XXX Igrzyska Olimpijskie, które rozgrywały się w Londynie
dobiegły końca i wydaję mi się, że warto byłoby je podsumować. Może nie jestem
do tego odpowiednią osobą, ale swoją subiektywną ocenę przecież mogę
przedstawić, prawda?

Na początek trzeba przyznać, że otwarcie tych igrzysk było
naprawdę spektakularne i bardzo dobrze pomyślane. Danny Boyle wymyślił świetny
scenariusz i w przepiękny sposób pokazał swoją artystyczną wizję historii
Wielkiej Brytanii światu. Mogliśmy również zobaczyć z czym może się nam
kojarzyć brytyjska kultura. W ciekawy sposób zaprezentowano najsłynniejsze
postaci z angielskich książek, jak i zaprezentowano najbardziej znane piosenki
sławnych brytyjskich wokalistów i grup muzycznych. Z wielką przyjemnością i
głupkowatym uśmiechem na twarzy obejrzałam krótki film, w którym zdecydowała
się zagrać brytyjska królowa, która na koniec filmu wyskakuje wraz z Jamesem
Bondem z helikoptera. Zakończenie igrzysk było równie spektakularne co
otwarcie. Pochwalić trzeba Brytyjczyków również za to, iż londyńskie igrzyska
były najbardziej ekologiczne w historii. To są chyba największe pozytywy tych
igrzysk, bo jeżeli chodzi o organizację i maskotkę (o co chodzi z tą maskotką?)
to w wielu przypadkach pozostawia ona wiele do życzenia. Przede wszystkim dobór
przez MKOL sędziów według mnie nie był najlepszy. Nie rozumiem jak na tak
prestiżowych zawodach sportowych sędziowie mogą popełniać „szkolne” błędy?
Najbardziej raziło mnie to podczas zmagań siatkarzy, kiedy to sędzia liniowy
nie zauważa, że piłka całym obwodem przekroczyła końcową linię, albo gdy sędzia
główny nie widzi czy siatkarze skaczący do bloku, jakieś 50cm od niego,
dotknęli siatki albo piłki czy nie… Rozumiem pomylić się raz czy dwa, ale
kilkanaście? To już uwłacza wszystkiemu. Albo sytuacja z niemiecką młociarką,
kiedy to zawodniczka nie pali próby, a sędzia podnosi czerwoną chorągiewkę i
rzut nie zostaje zmierzony. Po czym po złożeniu przez Niemców protestu i
przeanalizowaniu nagrań wideo okazało się, że rzut był dobry (co widzieli na
powtórkach wszyscy prócz sędziego), a co najważniejsze wart brązowego medalu. I
co robił ten sędzia kiedy Niemka stała w kole? Podziwiał znicz olimpijski?

Drugą sprawą są transmisje telewizyjne. Super, że telewizja
udostępniła aż tyle godzin transmisji ze wszystkich dyscyplin rozgrywanych
podczas igrzysk. Wszystko świetnie, ale można było pomyśleć kto to teraz
wszystko będzie komentował? Bo okazało się, że brak jest kompetentnych
komentatorów. Czasami aż uszy więdły od tych komentarzy, mylono najprostsze
sportowe terminy, używano określeń z innych dyscyplin. Rozumiem, że bycie
komentatorem nie jest zawodem łatwym i naprawdę podziwiam ludzi parających się
tym zajęciem, ale czasami może warto mówić mniej niż za dużo i bez sensu. Co
więcej złościło mnie (i chyba nie tylko mnie) snucie nikogo nieinteresujących
historii pt.: „Co było 50 lat temu…”, kiedy to nasi reprezentanci walczyli o
jak najlepsze lokaty, realizator nam ich nie pokazywał, a i komentator nie był
skory do podzielenia się informacjami odnośnie ich startów, bo to „Co było 50
lat temu…” było ważniejsze akurat w tym momencie. Najgorzej zaś komentatorzy
zdenerwowali mnie wtedy gdy nasi reprezentanci w biegu na 800m biegli w
półfinałach, na TVP komentatorzy nie zauważyli że odbył się trzeci półfinał i
że ostatecznie Polacy nie awansowali do finału, zaś na Eurosporcie komentator
stwierdził, że Lewandowski awansował i musi pomyśleć nad taktyką w finale…
Ciekawe jak mógł awansować skoro był dziewiąty, a do finału wchodzi ośmiu
zawodników? Nie wiedziałam czy mam się z nich śmiać czy płakać… O studiu
olimpijskim już chyba lepiej nie wspominać. Sama akcja internetowa odnośnie
usunięcia jednej z pań ze studia jest wystarczającym komentarzem… Mogę
powiedzieć tylko, że miło słuchało się zaproszonych do studia gości (oprócz
Pana, który gościł gdy były transmisje zawodów pływackich, on jakoś nie
przypadł mi do gustu): Szymona Kołeckiego, Pawła Papke, a przede wszystkim
Sebastiana Chmarę, którzy naprawdę wiedzieli o czym mówili.
Kolejną sprawą są wywiady przeprowadzane ze sportowcami po
ich startach. Jak dobrze wiemy przyjemnie się słucha wywiadu ze sportowcem,
który wygrał. Nie denerwują nas wtedy głupie i bezsensowne pytania zadawane
przez przeprowadzającego wywiad. Kiedy jednak sportowiec przegrywa to
dziennikarz zadając pytania powinien wykazać odrobinę taktu, czego niestety
naszym dziennikarzom często brakowało. Jako przykładem posłużę się tu wywiadem
przeprowadzonym z naszą tyczkarką Anną Rogowską, która w finale skoku o tyczce
spaliła wszystkie próby i nie zaliczyła ani jednej wysokości. Uważam, że taka
porażka jest już tak strasznym przeżyciem dla sportowca, że nie potrzebuje on
się dodatkowo denerwować i tłumaczyć przed jakimś dziennikarzem dlaczego mu nie wyszło. Nasza reprezentantka długo
zmagała się z kontuzjami, jednak udało jej się wywalczyć minimum i pojechała na
olimpiadę, mówiąc ze będzie walczyć, ale na medal szanse były nikłe. Dziennikarz
zamiast po porażce podnieść Annę Rogowską na duchu zadaje pytanie w stylu „A
Pani to w ogóle przygotowywała się do tego startu, czy o tak sobie pojechała na
olimpiadę?” (nie pamiętam dokładnie pytania, ale sens był mniej więcej taki).
Używając kolokwialnego zwrotu: dałabym gościowi w zęby. Podziwiam spokój i opanowanie
naszej tyczkarki, która na to pytanie odpowiedziała. Ogólnie oglądając wywiady
ze sportowcami, którzy swoją walkę o medale przegrali miałam tylko jedno
skojarzenie, że dziennikarze „kopią leżącego” i to by chyba był najbardziej
trafny komentarz.

Na koniec wypadałoby poruszyć temat dotyczący postawy
naszych reprezentantów. Po naszej czołowej tenisistce można się było spodziewać
wszystkiego, ale nie tego co zaprezentowała na korcie i poza nim. Wypowiedź, że
olimpiada nie jest dla niej ważnym turniejem (skoro za dojście do finału
Wimbledonu zarobiła ok. 3mln zł, a za złoto olimpijskie dostałaby jedynie ok.
110 tys. zł, no to fakt, olimpiada jest mało ważna) wzbudziła nie tylko falę
krytyki wśród fanów, ale i wśród sportowców. Jak stwierdził nasz dyskobol na
olimpiadę jedzie się po to, żeby jak najlepiej zeprezentować swój kraj i dumnie
nosić orzełka na piersi, a nie dla pieniędzy. Nawet Wojciech Fibak, który
podczas meczów bronił naszej tenisistki i chwalił jej grę, to na koniec
turnieju wyraził swoją opinię na jej temat, która nie była już tak pochlebna
jak uprzednio. Porażki naszych reprezentantów zawsze bolą jednakowo, ale chyba
najbardziej zabolała mnie porażka naszych siatkarzy halowych, których
dopingowałam, dopinguję i dopingować będę, ale patrząc na ich grę podczas
igrzysk było mi niezwykle przykro. Bo oglądając Ligę Światową po raz pierwszy
od dłuższego czasu widziałam „drużynę”, ludzi którzy rozumieją się bez słów i
którym przebywanie i granie razem sprawia przyjemność, nawet jeśli coś nie wychodzi.
Na olimpiadzie tej „drużyny” już nie widziałam. Może to presja, może zbyt
wielkie oczekiwania względem chłopaków, nie wiem, wiem tylko, że gdy znowu będą
grali, ja zasiądę przed telewizorem i będę ich dopingować…
Przytoczę jeszcze słowa naszego złotego medalisty w
podnoszeniu ciężarów Adriana Zielińskiego, który w jednym z wywiadów przytoczył
wypowiedź Szymona Kołeckiego (człowieka, który po operacji kręgosłupa wrócił do
podnoszenia ciężarów i zdobył swoje drugie srebro na igrzyskach w Pekinie), że olimpiadę
dobrze przygotowany sportowiec wygrywa głową, a nie siłą mięśni. Szkoda, że
wielu naszym sportowcom tej „głowy” zabrakło, bo może zamiast tych, już chyba
standardowych dla nas, 10 medali byłoby ich więcej. Tematów takich jak:
wysyłanie sportowców za zasługi, albo postawę naszych Polskich Związków
sportowych, ich brak wsparcia, a wręcz utrudnianie sportowcom życia, chyba
lepiej nie będę poruszać. Szkoda słów na to, czego się dopuszczają. Może te
igrzyska będą dla nas przebudzeniem takim, jakim dla Brytyjczyków były igrzyska
w Atlancie gdzie zdobyli tylko jedno złoto. Może w Rio przekroczymy w końcu tę
dziesiątkę. Może i dziennikarze przestaną sztucznie kreować faworytów i robić
wokół nich tyle zamieszania, przecież i tak większość ludzi zasiądzie przed
telewizorami by dopingować „naszych”, a może nie… Dobra koniec gdybania.
Pożyjemy, zobaczymy…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz