poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Smash, czyli „Let me be your star”


Telewizja NBC ma to do siebie, że seriale obyczajowe mają ostatnio problem z zagoszczeniem na dłużej na ich antenie. Stąd wypadałoby się zatrzymać i napisać parę słów o produkcji, która wystartowała w tym roku, dostała szansę na pokazanie całego sezonu oraz zielone światło na realizację drugiego. Mowa tu o Smash, serialu, który zagląda za kulisy tworzenia broadwayowskiego musicalu. Tematyka ciekawa, ale bądźmy szczerzy nie jest to tematyka, która zainteresuje rzeszę widzów. Bo o ile w Stanach i Wielkiej Brytanii musicale są w miarę popularne to w innych krajach nie zajmują aż tak wysokiej lokaty w popkulturalnym świecie. Skąd więc ten „sukces” serialu?

Po pierwsze wydaje mi się, że gdyby nie sukces Glee, Smash nie miałoby racji bytu, prawdopodobnie w najlepszym wypadku skończyłoby się na kilku odcinkach. I kiedy Glee spuściło z tonu w trzecim sezonie na horyzoncie pojawiło się Smash i podkradło część widowni Glee. Smash reklamowane było jako Glee dla dorosłych, ale naprawdę nie wiem skąd to porównanie bo oprócz tego, że oba seriale kręcą się wokół tematyki musicalowej to są od siebie bardzo różne.

Głównym wątkiem serialu jest ukazanie mechanizmu powstawania musicalu: znalezienie odpowiedniego tematu, który trafi do widowni i dostarczy ciekawych pomysłów na piosenki, znalezienie odpowiedniego reżysera, trudności związane z wyprodukowaniem musicalu, pozyskaniem sponsorów oraz problemy ze znalezieniem gwiazdy, która przyciągnie widownię i sprawi, że właśnie ten musical stanie się kolejnym hitem na Broadwayu. Wszystko to zostało świetnie wykorzystane do opowiedzenia historii bohaterów odpowiedzialnych za poszczególne etapy tworzenia kolejnego „dzieła”. I tu trzeba przyznać, że obsada serialu została dobrana naprawdę dobrze. 

Która Marilyn wygra?







Mimo początkowych zgrzytów w grze Katharine McPhee jej bohaterka w trakcie kolejnych odcinków staje się coraz bardziej znośna. Grana przez nią postać Karen Cartwright jest prostą, naiwną dziewczyną, wychowaną w małym miasteczku, która przyjeżdża do NY żeby zostać gwiazdą. Oczywiście wszystko idzie jak po grudzie. Kolejne castingi się nie udają, rodzice nie są zachwyceni drogą życiową jaką wybrała ich córka. Jedynie chłopak Karen jest przy niej i wspiera ją w jej dążeniu do zostania gwiazdą Broadwayu. Przeciw niej do walki o rolę w nowo tworzonym musicalu staje Ivy Lynn, w tej roli Megan Hilty, która zasłynęła rolą Glindy w Wicked. Ivy to dziewczyna, która już od dłuższego czasu próbuje zabłysnąć w świetle reflektorów i która wie czego chce. Dla roli jest gotowa na wszystko. Mimo, że nie powinniśmy jej lubić, to postać ta w pewnym stopniu wzbudza sympatię widza i nie do końca wiadomo której z bohaterek mamy kibicować.

Jednak wydaje mi się, że jeżeli chodzi o sympatię widza, to jej większość kradnie bohaterka grana przez Debre Messing. Oglądając z nią kolejne sceny chcemy żeby jej się wszystko udało. Żeby wraz z Tomem (Christian Borle) stworzyli genialne piosenki oraz aby ich musical okazał się wielkim hitem. Anjelica Huston jako producentka, kobieta zraniona i zarazem dumna, która chce udowodnić mężowi, że sama potrafi wyprodukować musical również budzi sympatię, ale i szacunek. Najbardziej jednak zmienną postacią jest postać reżysera grana przez Jacka Davenporta. Gburowaty, a za chwilę czarujący, cham a następnie empatyczny i wrażliwy człowiek przy tym niezwykle charyzmatyczny. Jego postać zmienia się jak w kalejdoskopie i to chyba jest jego największą zaletą. Nigdy nie wiemy jak postąpi, kogo pochwali, a kogo zrówna z ziemią. Osobiście uważam go za najciekawszą z postaci w tym serialu.

Czyż nie są sympatyczni? A może to tylko pozory?
Ważną częścią serialu są oczywiście piosenki. Kompozycje stworzone na potrzeby serialowego musicalu są bardzo dobre i szybko wpadają w ucho. Również nowe aranżacje znanych z list przebojów piosenek są ciekawe, ale raczej nie lepsze od oryginałów, mimo to przyjemnie się ich słucha. Trzeba przyznać, że osoby wyznaczone do ich śpiewania śpiewać potrafią co zdecydowanie podnosi ocenę jakości serialu. Choreografie, charakteryzacje jak i scenografie stanowią dopełnienie tego co kocham w musicalach – niepowtarzalnego klimatu, w tym przypadku klimatu starego Hollywood. Dla mnie również ogromnym plusem serialu są cudowne zdjęcia NY. Przez parę ładnych chwil w każdym odcinku możemy podziwiać to miasto za dnia jak i nocą. Akcja wielu seriali rozgrywa się w NY jednak tutaj możemy zobaczyć Broadway i przez sekundę poczuć się jak jedna z gwiazd mijając wraz z bohaterami kolejne teatry i kluby.

Na koniec wypadałoby wspomnieć, że musical stworzony na potrzeby serialu opowiada o życiu Marilyn Monroe, o której ostatnio na nowo przypomniało sobie Hollywood. Mieliśmy ostatnio o niej książki, biografie jak i film My week with Marilyn, który muszę przyznać że bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Za Michelle Williams nie przepadam, a w tym filmie zupełnie mi nie przeszkadzała wręcz przeciwnie, przez cały seans pamiętam, że ze zdumieniem oglądałam film w którym nie widziałam Michelle, a cały czas patrzyłam na Marilyn. W serialu, a dokładniej w serialowym musicalu obserwujemy Marilyn jako gwiazdę kina, ale również jako zagubioną, osamotnioną kobietę, która traci kontrolę nad własnym życiem. Wydaje mi się, że twórcy serialu próbowali również obdarzyć odrobiną cech i charakteru i wyglądu Marilyn każdego z bohaterów, co według mnie im się udało i w ostatecznym rezultacie wypadło naprawdę ciekawie. Zastanawiam się tylko jak potoczą się dalsze losy serialu. Smash dostało od NBC zamówienie na drugi sezon, podobno ma być nowy musical, nowe postaci. A co z tego wyniknie, dowiemy się najprawdopodobniej na początku przyszłego roku.     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz