“The Impossible Astronaut”, “Day of the Moon”
by Steven Moffat
Według mnie są to idealne odcinki na rozpoczęcie sezonu. Doctor
wysyła listy, w niebieskich kopertach, do osób którym ufa, a do tego szacownego
grona należą państwo Pond, River Song, Canton Everett Delaware III oraz jeszcze
jedna tajemnicza osoba. Niestety osoby te nie wiedzą co je czeka, gdyż Doctor
jest również tajemniczy. Zabiera przyjaciół na piknik nad jezioro (jakie piękne
widoki! świetne zdjęcia), po czym z jeziora wychodzi astronauta (ale, że co?),
pojawia się Canton, po czym astronauta strzela do Doctora i go zabija. Nasi
bohaterowie, zdezorientowani całym tym zajściem nie wiedzą co zrobić, ale skoro
znajdują się nad jeziorem i jest łódź, a ich przyjaciel nie żyje to wypadałoby wyprawić
mu pogrzeb (Rory czasami myśli), a łódź jest do tego celu idealna. Po wystawnym pogrzebie
nasi przyjaciele wracają do restauracji gdzie spotkali się rano z Doctorem i
spotykają… No właśnie Doctora, tylko trochę młodszego, który jest zupełnie
nieświadomy tego co zaszło niedawno nad jeziorem. Dla jego dobra przyjaciele
postanawiają nic mu nie mówić o jego śmierci, co wcale nie jest takim prostym
zadaniem.
Moffat przedstawia nam później historię, w której Doctor
poznał Cantona, agenta za czasów prezydenta Nixona. Uwielbiam gdy nasi
bohaterowie cofają się w czasie i wtrącają się w wydarzenia, które już kiedyś
miały miejsce. Oczywiście jak w takich przygodach bywa, Ziemię wtedy opanowało
The Silence, których trzeba zaliczyć do jednych z najbardziej przerażających istot
z uniwersum Doctora. Są odrażający, ubrani w garnitury (co dodaje im trochę
punktów w kategorii straszny), ale najgorsze jest to, że gdy tylko przestaje
się na nich patrzeć od razu się ich zapomina, za to oni mogą sterować naszym
zachowaniem. Chyba w skali straszności dorównują Płaczącym Aniołom. Pomysł
Doctora na przechytrzenie ich był niezwykle błyskotliwy, a pokonanie ich
wymagało wiele odwagi. Jednym z ciekawszych momentów było lądowanie River w
basenie w Tardis oraz większość scen z Cantonem. Ogólnie oba odcinki cały czas
trzymają w napięciu, ciężko jest przewidzieć co będzie później i jak zachowają się
bohaterzy. To jeden z tych odcinków, w których nie można ufać temu co się
widzi, bo nic nie jest takie jakie się wydaje.
“The Curse of the
Black Spot” by Stephen Thompson
Najsłabszy odcinek tej serii, ani pomysł, ani wykonanie nie
podbiły mojego serca. W ogóle oglądając ten odcinek miałam wrażenie, ze
pomyliłam kolejność odcinków/sezon albo jeszcze co gorsza serial (mimo, że
główni bohaterowie się zgadzali), bo konwencją pasował on do poprzednich
odcinków jak pięść do nosa. Wcześniej nasi bohaterowie przenosili się w czasie,
na inne planety, odwiedzali słynnych ludzi, ale wszystko to jakoś w ogólnym
rozrachunku miało sens i nie trącało nudą. Tutaj za to scenarzysta stwierdził,
że Doctor pomoże piratom, bo przecież piraci to taki świetny temat na odcinek!
Niestety proszę Pana, piraci byli ‘fajni’ tylko w Piratach z Karaibów (w dwóch
pierwszych, no może i jeszcze w trzeciej części), ale ogólnie opowieści o
korsarzach już wyszły z mody i o ile sobie przypominam, to rzadko filmy z tej
tematyki zyskiwały sobie przychylność widzów i krytyków. Więc pytam się
dlaczego Pan musiał napisać odcinek o piratach, a ktoś go zrealizował? A dla
kontrastu po Pańskim odcinku dał odcinek napisany przez Neila Gaimana, to może
od razu powinien Panu strzelić w kolano.
Napisałam co mi na sercu leżało i od razu mi lepiej. Ale
krótko o fabule: Doctor ląduje swoją Tardis na statku pirackim. Okazuje się, że
statek osiadł na mieliźnie, a piratów jeden za drugim zabija syrena wabiona ich
krwią. Jak to w Doctorze Who bywa, nic nie jest takim jakim się z początku
wydaje, dlatego nasi bohaterowie muszą znowu stawić czoła idącej krok w krok za
Doctorem śmierci. Ogólnie nie ma tu zbytnio o czym pisać, bo odcinek to
średniej, bardzo średniej jakości bajka, nawet dramat Amy i Rory’ego nie dodał
punktów w skali atrakcyjności tego odcinka, niestety do porządnego odcinka
serialu sci-fi było mu bardzo daleko.
“The Doctor’s Wife” by Neil Gaiman
Jeden z najciekawszych dotychczas odcinków opisujących
przygody Jedenastego Doctora. Nie ma się czemu dziwić, skoro autorem
scenariusza jest sam Neil Gaiman, który podobno fanem Doctora jest nie od dziś
i który według wszelkich znaków na niebie będzie autorem paru epizodów do sezonu
siódmego. Po pierwsze bardzo spodobał mi się sam pomysł. Doctor dostaje
wiadomość w pudelku, w którym jest wołanie o pomoc innego Władcy Czasu.
Niesiony nadzieją, że niemożliwe właśnie stało się możliwe, Doctor wyrusza mu
na pomoc i w ten sposób trójka bohaterów ląduje w innym wszechświecie, na
planecie zwanej ‘Dom’. Niestety okazuje się, że Doctor dał się nabrać i został
zwabiony na tę mówiącą planetę i co gorsza traci Tardis, no może nie do końca.
Bo ten główny zły, czyli ‘Dom’, który zamieszkiwał planetę przeniósł matrix
Tardis w ciało kobiety, a sam przeniósł się do Tardis i zabrał ukochany wehikuł
czasu Doctora. Ale nie do końca…
W tym miejscu zaczyna się najlepszy pomysł, na jaki
ktokolwiek, kiedykolwiek mógł wpaść, a
mianowicie umożliwienie Doctorowi porozmawiania z Tardis i na odwrót. Może nie
wszyscy wyobrażaliby sobie Tardis akurat jako kobiety wyglądem i zachowaniem przypominającej
mix postaci granych przez Helenę Bonham-Carter, ale mnie ten pomysł niezwykle
urzekł. Niezwykle zabawną sceną, była scena kiedy Doctor nie wie jak się ma
zwracać do matrix swojego wehikułu czasu, z czym Tardis nie ma najmniejszego
problemu, bo przecież zawsze Doctor mówił do niej „Sexy Beast”. Trzeba
przyznać, że scenariusz tego odcinka jest pełen różnych smaczków i ciekawych
dialogów między Doctorem, a ludzką postacią Tardis. W końcu podróżują ze sobą
już tak długo, a nigdy nie mieli ze sobą okazji porozmawiać, co najwyżej Doctor
mógł prowadzić monologi, ale nie mógł liczyć na odpowiedź Tardis. Aktorzy mają
tu spore pole do popisu i zaprezentowania swoich umiejętności aktorskich, Matt
Smith błyszczy, a przy nim również Suranne Jones, która zagrała ucieleśnienie
Tardis. Ukoronowaniem tego wątku jest jednak kłótnia Doctora z Tardis, kiedy to
Doctor twierdzi, że on ją ukradł, na co jednak ona ma odmienne zdanie, bo
przecież to ona ukradła jego.
Amy i Rory w tym odcinku nie mają za dużo do powiedzenia,
gdyż utknęli w porwanej przez ‘Dom’ Tardis. Biegają po wehikule w poszukiwania
drogi ucieczki, ku rozrywce ‘Domu’ oczywiście, który funduje im nie lada
horror. Scena kiedy Amy widzi starego i zabiedzonego Rory’ego, pełnego
pretensji do niej, że go zostawiła, to jedyna naprawdę dobra scena dana państwu
Pond w tym odcinku.
“The Rebel Flesh”, “The Almost People” by
Matthew Graham
Bardzo dobre odcinki, mocno osadzone w klimacie
science-fiction. Nasi bohaterowie trafiają na niewielką wyspę, na której w
fabryce, umiejscowionej w starym klasztorze pracuje grupka ludzi. Pracuje ona
przy produkcji jakiegoś kwasu, jednak nie to jest kluczowe w tym odcinku. Kwas,
czyli substancja żrąca, wymaga niezwykłych środków ostrożności przy pracy z
nim, dlatego przy jego wytwarzaniu nie pracują ludzie, a ich doppelgangery.
Ganger tworzony jest z Ciała, które to przejmuje wszystkie cechy swojego
pierwowzoru, nie jest jednak człowiekiem. Nad wyspą rozpętuje się burza
słoneczna i cały obrót wydarzeń przyjmuje niespodziewany tor. Gangerzy się
buntują i chcą przejąć kontrolę.
Oczywiście jeżeli ktoś ma wpaść w tarapaty, to jest to mój
ulubiony centurion Rory, który chcąc pomóc jednej z pracownic fabryki, zostaje
oszukany przez jej Gangera i wplątany w jej intrygi. Jak w takich przypadkach
bywa, ludzie chcą zniszczyć swoje Gangery, bo przecież to nie są istoty żywe, a
Gangery, które mają wspomnienia swoich pierwowzorów i odczuwają ich emocje,
uważają się za pełnowartościowych ludzi i chcą żyć dalej. Wszystko to dzieje
się w bardzo klaustrofobicznym miejscu, skąd ciężko jest uciec. Najjaśniejszym
punktem tych odcinków jest jednak Doctor, a raczej Doctor i jego Ganger.
Myślałam, że nie może być nic lepszego niż wariat z budką, a jednak może, bo
dwóch wariatów z budką wywołało szeroki uśmiech na mojej twarzy. Zresztą wszystko
było dobrze rozegrane, do tego świetne dialogi, dlatego pomysł ten miał rację
bytu. Ciekawe było też rozwiązanie wątku Amy i jej ciąży/nie ciąży. Doctor i
jego Ganger w niezwykle pomysłowy sposób zorientowali się co się dzieje z Amy,
jednak najbardziej smutną sceną była ta, kiedy Amy myśląc, że rozmawia z
Gangerem wyjawia mu tajemnicę, która ciążyła jej już od tak dawna.
“A Good Man Goes to
War” by Steven Moffat
Jak wiemy z poprzedniego odcinka, okazuje się, że Amy, która
podróżuje w Tardis, to od jakiegoś czasu nie jest prawdziwa Amy, a jej Ganger.
Najprawdopodobniej została ona podmieniona podczas przygody pokazanej w drugim
odcinku. Oczywiście Doctor nie byłby Doctorem, gdyby zostawił Amy na pastwę
losu, dlatego Władca Czasu porusza dosłownie, niebo i ziemię i cały
wszechświat, by odnaleźć swoją towarzyszkę, Amelię Pond. W tym celu Doctor
zbiera armię, stworzoną z istot/ludzi/kosmitów, którym kiedyś pomógł, oraz lokalizuje miejsce przetrzymywania Amy. Jedyną
osobą, która nie odpowiada na wołanie o pomoc Doctora jest River Song.
Odcinek ten jest bardzo dobrze skonstruowany, cały czas nie
pozwala się widzowi nudzić. Amy przetrzymywana przez cały ten czas ciągle
wierzy, że Doctor i Rory ją odnajdą. Oczywiście Doctor nie ma zamiaru wszczynać
krwawej wojny, a zamierza pokonać swoich wrogów sposobem, chce ich
przechytrzyć, niestety przy okazji dając się złapać w pułapkę i samemu zostać przechytrzonym.
Jak w większości przypadków najbardziej cierpią na tym niewinni ludzie oraz państwo
Pond. Dla Doctora jednak najbardziej gorzka jest gorycz przegranej i tego, że
nareszcie zaczyna do niego docierać to jak postrzegają go inne istoty we
wszechświecie. Dla jednych jest bohaterem (scena kiedy dziewczyna z wrogiej
armii przyłącza się do walki u boku Doctora i ginie w walce o jego sprawę,
pokazuje jak dużo znaczy dla ludzi spotkanie z nim, ale niestety nie jest tak
na odwrót), dla drugich niestety ogromnym zagrożeniem.
Na koniec pojawia się River, na której Doctor wyładowuje swój
smutek i wściekłość, bo on był na każde jej zawołanie, a ona opuściła go wtedy,
gdy najbardziej jej potrzebował. Jest to jedna z tych scen, kiedy chcemy bronić
naszego bohatera, ale nie możemy, nie mamy żadnych kontrargumentów, bo stawiane
mu zarzuty są jak najbardziej słuszne i prawdziwe. River tłumaczy mu, że
mieszkańcy wszechświata widzą w nim ogromne zagrożenie i to przeciwko niemu
została stworzona ta armia. To przeciwko istocie, która mówi o sobie Doctor – uzdrawiacz,
lekarz, a wzbudza w nich tyle strachu, że aby czuć się bezpiecznie musieli
zbudować armię, bo dla nich pojawienie się Doctora niosło śmierć ich
najbliższych, nawet jeżeli intencją Doctora nie było skrzywdzenie nikogo, to
zawsze były jakieś ofiary. To dlatego stworzyli broń, która miała go zniszczyć.
Odcinek nie kończy się jednak smutno, bo w końcu dowiadujemy
się kim jest River Song (dlaczego musi być tym kim się okazała być?). Mimo, że
nie podobało mi się całe to rozwiązanie a propos tożsamości River, teraz wydaje
mi się ono w miarę logiczne, jeżeli cokolwiek jest w tym serialu logiczne.
To by było na tyle moich wynurzeń. Napisałam co chciałam i
od razu mi lepiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz