sobota, 22 września 2012

Cudze chwalicie, swego nie znacie, czyli Midnight in Paris

Do obejrzenia Midnight in Paris zbierałam się długo, a nawet bardzo długo, jednak nie potrafię powiedzieć dlaczego. Filmy Woody'iego Allena lubię i cenię, mimo ich specyficzności, a może właśnie ze względu na tę specyficzność. A teraz, krótko po obejrzeniu O północy w Paryżu, już zupełnie nie potrafię wyjaśnić dlaczego tak długo zwlekałam z obejrzeniem tego filmu, bo uważam, że będzie on teraz jednym z moich ulubionych filmów Allena.

O północy w Paryżu opowiada historię amerykańskiego scenarzysty Gila Pendera, który wraz z narzeczoną Inez wyjeżdża do Paryża, by odwiedzić jej rodziców. Na pierwszy rzut oka widać, że w związku tych dwojga coś zgrzyta, a przysłowie o tym jak przeciwieństwa się przyciągają i do siebie pasują traci na znaczeniu. Nasz główny bohater to sentymentalista, zakochany w przeszłości i oczarowany Paryżem lat 20. Jego marzeniem jest porzucenie swojego dotychczasowego życia hollywoodzkiego scenarzysty i rozpoczęcie kariery pisarza, życia z dnia na dzień w cudownym i magicznym Paryżu. Niestety marzeń swojego narzeczonego nie podziela Inez, której pasuje życie w słonecznej Kalifornii, kobieta ani myśli o zamieszkaniu na stałe w Paryżu, który jest jej zupełnie obojętny. Zdanie córki popierają jej rodzice, którzy marzenia przyszłego zięcia uważają za infantylne i mało realistyczne. Gil zakochany w Paryżu w ogóle nie odczuwa radości przebywania w tym mieście będąc zmuszanym przez swoją narzeczoną do spędzania czasu ze swoimi przyszłymi teściami, jak i z jej przyjaciółmi. Ogarnia go frustracja i przygnębienie, że Inez bardziej zachwyca przebywanie w towarzystwie swojego starego znajomego, a nie romantyczne spacery z nim. Wszystko jednak się zmienia gdy pewnego dnia, lekko podpity Gil wracając do domu błądzi i w magiczny sposób przenosi się do Paryża lat 20., w którym tak bardzo jest zakochany i który w pewien sposób pozwoli mu spojrzeć na swoje życie z zupełnie innej perspektywy.

I jak tu nie być sentymentalnym patrząc na rozświetloną La Tour Eiffel. Z doświadczenia wiem, że to niemożliwe...

O północy w Paryżu, jak każdy film Allena jest, jak to mówi moja rodzicielka, przegadany i przepełniony ironicznymi sytuacjami i nawiązaniami. Czyli jest w nim wszystko to, co uwielbiam w filmach Allena, specyficzny, lekko kąśliwy humor, pokazanie relacji międzyludzkich z różnych perspektyw, zgrabne dialogi i świetnie dopasowana, nastrojowa muzyka. Gdy dołożymy do tego zjawiskowe zdjęcia Paryża, sporą dozę ironii i magii to dostajemy naprawdę dobre kino. O północy w Paryżu to również kolejny film Allena, w którym reżyser wystawia laurkę następnemu europejskiemu miastu. Już na samym początku filmu, Allen raczy nas przepięknymi zdjęciami najbardziej znanych zabytków Paryża. Możemy podziwiać wieżę Eiffla, łuk triumfalny, Luwr, paryską operę, czyli wszystko to z czym turyści kojarzą Paryż. Widzimy budynki, obrazy, miasto, ale nie widzimy jego historii i piękna, które skrywają uliczki zupełnie nie uczęszczane przez turystów, a znane jedynie przez mieszkańców. Taki kontrast w podejściu do życia i do Paryża widzimy patrząc na głównych bohaterów. Gila nie interesują „suche” ściany i obrazy, jego interesuje związana z nimi historia. Mężczyzna uważa Paryż za miasto artystów, za miasto, w którym na każdym kroku czeka inspiracja. Jego największą bolączką jest to, że urodził się za późno i nie mógł żyć w latach 20. ubiegłego wieku. Nie mógł spotkać się ze swoimi idolami, z Hemingwayem czy F. Scottem Fitzgeraldem. Owen Wilson w miarę nieźle poradził sobie z rolą Gila, jednak próby naśladowania sposobu gry Allena, czasami denerwowały. Za to w roli Inez, stereotypowej amerykańskiej turystki z wyżyn społecznych, Rachel McAdams spisała się niezawodnie. Jej bohaterki nie da się lubić, jej zaborczość i sposób traktowania narzeczonego nie pozwalają nam jej polubić przez cały film. To samo tyczy się postaci granej przez Michaela Sheena. Mimo jak sympatycznie aktor wygląda, to zagrał tak, że mamy go ochotę mocno zdzielić po głowie niż dalej tolerować jego bohatera na ekranie.

Marion Cotillard wygląda w tym filmie zjawiskowo.

Jednak najlepszymi momentami filmu są te, w których nasz główny bohater cofa się w czasie. Sam pomysł, że gdy zegar wybija północ w określonym miejscu podjeżdża stary, zabytkowy peugeot z lat 20. i zabiera Gila w podróż po Paryżu lat 20. jest niezwykły i nietuzinkowy. Co ciekawe Allen nie zastosował żadnych zabiegów wizualnych by podkreślić, że przenosimy się w czasie. Kolory i sposób kręcenia pozostają bez zmian. Tak jakby Paryż lat 20. uprzedniego wieku istniał jednocześnie z tym z teraźniejszości. Samo przedstawienie nastroju i klimatu tamtych lat wyszło twórcom filmu bardzo zgrabnie. Szczególnie zachwyciły mnie stroje i fryzury pań, ale i przepięknie odtworzone wnętrza kawiarni oraz sal, w których odbywały się przyjęcia i tańce. Trzeba przyznać, ze scenografowie odwalili kawał dobrej roboty, a może po prostu znaleźli jeszcze miejsca, którym udało się przetrwać do dzisiejszych czasów. Również aktorzy zostali bardzo dobrze dobrani. Marion Cotillard bardzo dobrze wpasowała się w klimat lat 20., wyglądała olśniewająco w krótkich, luźnych sukienkach z frędzlami. Jako młoda kobieta chcąca studiować modę u Coco Chanel przepięknie pasowała do obrazka Paryża lat 20. Do tego obrazka również pasował Tom Hiddleston jako F. Scott Fitzgerald (kradł każdą scenę, w której się pojawiał, jego charyzma wypełniała cały ekran). Adrien Brody jako Salvador Dali wzbudził uśmiech na mojej twarzy, zaś Kathy Bates jako Gertrude Stein zupełnie mnie oczarowała. Ogólnie te małe role sławnych artystów szukających inspiracji w Paryżu w latach 20. są jak perełki.

Film ma również ogromny plus za to, że występuje w nim TEN Pan.

Woody Allen poruszył w tym filmie bardzo ważny temat, a mianowicie pokazał ludzki sentymentalizm i skłonność ludzi do narzekania na to co znają i wychwalanie i tęsknotę za czymś czego nie znają i nigdy nie będą w stanie poznać. Bo czy nie czujecie czasami, że ktoś zakpił z was umieszczając was w czasach współczesnych, skoro w ogóle do nich nie pasujecie, że dużo lepiej czulibyście się w zupełnie innej epoce? Tak czuje główny bohater filmu. Uważa, że idealne czasy dla niego, to lata 20., a szczególnie Paryż lat 20. Gil jest szczęśliwy gdy przenosi się w czasie, poznaje swoich pisarskich idoli i może na własnej skórze przekonać się jak wyglądało życie w tamtych czasach. Jednak po spotkaniu z pewną kobietą Gil zrozumiał, że każdy ma swoją Belle epoque, do której tęskni i w której chciałby żyć. Mimo, że nie jest możliwe życie w innej epoce, to chyba każdy, chociaż na chwilę chciałby móc tak jak Gil, przenieść się w czasie i zasmakować życia w czasach, o których możemy poczytać jedynie w książkach. Allen chcę nam również uzmysłowić, że natura ludzka jest niezmienna i pewnie gdybyśmy się cofnęli w czasie, to bardzo szybko zdalibyśmy sobie sprawę, że życie w tamtych czasach również ma swoje wady i znowu znaleźlibyśmy nową Belle epoque i tęsknili za czymś co minęło.

Paryż nocą w deszczu zdecydowanie zachwyca.

Jako że jestem osobą wielce sentymentalną to film niezwykle przypadł mi do gustu. O północy w Paryżu to Allen w dobrej formie, który myślę, że może się spodobać osobom, które za filmami Woody'iego nie przepadają. Dlatego jeżeli ktoś nie wiedział czy oglądać ten film, czy nie, to zdecydowanie polecam obejrzeć.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz