Do napisania dzisiejszego wpisu zainspirował mnie filmik
promujący najnowszy film Toma Hoopera Les
Miserables, czyli adaptację jednego z najbardziej znanych i kochanych
musicali na świecie. W filmiku poruszono niezwykle ważny dla musicali temat, a
mianowicie temat śpiewu. Film Hoopera ma być lepszy od innych ostatnio
zrealizowanych musicali, gdyż aktorzy nie nagrywali utworów wcześniej. Nie
zostali zaproszeni do studia kilka miesięcy przed rozpoczęciem nagrywania filmu
by nagrać wszystkie piosenki. Oni śpiewają tu i teraz, to znaczy śpiewają
podczas nagrywania każdej sceny. Aktorom akompaniuje pianista, a przy montażu
filmu dźwięk pianina zostanie zastąpiony oryginalną melodia graną przez
orkiestrę, jednak twórcy zapewniają, że głos aktorów nie zostanie poddany
żadnym większym modulacjom i upiększeniom. Uważam, że jest to pomysł niezwykle
ryzykowny, ale dla filmu może okazać się zbawienny, bo przecież powstało już
wiele ekranizacji i adaptacji powieści Victora Hugo, więc reżyser, producenci i
aktorzy muszą sprawić by ich film okazał się lepszy od poprzednich. Sprawić
tego nie ma genialny, czysty wokal bez żadnych fałszów i nieczystości, a
właśnie śpiew pełen emocji, szeptów a nawet pauz w wykonywanym utworze. Piosenka
będzie brzmiała w taki sposób, w jaki aktor postanowi ją w danym momencie zaśpiewać.
Emocje nie tylko będą widoczne na twarzach aktorów, ale będą również słyszane w
ich głosach i mają sprawić byśmy znowu wsłuchali się w tekst dobrze nam znanych
piosenek i zrozumieli ich sens na nowo.
Mam nadzieję, że w filmie wszystko będzie wyglądać tak dobrze jak na tym filmiku.
Kierunek jaki obrali sobie twórcy w realizacji musicalu jest
według mnie jedynym słusznym kierunkiem. Nagrywanie utworów przed tym jak zaczyna
się realizację filmu jest trochę pójściem na łatwiznę. W studiu można
dopracować wszystkie dźwięki, zaś osoba, która nie potrafi śpiewać, po lekkiej
obróbce nagrania, okaże się że śpiewa nieźle. Jednak w studiu nie zagra się
tych wszystkich emocji jakie towarzyszą nagrywaniu poszczególnych scen na
planie filmowym. Bo przecież nie jesteśmy w stanie przewidzieć czy w tej scenie
akurat można sobie pozwolić na więcej, zaśmiać się w jakimś momencie lub
zapłakać. I kiedy aktorzy grają, nawet podśpiewując na planie, to nigdy nie
osiągną takiego efektu, jaki osiągnęliby gdyby śpiewali na żywo, podczas
kręcenia scen. Czasami wydaje się to wręcz śmieszne, że aktor, który powiedzmy
sobie szczerze wiemy, że nie wykazuje żadnych większych umiejętności wokalnych,
biega po jakichś górach/ schodach/ ulicach i głos mu nie drży, śpiewa czysto i
biegając tyle nie łapie żadnej zadyszki. Albo aktorka gra scenę, w której ma
złamane serce i płacze, ale śpiewa czysto, bez żadnego zająknięcia. Wydaje mi
się, że właśnie dlatego ostatnio filmowe wersje musicali nie odnosiły aż takich
sukcesów. Bo skupiono się na tym by piosenki brzmiały dobrze, a na dalszy plan
zepchnięto to, czy śpiewane utwory w danej scenie dobrze łączą się z
odgrywanymi przez aktorów emocjami. I nie wiem jak dobry byłby aktor to i tak
zawsze widać tę różnicę.
Patrząc na trailer film powinien sprostać oczekiwaniom.
Rola Fantine to kolejny dobry aktorski wybór Anne Hathaway.
Nagrywanie piosenek wcześniej, w studiu, ma również swoje
plusy. Po pierwsze aktor może być dobrym aktorem, ale nie śpiewać zbyt dobrze,
wtedy w studiu wszystko się poprawi, ładnie zmontuje i na koniec, nasz aktor
gra i śpiewa fenomenalnie. Czyli nie trzeba się skupiać na tym by z castingów
wyłonić świetnie śpiewających aktorów, bo zawsze w studiu nagraniowym można im
trochę dopomóc. Kolejnym plusem jest to, że kręcąc sceny aktor musi się jedynie
skupić na graniu, a nie na graniu i śpiewaniu. Może się skupić na tym, co mu
wychodzi najlepiej, a nie stresować się nad poprawnością wyśpiewywanych
dźwięków czy nie pomyleniem słów piosenki. Nie znam się na reżyserii, ale
zapewne sposób kręcenia, albo rodzaj używanego sprzętu w jakimś stopniu różni
się od tego kiedy piosenki są już nagrane w studiu i montowane do obrazu
później, a kiedy aktor śpiewa na planie filmowym i dźwięki muszą być dokładnie
zarejestrowane (zawsze można usunąć szumy, ale zapewne są jakieś różnice… ).
Tak więc nagrywając utwory w studiu mamy potem na planie filmowym
zrelaksowanych i dumnych ze swoich wokalnych wyczynów aktorów. Jednak gdy aktorzy jednocześnie grają i
śpiewają na planie filmowym to należy im się ogromny szacunek, a przede wszystkim
to dla nich niesamowity sprawdzian umiejętności aktorskich. Jest to również
wyzwanie dla ludzi od castingów by zaangażować osoby radzące sobie ze śpiewem
na równi z graniem, albo ludzi którzy są tak dobrzy w graniu, że potrafią nam
wmówić że potrafią śpiewać.
Obecnie jeżeli chcę obejrzeć musical to rzadko sięgam po
filmową jego wersję, zdecydowanie bardziej przemawiają do mnie wersje zarejestrowanych
musicali wystawianych w teatrach. Dla mnie jest to zupełnie inny rodzaj przeżyć
estetycznych, a przy tym jest to taka namiastka teatru w domu. Co jest
zadziwiające za każdym razem kiedy oglądam filmową wersję musicalu to staje się
ona dla mnie coraz bardziej nijaka, jednak gdy oglądam zarejestrowaną wersję
teatralną to za każdym razem towarzyszą mi podobne emocje i na nowo przeżywam
rozterki bohaterów. Najlepiej można to wytłumaczyć na przykładzie Upiora w operze. Film z 2004 roku nie
jest filmem złym, bo wizualnie film jest przepiękny, aktorzy grają nieźle, a
piosenki brzmią poprawnie (szczególnie gdy popatrzymy na to jakże cudowne
zjawisko, że Upiora gra Gerard Butler, który przyznał się w jednym z wywiadów,
że wcześniej w swoim życiu ze śpiewaniem miał mało wspólnego, chyba że
zaliczymy do tego śpiewanie pod prysznicem). Do filmu mam duży sentyment, bo
była to pierwsza wersja tego musicalu jaką zobaczyłam, jednak gdy mam ochotę
obejrzeć Upiora to sięgam po DVD z zarejestrowanym musicalem wystawionym w The
Royal Albert Hall na 25. rocznicę powstania musicalu. Klimat stworzony przez
Camerona Mackintosha, niezwykłe scenografie, kostiumy i świetnie śpiewający
aktorzy sprawiają, że za każdym razem mam łzy w oczach kiedy Christine zdejmuje
maskę Upiorowi, a ten jest jednocześnie zły i upokorzony, albo gdy Upiór
puszcza Christine i Raula wolno, a sam zostaje w podziemiach. Te niezwykle
emocjonalne wykonania bardzo dobrze znanych mi piosenek każdorazowo powodują,
że oglądanie musicalu na spokojnie nie ma racji bytu.
Ramin Karimloo to mój ulubiony Upiór ever i pod względem aktorskim i wokalnym.
Niestety, mimo różnych podejść do sposobu kręcenia musicali,
filmowemu musicalowi będzie niesamowicie ciężko dorównać musicalowi
wystawianemu w teatrze, gdzie aktorzy biegają po scenie, a emocje przekazywane
przez nich śpiewem sprawiają, że przez nasze ciało przechodzą przyjemne
dreszcze. Wiem, że raczej nie powinno się porównywać tych dwóch form: filmowej
i teatralnej musicalu, ale najlepszy musical jaki widziałam to Les Miserables w Romie, na który
odkładałam pieniądze przez parę miesięcy żeby pójść go zobaczyć. I jeżeli
twórcom filmu uda się wywołać we mnie emocje, w połowie tak silne, jakie towarzyszyły
mi oglądając musical na deskach teatru, to będę w pełni usatysfakcjonowana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz