sobota, 19 lipca 2014

It Happened one night, czyli nadrabiam klasyki #2

„Jak ja lubię stare kino”, właśnie to zdanie dźwięczało mi w głowie po obejrzeniu filmu Franka Capry. Dawno po seansie jakiegoś filmu nie czułam się tak zrelaksowana i pozytywnie nastawiona do życia. Może to magia starych filmów tak na mnie podziałała, a może to tylko i jedynie urok Clarka Gable i niesamowita energia bijąca od partnerującej mu Claudette Colbert. Zapewne temu i jeszcze paru rzeczom składającym się na ten niezwykły efekt prezentowany na ekranie, można przypisać nieustający uśmiech na mojej twarzy ilekroć pomyślę o tym filmie.

Główną bohaterką Ich nocy jest Ellie Andrews (Claudette Colbert), córka milionera, która wychodzi za mąż za Kinga Westleya. Małżeństwo zostało zawarte mimo sprzeciwów ojca panny młodej, stąd milioner postanawia je unieważnić. Zdenerwowana i zdesperowana Ellie ucieka od ojca i postanawia dotrzeć do Nowego Jorku. Po drodze kobieta poznaje Petera Warne (Clark Gable). Mężczyzna okazuje się być dziennikarzem, który obiecuje jej pomóc dostać się do celu podróży, ale pod jednym warunkiem – będzie miał jej historię na wyłączność. Ellie musi się zgodzić, gdyż w przeciwnym razie Peter wyda ją jej ojcu. Oczywiście jak to w filmach bywa, na drodze tych dwojga napatoczy się wiele przeszkód, ale jednej szczególnie się nie spodziewali.



Z dobrymi filmami jest zawsze jeden i ten sam problem. Bardzo trudno jest o nich napisać coś więcej sensownego niż krótkie stwierdzenie w stylu „To był bardzo dobry film”, ale postaram się sklecić więcej niż to jedno zdanie. Ogromnym plusem filmu jest scenariusz. Mimo że fabuła filmu jest prosta jak drut i widz już na początku wie dokąd zmierza film, to ciężko jest się nudzić. Scenariusz jest tak skonstruowany, że nigdy do końca nie wiadomo jak zachowa się jedno z dwójki głównych bohaterów. Do tego niby wcale dużo się w tym filmie nie dzieje, ale cały czas ma się wrażenie, że nie ma w filmie żadnych przestojów, ani niepotrzebnych scen. Może dlatego, że między głównymi bohaterami jest niezwykła chemia i widz jest wręcz spragniony kolejnych słownych potyczek między Ellie a Peterem. Trzeba również przyznać, że jak w większości starych filmów i temu nie brakuje uroczego poczucia humoru. Właśnie to uwielbiam w starych filmach. Nie trzeba serwować widzowi sprośnych żartów, czy dowcipkować z czyjejś ułomności albo wad. Wystarczy dobrze skomponowany dialog i humor sytuacyjny, a efekt w postaci uśmiechu na twarzy widza murowany.



Oczywiście Ich noce nie byłby ani tak dobre, ani tak momentami zabawne gdyby nie świetni aktorzy wcielający się w głównych bohaterów. Cóż, Clark Gable to klasa sama w sobie. Jego bohater jest momentami czarujący, irytujący i zabawny. Ciężko jest oderwać od niego wzrok, ale mimo to nie kradnie filmu, bo partnerująca mu Claudette Colbert wcale nie zostaje w tyle. Od aktorki wręcz bije pozytywna energia i niesamowita charyzma, a do tego jej bohaterka to kobieta która stara się wziąć sprawy w swoje ręce (mimo że wychodzi jej to z różnym skutkiem), dlatego czuje się do niej sympatię już od samego początku trwania filmu.


Ich noce to film, który liczy sobie 80 lat, ale nie przeszkadza mu to by nadal bawić i wzruszać. Zapewne historia się już zestarzała i większość widzów mogłaby uznać ją za naiwną, ale według mnie sprawdziłaby się i wczasach dzisiejszych, wystarczy tylko trochę wyobraźni, bo przecież ludzie nadal podróżują przez Stany autobusami, a gazety nadal istnieją. Do Ich nocy, filmu, który zdobył aż pięć nagród Akademii, na pewno jeszcze wrócę, szczególnie w gorszy dzień, bo to zdecydowanie idealna pozycja na poprawę humoru.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz