkanaście? To już uwłacza wszystkiemu. Albo sytuacja z niemiecką młociarką, kiedy to zawodniczka nie pali próby, a sędzia podnosi czerwoną chorągiewkę i rzut nie zostaje zmierzony. Po czym po złożeniu przez Niemców protestu i przeanalizowaniu nagrań wideo okazało się, że rzut był dobry (co widzieli na powtórkach wszyscy prócz sędziego), a co najważniejsze wart brązowego medalu. I co robił ten sędzia kiedy Niemka stała w kole? Podziwiał znicz olimpijski?

Drugą sprawą są transmisje telewizyjne. Super, że telewizja udostępniła aż tyle godzin transmisji ze wszystkich dyscyplin rozgrywanych podczas igrzysk. Wszystko świetnie, ale można było pomyśleć kto to teraz wszystko będzie komentował? Bo okazało się, że brak jest kompetentnych komentatorów. Czasami aż uszy więdły od tych komentarzy, mylono najprostsze sportowe terminy, używano określeń z innych dyscyplin. Rozumiem, że bycie komentatorem nie jest zawodem łatwym i naprawdę podziwiam ludzi parających się tym zajęciem, ale czasami może warto mówić mniej niż za dużo i bez sensu. Co więcej złościło mnie (i chyba nie tylko mnie) snucie nikogo nieinteresujących historii pt.: „Co było 50 lat temu…”, kiedy to nasi reprezentanci walczyli o jak najlepsze lokaty, realizator nam ich nie pokazywał, a i komentator nie był skory do podzielenia się informacjami odnośnie ich startów, bo to „Co było 50 lat temu…” było ważniejsze akurat w tym momencie. Najgorzej zaś komentatorzy zdenerwowali mnie wtedy gdy nasi reprezentanci w biegu na 800m biegli w półfinałach, na TVP komentatorzy nie zauważyli że odbył się trzeci półfinał i że ostatecznie Polacy nie awansowali do finału, zaś na Eurosporcie komentator stwierdził, że Lewandowski awansował i musi pomyśleć nad taktyką w finale… Ciekawe jak mógł awansować skoro był dziewiąty, a do finału wchodzi ośmiu zawodników? Nie wiedziałam czy mam się z nich śmiać czy płakać… O studiu olimpijskim już chyba lepiej nie wspominać. Sama akcja internetowa odnośnie usunięcia jednej z pań ze studia jest wystarczającym komentarzem… Mogę powiedzieć tylko, że miło słuchało się zaproszonych do studia gości (oprócz Pana, który gościł gdy były transmisje zawodów pływackich, on jakoś nie przypadł mi do gustu): Szymona Kołeckiego, Pawła Papke, a przede wszystkim Sebastiana Chmarę, którzy naprawdę wiedzieli o czym mówili.

Kolejną sprawą są wywiady przeprowadzane ze sportowcami po ich startach. Jak dobrze wiemy przyjemnie się słucha wywiadu ze sportowcem, który wygrał. Nie denerwują nas wtedy głupie i bezsensowne pytania zadawane przez przeprowadzającego wywiad. Kiedy jednak sportowiec przegrywa to dziennikarz zadając pytania powinien wykazać odrobinę taktu, czego niestety naszym dziennikarzom często brakowało. Jako przykładem posłużę się tu wywiadem przeprowadzonym z naszą tyczkarką Anną Rogowską, która w finale skoku o tyczce spaliła wszystkie próby i nie zaliczyła ani jednej wysokości. Uważam, że taka porażka jest już tak strasznym przeżyciem dla sportowca, że nie potrzebuje on się dodatkowo denerwować i tłumaczyć przed jakimś dziennikarzem dlaczego mu  nie wyszło. Nasza reprezentantka długo zmagała się z kontuzjami, jednak udało jej się wywalczyć minimum i pojechała na olimpiadę, mówiąc ze będzie walczyć, ale na medal szanse były nikłe. Dziennikarz zamiast po porażce podnieść Annę Rogowską na duchu zadaje pytanie w stylu „A Pani to w ogóle przygotowywała się do tego startu, czy o tak sobie pojechała na olimpiadę?” (nie pamiętam dokładnie pytania, ale sens był mniej więcej taki). Używając kolokwialnego zwrotu: dałabym gościowi w zęby. Podziwiam spokój i opanowanie naszej tyczkarki, która na to pytanie odpowiedziała. Ogólnie oglądając wywiady ze sportowcami, którzy swoją walkę o medale przegrali miałam tylko jedno skojarzenie, że dziennikarze „kopią leżącego” i to by chyba był najbardziej trafny komentarz.   

Na koniec wypadałoby poruszyć temat dotyczący postawy naszych reprezentantów. Po naszej czołowej tenisistce można się było spodziewać wszystkiego, ale nie tego co zaprezentowała na korcie i poza nim. Wypowiedź, że olimpiada nie jest dla niej ważnym turniejem (skoro za dojście do finału Wimbledonu zarobiła ok. 3mln zł, a za złoto olimpijskie dostałaby jedynie ok. 110 tys. zł, no to fakt, olimpiada jest mało ważna) wzbudziła nie tylko falę krytyki wśród fanów, ale i wśród sportowców. Jak stwierdził nasz dyskobol na olimpiadę jedzie się po to, żeby jak najlepiej zeprezentować swój kraj i dumnie nosić orzełka na piersi, a nie dla pieniędzy. Nawet Wojciech Fibak, który podczas meczów bronił naszej tenisistki i chwalił jej grę, to na koniec turnieju wyraził swoją opinię na jej temat, która nie była już tak pochlebna jak uprzednio. Porażki naszych reprezentantów zawsze bolą jednakowo, ale chyba najbardziej zabolała mnie porażka naszych siatkarzy halowych, których dopingowałam, dopinguję i dopingować będę, ale patrząc na ich grę podczas igrzysk było mi niezwykle przykro. Bo oglądając Ligę Światową po raz pierwszy od dłuższego czasu widziałam „drużynę”, ludzi którzy rozumieją się bez słów i którym przebywanie i granie razem sprawia przyjemność, nawet jeśli coś nie wychodzi. Na olimpiadzie tej „drużyny” już nie widziałam. Może to presja, może zbyt wielkie oczekiwania względem chłopaków, nie wiem, wiem tylko, że gdy znowu będą grali, ja zasiądę przed telewizorem i będę ich dopingować… 

Przytoczę jeszcze słowa naszego złotego medalisty w podnoszeniu ciężarów Adriana Zielińskiego, który w jednym z wywiadów przytoczył wypowiedź Szymona Kołeckiego (człowieka, który po operacji kręgosłupa wrócił do podnoszenia ciężarów i zdobył swoje drugie srebro na igrzyskach w Pekinie), że olimpiadę dobrze przygotowany sportowiec wygrywa głową, a nie siłą mięśni. Szkoda, że wielu naszym sportowcom tej „głowy” zabrakło, bo może zamiast tych, już chyba standardowych dla nas, 10 medali byłoby ich więcej. Tematów takich jak: wysyłanie sportowców za zasługi, albo postawę naszych Polskich Związków sportowych, ich brak wsparcia, a wręcz utrudnianie sportowcom życia, chyba lepiej nie będę poruszać. Szkoda słów na to, czego się dopuszczają. Może te igrzyska będą dla nas przebudzeniem takim, jakim dla Brytyjczyków były igrzyska w Atlancie gdzie zdobyli tylko jedno złoto. Może w Rio przekroczymy w końcu tę dziesiątkę. Może i dziennikarze przestaną sztucznie kreować faworytów i robić wokół nich tyle zamieszania, przecież i tak większość ludzi zasiądzie przed telewizorami by dopingować „naszych”, a może nie… Dobra koniec gdybania. Pożyjemy, zobaczymy…     
   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz