wtorek, 1 lipca 2014

Rzadko zdarzają się tak dobre filmy, czyli znakomite Rush

Powroty do pisania bloga po długiej przerwie nie są łatwe, gdyż jak zawsze uczucie zawodu jest dość ciężkie do zniesienia. Ktoś kiedyś powiedział mi żebym przestała przepraszać, że żyję (była to uwaga jednego z wykładowców odnośnie zbyt uprzejmych maili), więc nie będę Was przepraszać że mnie tu nie było jakiś czas, bo chyba bardziej powinnam przeprosić siebie. Dlatego bez zbędnych ceregieli przejdę do tego o czym ma być dzisiejszy wpis.

Są filmy, które mogę oglądać w kółko. Nie ważne, że dokładnie wiem co się za chwilę wydarzy i że powoli zaczynam cytować bohaterów. Jeżeli lubię jakiś film to nie ma to większego znaczenia, bo znaczenie ma jedynie to, że za każdym razem odczuwam tę samą fanowską radość z jego oglądania. I tak ostatnio stało się z Rush Rona Howarda. Miałam okazję zobaczyć film w kinie, ale nie potrafiłam sklecić jako takiej recenzji zaraz po seansie. Chociaż, jakby się nad tym dłużej zastanowić to mogłam, brzmiałaby tak: „Rush to świetny film. Zwiastun nie kłamał i umieszczone na plakacie onelinery też.”. Po obejrzeniu już kilka razy na DVD Wyścigu moja opinia nie uległa zmianie, ale jestem w stanie wyrazić ją w więcej niż dwóch zdaniach.


Przede wszystkim powinnam zacząć od tego, że w moim życiu był kilkuletni etap nałogowego oglądania F1. Zaczynało się od sesji treningowych, przez kwalifikacje, aż do tego kiedy to w niedziele można było obejrzeć już właściwy wyścig. Ryk silników, zagrywki techniczne, walka o tysiączne sekundy spędzone w pit stopie, możliwość podsłuchu komunikacji kierowcy ze swoimi mechanikami, te wszystkie rzeczy kiedyś ciągnęły mnie przed ekran telewizora. Zapewne wielu stwierdzi, że to nie jest dziwne, bo wszyscy siedzieli i oglądali jak pierwszy w historii tego sportu Polak siada za kółkiem bolidu i rywalizuje z najlepszymi. Otóż moja fascynacja F1 zaczęła się jakieś dwa sezony wcześniej (wow ale hipstersko to zabrzmiało, trudno …) i w pewnym momencie sięgnęła takiego pułapu, że moim marzeniem stało się zostanie konstruktorem aut. Może nie aut wyścigowych (to marzenie wydawało się zupełnie nie do spełnienia), ale aut w ogóle. Cóż nie zostałam konstruktorem aut, nie zostałam też mechanikiem, ale z czystym sumieniem przyznaję, że uwielbiam jeździć samochodem i mam nadzieję, że tej radości z prowadzenia auta nikt i nic mi nie odbierze. Za to dalej nie przeszła mi ochota by znaleźć się na trybunach toru wyścigowego i popatrzeć jak kierowcy w swoich przepięknie niebezpiecznych maszynach pokonują kilkadziesiąt okrążeń i poczuć tę całą atmosferę tego jakże luksusowego, jakby na to nie patrzeć, sportu. Ale przejdźmy do recenzji filmu...



Rush opowiada historię rywalizacji dwóch genialnych kierowców F1 lat 70-tych: Nikiego Laudy i Jamesa Hunta. Mimo wszystko nie jest to film od początku do końca sportowy. Dla mnie jest to świetne kino, które łączy ze sobą elementy filmu biograficznego, dramatu, nie brakuje też trzymającej w napięciu akcji i wyważenia kina obyczajowego. Największą zaletą zaś tego filmu jest to, że nie jest on o kierowcach, a o niezwykłych ludziach, którzy potrafili poświęcić wiele by móc robić w życiu to co kochali najbardziej – ścigać się bolidami.

Rush nie byłby tak dobrym filmem gdyby nie trzy składniki, które pozwalają widzowi znaleźć się w środku akcji i stać się uczestnikiem wydarzeń. Po pierwsze jest to bardzo dobry scenariusz. Peter Morgan na podstawie opowieści Nikiego Laudy napisał naprawdę świetnie wyważoną historię, która idealnie sprawdziła się jako filmowy scenariusz. Każdy z głównych bohaterów dostał mniej więcej tyle samo czasu antenowego, zaś żaden nie został potraktowany jako ten ważniejszy. Najważniejsze jest jednak to, iż dostaliśmy bohaterów z krwi i kości, a nie legendy F1. Lauda i Hunt zostali ukazani jako normalni ludzie, nikt ich nie idealizował, ani nie wywyższał. Mnie najbardziej urzekło pokazanie tego jakimi byli ludźmi, jak podchodzili do wyścigów: Lauda znający każdy szczegół konstrukcji swojego auta, analizujący tor i przeciwników, nie pozwalający sobie na spontaniczność i Hunt idący na żywioł, sprawiający wrażenie nieustraszonego, ulubieniec tłumów i kobiet, żyjący chwilą. W praktyce to jakimi byli ludźmi było widoczne w ich stylu jazdy i zachowaniu na torze.



I tu musi się pojawić „po drugie”, czyli aktorstwo. Daniel Bruhl wcielający się w postać Laudy daje niesamowity pokaz umiejętności aktorskich. I dla mnie stety, bądź niestety kradnie większość scen i do tej pory ubolewam, że nominacja do Złotego Globa nie zamieniła się w nagrodę. Mimo to Chris Hemsworth wcale nie pozostaje w tyle. Niektórzy twierdzą, że aktor znowu gra tę samą rolę i w postaci Hunta jest bardzo dużo z Thora. Wydaje mi się, iż jest to stwierdzenie krzywdzące, bo rola w Rush jest według mnie najlepszą rolą Hemswortha. Po trzecie zaś klimat. Twórcom udało się nakręcić film, który wydaje się świetnie oddawać realia lat 70-tych i tego jak w tamtych czasach wyglądał świat F1. Na ten klimat składają się przede wszystkim świetne zdjęcia utrzymane w ciekawej kolorystyce oraz bardzo sprawne i emocjonujące pokazanie samych wyścigów. Są fragmenty scen w pit stopie, tego co dzieje się bezpośrednio na torze, ale i poza nim, a podczas tych scen towarzyszy nam głos komentatora. Momentami można wręcz zapomnieć iż nie oglądamy wyścigu na żywo, a filmową inscenizację wyścigu, który odbył się prawie 40 lat temu.



Jeżeli nie lubicie filmów sportowych, a F1 kojarzy Wam się jedynie z nazwiskiem Kubicy, to właśnie świetny powód by się przemóc i obejrzeć Rush. Skoro sam Lauda był pod wrażeniem filmu i uronił na koniec łezkę wzruszenia, to nie sposób by dla Was ten film pozostał obojętny. Na wakacyjny wieczór będzie to film idealny, zapewniam. Jeżeli Wam się ten film spodoba, a wiem że tak będzie to koniecznie obejrzyjcie dokument z 2010 roku Senna.


PS. W najbliższym czasie mam nadzieję, że posty zaczną pojawiać się regularnie, gdyż już po sesji...

2 komentarze:

  1. Znam to uczucie, o którym piszesz w pierwszym akapicie. Myślę, że nie ma co się przejmować i trzeba iść dalej, pisać tak jak się chce- bez presji regularności ;).
    Co do "Rush"- też po seansie nie miałam nic mądrego do powiedzenia, ot przypadłość dobrych filmów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powoli dochodzę do tego samego wniosku w kwestii pisania bloga ;)

      Usuń