Ostatnio jakoś nie idzie mi prowadzenie bloga, cóż mój zapał
często okazuje się słomiany, ale kiedy pomyślę, że prowadzę tego bloga już taki
kawał czasu (dla mnie ponad pół roku to szmat czasu), to jakoś tak przykro mi
go porzucić. Jak widać systematyczność na blogu nie jest moją mocną stroną,
szczególnie kiedy w grę wchodzi przewartościowanie systemu wartości, to studia,
no cóż, biorą górę nad blogiem, stąd brak notek. Pewnie dalej tak będzie, aż do
lipca, bo teraz przede mną i kończenie pisania licencjatu i sesja, a potem jak
dobrze pójdzie obrona i na bloga zostaje bardzo mało czasu. Ale czas na filmy i
seriale dalej jest (musi być), więc odrobinę będę musiała go również znaleźć na
napisanie o nich, bo inaczej wybuchnę. Kończę to użalanie się nad swoim marnym
losem i napiszę o filmie, który był świetnym „odmóżdżaczem”, zresztą tak jak
jego poprzednicy z owej sagi.
Ten film po prostu nie mógł być dobry, ale był całkiem
niezłym filmem rozrywkowym, szczególnie dla kogoś kto bardzo dawno czytał
książki i względnie orientuje się o co chodzi, ale nie pamięta większości szczegółów.
Fabuły filmu raczej opisywać obszernie nie będę, bo i trochę jest jej tu mało i
aż dziw bierze, że twórcy zdołali nakręcić z tego prawie dwugodzinny film. Ale
dla niewtajemniczonych wypadałoby napisać, co nie będzie mam nadzieję ogromnym
spojlerem, że Bella staje się wampirem, a co za tym idzie ładnieje, ale chyba
tylko w książce, bo na ekranie jakoś jej to nie wyszło. Jej dziecko, Renesmee przeżywa i ma się dobrze, nawet za dobrze, bo bardzo szybko rośnie i staje się
coraz bardziej creepy, a że jedna wampirzyca myśli, że dziewczynka jest
nieśmiertelnym dzieckiem to donosi o tym do Voltery, czym sprawia, że rodzina
Cullenów jest od teraz na cenzurowanym i z niepokojem czeka na wyrok.
Oczywiście Cullenowie nie czekają bezczynnie i gromadzą swoją mini armię. No i
masz, ot cała fabuła w trzech zdaniach.
Plakaty do tego filmu są równie nieudane co i film. Naprawdę więcej photoshoopa nie dało się już nigdzie wcisnąć. Wszyscy aktorzy wyglądają jak figury woskowe, a nie żywi ludzie. |
Jak już napisałam film nie mógł być dobry, bo mając taką
historię naprawdę ciężko jest nakręcić coś sensownego. A mówię to ja,
dziewczyna która w liceum pochłonęła trzy tomy tej jakże epickiej sagi w jeden tydzień,
a ostatni przeczytała w oryginale bo nie dała rady doczekać do polskiego
tłumaczenia. Niestety, po przeczytaniu ostatniej części, która mi się strasznie
nie spodobała, cieszyłam się, że przeczytałam ją w oryginale, bo przynajmniej
czasu poświęconego na jej czytanie nie mogłam uznać za zupełnie stracony. Może
moja negatywna ocena filmu jest w jakimś stopniu odzwierciedleniem tego, że nie
przepadam za ostatnią książką, a pomysł zrobienia z niej dwóch filmów uznałam
za bezsensowny, ale wydaje mi się, że to nie tylko moje odczucia. Bo patrząc na
poziom gry aktorskiej, efektów specjalnych czy nawet samych pomysłów na
nakręcenie danej sceny, ustawienie kamery czy wybranie danego tła do kadru,
można dojść do wniosku, że wszyscy począwszy od reżysera, a na aktorach
skończywszy mieli już dość pracy nad tym projektem, który wydłużał się w
nieskończoność. Zastanawiałam się, czy ma sens narzekanie na ten film i w
praktyce wyśmiewanie w nim większości rzeczy, ale biorąc pod uwagę, że ostatnio
przesiaduję nad rzeczami bardzo poważnymi, to odrobina docinków pod adresem
tego filmu nikomu krzywdy nie zrobi, a mi poprawi humor, w końcu od czegoś jest
ten blog.
Team Aro. Nic dodać nic ująć. |
Jak już wspomniałam podzielenie ostatniej części na dwie
było dla mnie pomysłem trochę osobliwym, ale czego się nie robi by wyciągnąć z
kieszeni widza jeszcze trochę pieniędzy. Cóż to tylko moje zdanie i mam
nadzieję, że nikogo nim nie urażę. Ale gdy się tak bliżej przyjrzeć jak
podzielono Breaking Dawn na dwa filmy, to w pierwszym jest ślub i ciąża, a w
drugim cała akcja, stąd podczas oglądania pierwszej części można było podziwiać
około półgodzinny ślub, a potem długie, nie wnoszące zbyt wiele do historii
romantyczne ujęcia dwójki głównych kochanków. Za to w drugiej części, o której
ma być ta notka, połowę czasu wykorzystano na gromadzenie sojuszników, a drugą
połowę na walkę, która była raczej jak pertraktacje a nie walka, mimo że w
pewnym momencie dwa wrogie obozy biegły na siebie/w swoją stronę, nieważne...
Wydaje mi się, że jednak autorka w książce zachowała jakąś lepszą równowagę
między tymi elementami fabuły i w jakiś sposób, bardzo nieudolny, tworzyła
swego rodzaju napięcie, którego w filmie ze świecą szukać. Dlatego kiedy do
Cullenów zjeżdżają się sojusznicy, to powoli widzowi się zaczyna to nudzić, ale
wtedy do akcji wchodzą charakteryzatorzy i projektanci kostiumów, którzy nie
zawodzą i dają upust swojej wyobraźni. Tak więc wampirzyce z Amazonii noszą
ubrania plemienne i szczerze mówiąc wyglądają tak, że ja bym bardzo szybko
uciekała gdybym którąś z nich zobaczyła na ulicy. Zresztą uciekałabym przed każdym
kto paradowałby w takim stroju po ulicy (chyba, że byłoby to Halloween, albo parada
studentów w Juwenalia). Skoro przy uciekaniu jesteśmy, to przed rumuńskimi
wampirami również bym uciekała, chyba nawet szybciej, bo bardziej
stereotypowych odpowiedników Draculi chyba nie dane mi było nigdy wcześniej
zobaczyć. Najnormalniej wyglądały chyba egipskie wampiry i te z Alaski, czego
nie można powiedzieć o Irlandczykach, którzy nie zostali poinformowani że mamy
wiek XXI. A na koniec chciałam napisać o tym co mnie strasznie drażniło przez
całą sagę, a mianowicie o soczewkach. Wszyscy jak jeden mąż wyglądają tak,
jakby gałki oczne miały im za chwilę wypaść. Taki wytrzeszcz nie dodaje ani
uroku i raczej nie pomaga w uwiedzeniu ofiary, ani też nie dodaje punktów do
bycia przerażającym, napisałabym jak to wygląda, ale byłoby to wtedy trochę
niekulturalne…
Bella nabiera siły, ale niestety nie gracji. Bella w wersji Stewart to zdecydowanie przypadek beznadziejny. |
O efektach specjalnych nie będę się rozpisywać, bo się na
tym po prostu nie znam. Uważam jednak, że dzisiejsza technologia pozwala na
wiele więcej, ale może budżet tego arcydzieła już na więcej nie pozwolił. Czego
nie mogę zrozumieć jednak, to dlaczego twórcy lubują się w robieniu zbliżeń
oczom wygenerowanych komputerowo zwierząt, tutaj akurat wilków/wilkołaków, a
raczej powinnam napisać shape-shifter’ów. Rozumiem dać jedno zbliżenie, ale
kilka, minimum dwa na każdy film? To naprawdę daje ładny efekt, ale co za dużo
to niezdrowo. Powinnam jeszcze napisać o grze aktorskiej, ale ciężko mi będzie,
bo jak dla mnie aktorzy bardzo ładnie wypowiadali swoje kwestie i na tym
kończyli. Jedynie Michael Sheen próbował grać, a raczej siebie parodiować, co
wyszło mu wręcz cudownie. Zamiast przerażającego pierwotnego wampira,
dostaliśmy niezrównoważonego psychicznie wampira w pelerynie po liftingu twarzy.
Za to Kristen Stewart jako wampirzyca jest jeszcze gorsza niż jako
śmiertelniczka. O ile mi wiadomo, po przeczytaniu dawno temu książek pani
Meyer, Bella po przemianie nabrała wampirzej gracji i jako takiej elegancji, a
przynajmniej dobrze wyglądała w tym co kupiła jej Alice. W filmie Stewart zaś
na szpilkach chodzi jak w trampkach od czasu do czasu łapiąc równowagę, a do
tego garbi się i jakoś tak odstaje od reszty rodziny Cullenów. Zdecydowanie
ciężko powiedzieć, że nabiera wdzięku.
Na koniec powinnam napisać, że lepiej będzie jak się ten
film pominie i go nie obejrzy, bo zdecydowanie nic się nie straci. Ale tak nie
napiszę, bo ja się świetnie bawiłam oglądając ten film. Można się przy nim
trochę pośmiać, porobić żartów z aktorów, którzy zgodzili się w tym filmie
zagrać, a podczas kręcenia zorientowali się, że chyba jednak to nie była rola
ich życia. A na koniec można dojść do wniosku, że jednak człowiek potrafi, i ze
złej książki można nakręcić film jeszcze gorszy, który mimo wszystko można
darzyć sentymentem, bo przynajmniej ja pewnym sentymentem darzę Zmierzch, jedno
z pierwszych czytadeł, które aż tak mnie wciągnęły i do tej pory nie znalazły
następcy (oczywiście wśród tego pokroju czytadeł).
Jeśli obejrzę ten hmm film to tylko dla Lee Pace'a, który jakiś czas temu mnie zainteresował.
OdpowiedzUsuńLee Pace to jedyny aktor w tym filmie, który grał, a nie robił sobie żarty czy udawał, że go nie ma ;)
Usuń