czwartek, 28 sierpnia 2014

Wojna i Pokój (1956), czyli gdzie się podział scenariusz?

Do obejrzenia tego filmu zbierałam się już od dłuższego czasu. Perspektywa spędzenia przed telewizorem 200 minut, jednak skutecznie mnie do tej pory odstraszała. Kiedy jednak mój komputer dosięgnął mały kryzys i musiałam się z nim rozstać na kilka dni, postanowiłam że DVD z Wojną i Pokojem w końcu trafi do odtwarzacza. Oczywiście nie obyło się bez przerwy w połowie seansu, ale udało mi się dotrwać do końca tego filmu. Niestety zupełnie nie wiem co o tym filmie sądzić. Z jednej strony bardzo mi się podobał, a z drugiej momentami był męczący i nudny.

Jeżeli ktoś się jeszcze nie domyślił, to film Kinga Vidora jest ekranizacją powieści Lwa Tołstoja Wojna i Pokój. Nigdy nie czytałam powieści Tołstoja więc nie mogę pisać o zgodności filmu z książką. Mimo to mogę napisać, iż me źródło donosi, że film ma z książką niewiele wspólnego jeżeli chodzi o wątek romantyczny. Źródło książkę czytało dawno temu i ręki nie da sobie uciąć, ale twierdzi iż cytuję „to było zupełnie inaczej”. Kilka lat temu widziałam wersję telewizyjną Wojny i Pokoju z 2007 roku, ale szczerze mówiąc mało z niej pamiętam, więc też nie mogę porównać tych dwóch wersji. Zresztą produkcja telewizyjna trwa bodajże dwa razy dłużej, więc duże prawdopodobieństwo że jest zgodna z literackim pierwowzorem. Ja zaś po obejrzeniu filmu wyciągnęłam jeden możliwy wniosek – muszę przeczytać powieść Tołstoja i skonfrontować potem z nią film. Ale że powieść jest obszerna, to niczym to nastąpi, to upłynie trochę wody w Wiśle, a może nawet sporo.

Henry Fonda i Audrey Hepburn.

Tak czy inaczej dla mnie film ten mocno kuleje scenariuszowo. Sceny są urywane, wątki poszarpane i ma się wrażenie że większość scen jakoś tak ze sobą nie współgra. Stąd szczególnie przez pierwszą godzinę film jest dość męczący. Twórcy filmu porwali się trochę z motyką na słońce chcąc zmieścić treść tak obszernej powieści w tak krótkim czasie ekranowym. Jak się okazuje te trzy godziny i dwadzieścia minut to za mało by pozwolić opowieści napisanej przez Tołstoja rozwinąć skrzydła. Szczególnie jeżeli spojrzy się na czas trwania wersji telewizyjnych, z których jedna trwa aż 890 minut.

Od strony wizualnej Wojna i Pokój to takie małe arcydzieło. Kostiumy zarówno pań jak i panów są zachwycające. Suknie, szczególnie te noszone przez Audrey Hepburn, wyglądają prześlicznie, a Mel Ferrer w wojskowych mundurach wygląda nawet przystojnie. Oczywiście scenografia również zasługuje na wyróżnienie. Jednak wydaje mi się, że większość filmowego budżetu pochłonęły sceny wojenne. Muszę przyznać, że reżyser miał dużą wyobraźnię zatrudniając aż tylu statystów i tylu jeźdźców, z których każdy ubrany był w wojskowy mundur. Patrząc na niektóre ujęcia cały czas zastanawiałam się jak oni to zrobili, skąd wzięli tylu ludzi, bo przecież nie mogli ich dorobić komputerowo, nie w tamtych latach. Pod tym względem film może robić duże wrażenie.

Audrey Hepburn i Mel Ferrer.

Aktorsko film wypada przyzwoicie. Audrey Hepburn w roli Natashy Rostovej jest jak zwykle urocza i czarująca. W pamięci utkwiła mi szczególnie scena balu, gdzie Natasha martwi się czy ktoś poprosi ją do tańca. Gra twarzą Hepburn jest w punkt i aktorka osiąga zamierzony efekt komiczny. Skoro wspomniałam scenę balu, to muszę przyznać, że to jedna z ładniejszych jakie widziałam, a przecież dobra scena balowa to dość ważny element prawie każdego filmu kostiumowego. Wracając jednak do aktorstwa, to Mel Ferrer (pierwszy mąż Hepburn) w roli księcia Andrzeja Bolkonskiego jest strasznie nijaki. Cały czas miał jakiś nieobecny wyraz twarzy, który rzadko się zmieniał, ciężko więc było odgadnąć co w danej chwili odczuwa grany przez niego bohater. Gra Ferrera to takie przeciwieństwo gry Hepburn, która potrafi teatralnie wyolbrzymiać niektóre emocje czy gesty. Najbardziej przypadła mi do gustu gra Henrego Fondy, który wcielił się w postać Pierra Bezukhova. Moje źródło twierdzi jednak, że aktor był za ładny do tej roli. Mi zaś zupełnie nie przeszkadzał.



Wojna i Pokój otrzymała trzy nominacje do Nagród Akademii: dla najlepszego reżysera, za najlepsze zdjęcia i kostiumy. Wydaje mi się, że nominacja za reżyserię jest trochę naciągana, ale może King Vidor dostał ją za to, że mimo tak dziurawego scenariusza film ten da się oglądać, a nawet może się on podobać. Jeżeli tak jak ja lubicie Audrey Hepburn to zachęcam Was do jego obejrzenia, jeżeli jednak nie, to za wiele nie stracicie jeżeli nie zobaczycie tej konkretnej ekranizacji Wojny i Pokoju. Cóż, a ja po obejrzeniu tego filmu, wiem jedno – muszę w końcu zapoznać się z twórczością Tołstoja.  


PS. Brak przez kilka dni komputera = duże zaległości serialowe, w tym pierwszy odcinek Doctora Who z Dwunastym Doctorem, którego jeszcze nie obejrzałam...

6 komentarzy:

  1. Nie widziałam tej adaptacji i chyba raczej nie zamierzam. Czytałam o kulisach jej powstawania w biografii Audrey i autor jakoś tak niezbyt zachęcająco pisał o tym filmie. ;) Za to pamiętam całkiem ciekawą wersję W&P z 2007 roku, bardzo podobała mi się tam postać Pierre'a.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy tą biografią było "Oczarowanie. Życie Audrey Hepburn"? Według Spoto z większością filmów, przy których Audrey pracowała ze swoim mężem panowała raczej nerwowa, napięta atmosfera.
      Wersję z 2007 roku widziałam dawno temu i chyba muszę ją sobie odświeżyć, bo teraz kojarzy mi się jedynie z Fleur Delacour ;)

      Usuń
    2. Tak, to dokładnie ta biografia. :)
      A Clemence Poesy jako Natasza to trochę taki niewypał moim zdaniem, znalazłoby się mnóstwo innych aktorek bardziej nadających się do tej roli...

      Usuń
    3. Pytałam, bo akurat tę czytałam ;), a teraz chciałabym przeczytać jej biografię napisaną przez Alexandra Walkera, ale chwilowo cena mnie odpycha ;)
      Nie przepadam za Clemence Poesy (to jedna z tych aktorek, która każdą postać gra tak samo, korzystając z tych samych, ograniczonych środków aktorskich), więc zdecydowanie się z Tobą zgadzam ;)

      Usuń
    4. Polecam książkę. Lew Tołstoj dobrze ujmuje arystokrację tamtych czasów oderwana od rzeczywistości

      Usuń
  2. Również jeszcze nie czytałam książki. Film rzeczywiście przeciętny, ale gra w nim Audrey i Henry, a to zdecydowanie najlepsze atuty tej produkcji. :)
    Jestem ciekawa serialu z tego roku, najbardziej chwalona ekranizacja, więc może być dobry, i obsada też niczego sobie.
    Co do Pierre to podobno nie był zbyt przystojny, ciekawe co byłoby gdyby Marlon Brando jednak go zagrał :)

    OdpowiedzUsuń