sobota, 13 kwietnia 2013

Zamknij oczy i wyobraź sobie co widzisz, czyli refleksyjne Imagine


Minęło już bardzo dużo czasu, od chwili, gdy po wyjściu z kina chciałam tak roztrząsać to co zobaczyłam na dużym ekranie, bo film zostawił mnie z tyloma rzeczami do przemyśleń i refleksji. Muszę się przyznać, że czekając na autobus do domu, stojąc na przystanku zamknęłam oczy i zaczęłam się wsłuchiwać w tę kakofonię dźwięków dookoła mnie. Faktycznie gdy się lepiej wsłuchać można usłyszeć ile samochodów jedzie, z której strony jadą, czy równocześnie nie jedzie z nimi autobus, albo gdzieś obok tramwaj. W oddali słychać stukot obcasów, zapewne wysokich, a niedaleko, gdzieś po mojej lewej stronie, grupa znajomych głośno opowiada o swoim dniu. Wszystko to nasz mózg tak selekcjonuje byśmy nie oszaleli przez ten natłok dźwięków, ale dla niewidomych słuch i zmysł powonienia, jest obok dotyku, najcenniejszym źródłem informacji. Twórcy Imagine starają się pokazać jak to jest nie widzieć, często w subtelny sposób pokazując widzowi perspektywę niewidomego. To plus pomysłowe kadry, wyważony scenariusz i bardzo dobra gra aktorska sprawiają, że Imagine to film, który trzeba zobaczyć.    

Akcja filmu rozgrywa się w pięknej, słonecznej Portugalii. Ian przyjeżdża do tamtejszej szkoły dla niewidomych, by uczyć ich orientacji w terenie i pomóc w wykonywaniu codziennych czynności. Mężczyzna stosuje jednak metody, które nie podobają się zwierzchnikom placówki, gdyż uważają je za zbyt niekonwencjonalnie. Ian, który również nie widzi, uczy swoich podopiecznych poruszania się bez laski, a przede wszystkim chce ich nauczyć patrzeć na świat za pomocą wyobraźni. W ośrodku przebywa również piękna Niemka, Eva, która jest zafascynowana stopniem samodzielności i pewności siebie nowego nauczyciela. Kobieta mimo lęku pragnie tak jak Ian chodzić bez laski, dlatego pewnego dnia wybiera się z nim na wycieczkę…

Imagine od pierwszych minut fascynuje i powoduje, że zaczynamy się zastanawiać jak to naprawdę jest nie widzieć, jak każda najprostsza czynność staje się wtedy niesamowicie trudna. Pamiętam, że jako dziecko często zamykałam oczy i próbowałam poruszać się na pamięć po domu. Zazwyczaj kończyło się to spotkaniem pierwszego stopnia ze ścianą, albo to mój palec u nogi przeżywał spotkanie pierwszego stopnia z kantem szafki czy futryną. Zawsze wtedy mogłam otworzyć oczy i zobaczyć o ile centymetrów się pomyliłam. Bohaterowie filmu jednak nie mogą zobaczyć przeszkody. Dlatego Ian, który również tak jak podopieczni ośrodka nie widzi, był dla tych dzieci tak niezwykły, bo on tę przeszkodę widział. Jednak nie tylko dla tych dzieciaków Ian był niezwykły, ale i dla widza. Byłam pod ogromnym wrażeniem jak determinacja i chęć uchodzenia za zdrowego może zmobilizować człowieka do wykształcenia u siebie tak precyzyjnych zdolności orientacji w terenie. Mężczyzna bowiem opanował tak świetnie korzystanie ze zjawiska efektu Dopplera, że nawet nietoperz nie powstydziłby się takich umiejętności, no może to za dużo powiedziane. Ale ucho Iana nauczyło się rozpoznawać tak niewielkie zmiany między częstotliwością dźwięku wysyłanego, a odbitego, że przez cały film patrzyłam na niego z ogromnym podziwem. Mężczyzna wypracował sobie również kilka sposobów, a dokładniej rodzajów dźwięków, które pomagały mu w lepszym określaniu odległości przedmiotu od niego. Stosował do tego specjalnie podbite buty (metalowa podeszwa mile widziana), pstrykał palcami, albo kląskał. Oczywiście metody te nie zawsze były niezawodne, ale dla bohatera były biletem do ogromnej samodzielności bez używania białej laski. Dlatego Ian tak fascynował podopiecznych ośrodka i jednocześnie tak denerwował przełożonych i lekarzy, którzy martwiąc się o bezpieczeństwo swoich pacjentów nie widzieli w metodach mężczyzny większego zysku dla pacjentów, a nawet dostrzegali w nich ogrom zagrożenia.



Co bardzo mi się podobało to, że film nie jest do końca ani opowieścią o Ianie, ani o trudach bycia niewidomym i walce chorych z codziennością, ani też o romantycznych relacjach między Ianem, a Evą. W filmie twórcy osiągnęli idealną granicę pomiędzy wszystkimi tymi wątkami. Jednak co najbardziej zasługuje na wyróżnienie, to sposób pokazania widzowi tego, jak czuje się niewidomy. Często reżyser zmusza widza by sobie wyobraził jaka przeszkoda stoi na drodze głównego bohatera. Niekiedy pozostawia widza w wątpliwości czy któryś z bohaterów chcąc być odważnym i pewnym siebie nie wpadnie pod samochód, albo pod tramwaj. Niejednokrotnie siedziałam przejęta i martwiłam się, czy zaraz stanie się coś strasznego. Wracając jednak do sposobu kręcenia, to podobały mi się ujęcia twarzy bohaterów, kiedy to próbowali znaleźć prawidłową drogę, albo starali się za kimś iść. W tych ujęciach widać wszystko, każdą najdrobniejszą emocję na twarzy bohatera, ale też sprawiają, że widz tak jak bohater nie widzi i nie wie co zaraz stanie na przeszkodzie bohaterce czy bohaterowi. Wypadałoby jeszcze wspomnieć, że oprócz ciekawych ujęć bohaterów w filmie jest wiele przepięknych kadrów miasta słonecznej Portugalii, w którym rozgrywa się akcja, a także zdjęć samego ośrodka.

Nie można zapomnieć również o aktorach. Podopieczni ośrodka zostali zagrani przez niewidome dzieci i młodzież i spisali się oni świetnie. Byli przeuroczy, szczególnie kiedy grali sceny, które w jakimś niewielkim stopniu pokazywały w sposób humorystyczny ich niepełnosprawność. Świadczy to o ich ogromnym dystansie do samych siebie i swojej choroby. Alexandra Maria Lara w roli Evy była magnetyzująca. Eva, która ma dość litości jaką okazują jej ludzie oraz oferowanej dość nachalnie przez nich pomocy gdy porusza się z białą laską, jest bohaterką, z którą nie jest ciężko się identyfikować. Kobieta łamie swoją białą laskę i chce być postrzegana jako osoba w widząca, a przede wszystkim chce sama się tak poczuć. Zafascynowana Ianem, pragnie tak jak on, dzięki dźwiękom i zapachom móc sobie wyobrazić otaczający ją świat.



Jednak film kradnie Edward Hogg grający Iana. Pewność siebie jego bohatera sprawia, że na początku wcale nie można mieć pewności, iż Ian jest niewidomy. Dopiero później widz odkrywa, że mężczyzna nie widzi, a mimo to oczami wyobraźni potrafi dostrzec to, co umyka i widzącym i niewidomym. Hogg gra tak przekonująco, że na koniec można zacząć się zastanawiać czy przypadkiem aktor nie jest niewidomy i to dość przewrotnie powinno się chyba traktować jako największy komplement dla niego. W filmie aktor nosi soczewki, które sprawiają, że oko wygląda tak jak u osoby chorej, zaś każdy ruch aktora, sposób w jaki stawia nogi, albo trochę za wysoko je podnosi przy każdym kroku, czy to lekko widoczne napięcie mięśni szkieletowych kiedy się porusza albo ten sposób patrzenia, kiedy wydaje się, że ktoś nie patrzy na nas, a przez nas sprawiają, że nie mamy problemu uwierzyć aktorowi, że grana przez niego postać nie widzi. Plus ta wiara w swoje wypracowane zdolności orientacji w terenie bez potrzeby używania białej laski, to wszystko czyni Iana bohaterem ciekawym i niezwykle sympatycznym, mimo jego przemądrzałości.
      
Na koniec chciałam gorąco polecić wszystkim ten film. Jak się okazuje Polacy potrafią kręcić dobre filmy, a nie tylko głupawe komedie romantyczne czy przeintelektualizowane filmy o tym jacy Polacy są źli. Po wyjściu z kina można trochę zmienić postrzeganie pewnych rzeczy. Mi utkwiło szczególnie jedno zdanie wypowiadane przez głównego bohatera, który mówi, że najpierw trzeba sobie coś (przedmiot) wyobrazić, a wtedy się to do nas odezwie. I tym akcentem kończę dzisiejszy post.    

* Zdjęcia zamieszczone w poście zostały znalezione na filmweb.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz