Pamiętam, że oglądając pierwszy sezon Glee byłam
pod dużym wrażeniem odwagi producentów. Serial o śpiewających dzieciakach z
liceum w Ohio nie był stuprocentowym przepisem na sukces. A mimo to serial
zyskał rzeszę fanów, zaś przeróbki starych i nowych hitów królowały w
odtwarzaczach wielu osób, a nawet przewodziły na listach przebojów. Niestety
mając kurę znoszącą złote jajka producenci postanowili wycisnąć z serialu
jeszcze więcej. Były trasy koncertowe, wydania kolekcjonerskie, a nawet talent
show, które miało za zadanie wyłonić kolejne gwiazdy pokroju aktorów z Glee.
Wszystko to sprawiło, że serial jako taki został zepchnięty na drugi plan. Fabuła,
dialogi i bohaterowie, którzy w pierwszych dwóch sezonach byli zabawni i
oryginalni zaczęli powoli denerwować i irytować. Jako, że serial kierowany był
do osób młodych, to prawie w każdym odcinku scenarzyści serwowali nam kolejny
problem z jakim muszą zmagać się nastolatki, począwszy od przyznania się do
homoseksualizmu, przez problem wiary, niepełnosprawności, a kończąc na przemocy
domowej. Wszystko to miałoby rację bytu, ale pokazywane w sposób nachalny i narzucający
widzowi sposób myślenia o danym problemie sprawiło, że oglądanie Glee przestało
sprawiać radość, a zaczęło powodować ból głowy. Najbardziej bolesne było jednak
to, że strona muzyczna serialu również zaczęła mocno kuleć, a przecież z
założenia serial ten miał być musicalowy. W trzecim sezonie zamiast nowych
aranżacji starych hitów, czy świetnych wykonów utworów z musicali, otrzymaliśmy
słabe covery najnowszych hitów. Dlatego zebranie się do obejrzenia dwóch
pierwszych odcinków czwartego sezonu Glee zajęło mi sporo czasu, jednak o dziwo
było warto, bo Glee chyba dostrzegło światełko w tunelu i powoli wraca na
właściwe tory.
![]() |
Nowa Rachel i nowy Puck. |
Przede wszystkim fabuła została podzielona na dwie
równolegle toczące się historie, jedna przedstawia losy Glee Club w Ohio, zaś
druga pokazuje zmagania Rachel i Kurta w NY. Na razie taka formuła serialu daje
radę, ale nie wiem na jak długo. Do szkolnego chóru przyjęto nowe osoby. Tak
więc mamy drugiego Puckermana oraz drugą Rachel. O ile zaginiony brat Noah daje
radę (szkolny buntownik z małymi problemami z agresją), to Marley, czyli nowa
Rachel, na razie jest jakaś nijaka, mimo świetnego wokalu. Może to przez jej
historię: zmienianie szkół, ze względu na otyłą matkę kucharkę, pracującą w
szkolnej stołówce, z której uczniowie robią sobie żarty, a może aktorka bardzo
powoli się rozkręca. Oczywiście Quinn również znalazła swoją następczynię. Jej
miejsce zajęła niezwykle ambitna Kitty, o której nic chwilowo nie wiadomo, oprócz
tego, że dorównuje, a może nawet przerasta Quinn w byciu wredną. Co mnie
przeraża to pakowanie się scenarzystów w powtórzenie trójkąta miłosnego z pierwszego
sezonu Glee, wtedy było Quinn, Finn i Rachel, teraz nieuchronnie zbliżamy się
do Kitty, Puckerman 2.0 i Marley. Obym się myliła, bo powtórzenie tego schematu
będzie niezwykle nudne. Pomysł z depresją Britney związaną z powoli
rozpadającym się związkiem z Santaną był ciekawy i bardzo prawdziwy. Niestety
szkolnym miłościom rzadko udaje się przetrwać próbę czasu i odległości. Do szkolnego
chóru również dołączył Wade i jego damskie alter ego Unique. Wydaje mi się, że
dołączenie postaci Wade’a do stałej obsady będzie dużym plusem dla Glee, o ile
scenarzystów nie poniosą wodze fantazji i nie zrobią z sympatycznego bohatera,
irytującej karykatury. Denerwujący jest za to brak pomysłu scenarzystów na
dalsze losy teraz już najstarszych członków Glee Clubu. Blaine, Artie czy Tina
kręcą się po ekranie bez większego celu, szczególnie Tina, która przejęła styl
od Rachel, a zatraciła swój trochę gotycki image.
![]() |
Zjawiskowa Kate Hudson kradnie całe show. |
Niestety wątek Ohio z kretesem przegrywa z wątkiem
Rachel i Kurta w NY. A to wszystko za sprawą gościnnych występów w serialu Kate
Hudson (mam nadzieję, że nie są to jedynie gościnne występy). Charyzma aktorki
sprawia, że ciężko oderwać od niej wzrok (i słuch). Pomysł na złą nauczycielkę
tańca wypada w tym sezonie najlepiej (chociaż jej historia dokonań na Broadwayu
jest dziwna…). Daje to również pole do popisu Rachel, która musi zawalczyć o
swoje, chyba po raz pierwszy spotyka się z tym, że ktoś nie traktuje jej jak
gwiazdy i nie śpiewa peanów na jej cześć. Zetknięcie się z realiami wybijania się
na szczyt w branży muzycznej i znalezienia swojego miejsca na Broadwayu to
kolejny ciekawie rozpisany wątek. Uroku całości dodają piękne zdjęcia NY,
bardzo dobre nowe aranżacje piosenek i ich świetne wykonanie, jak również niezwykle
klimatyczne choreografie. Wszystko to nadaje nowego, ciekawego wydźwięku
serialowi, który opowiadał jedynie losy szkolnego chóru. Teraz możemy zobaczyć
jak marzenia o byciu gwiazdą brutalnie zderzają się z rzeczywistością. Wątek
zmagań Rachel w NYADA to zdecydowanie moja ulubiona część serialu, może to
również ze względu na nowego bohatera Brody’iego, który mam nadzieję, że
zagości na dłużej. Jestem również ciekawa, jak potoczą się dalsze losy Kurta w
NY. Oby scenarzyści byli dla niego bardziej łaskawi niż w poprzednich sezonach,
bo pomysł na karierę Kurta w Vogue zapowiada się niezwykle ciekawie.
![]() |
Uwielbiam lofty, dlatego będzie loft. Zresztą możliwość jeżdżenia rowerem po domu, kto by tak nie chciał? |
Muszę przyznać, że twórcy Glee zaserwowali mi w
tym sezonie niezwykle miłą niespodziankę, bo z serialu który włączałam wtedy
kiedy już nic innego nie było do oglądania, Glee wraca na miejsce serialu, na
którego odcinki czekam, może nie z niecierpliwością, ale czekam. Oby
scenarzyści zapomnieli o zeszłym roku i nie wracali do prezentowanego wtedy
poziomu. Bo szkoda by było, gdyby po dwóch dobrych odcinkach Glee znów spuściło
z tonu i wróciło do statusu serialu przyprawiającego o ból głowy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz