wtorek, 2 czerwca 2015

Papierowe miasta (Paper Towns) John Green, czyli o szukaniu siebie

Na początek zacznijmy od tego, że lubię książki Johna Greena. To takie przyjemne czytadła, które można sobie podczytywać w autobusie w drodze na uczelnię, czy wyciągnąć je na nudnym seminarium. Są to jednak też książki, które starają się poruszać ważne tematy z życia nastolatków, w końcu to young adult novels, więc nie ma się czemu dziwić. Niestety czasami książki Greena starają się być aż nadto moralizatorskie i dużo w nich filozofowania, a raczej momentami mam wrażenie, że Green na siłę chce udowodnić, iż on wie dokładnie co dzieje się w głowach nastolatków i stąd czasami jego bohaterowie zachowują się tak, a nie inaczej. Czyli są w jednych scenach strasznymi dzieciakami, a kilka stron dalej wygłaszają patetyczne frazesy, albo prowadzą jakieś filozoficzne dysputy. Stąd mam wrażenie, że czasami postaci są napisane niekonsekwentnie. Paper Towns, tak jak poprzednie książki Greena, które czytałam (Szukając Alaski i Gwiazd naszych wina), również trochę kuleje fabularnie z tego powodu. Ale po kolei...

Quentin Jacobsen jest uczniem ostatniej klasy liceum i od kilku lat podkochuje się w pięknej Margo Roth Spiegelman. Jako dzieci Margo i Q byli ze sobą bardzo zżyci, jednak jedno wydarzenie sprawiło, że oddalili się od siebie i tak pozostało do pewnej nocy, kiedy to stało się coś, o czym Q mógł tylko pomarzyć – Margo zapukała w jego okno. Przygody jakie przeżyli tej nocy robiąc ludziom dowcipy i wymierzając sprawiedliwość w stylu Margo Roth Spiegelman, sprawiło że Q miał nadzieję, że wszystko się teraz zmieni na lepsze. No i się zmieniło, tylko nie tak jak chłopak sobie to wymarzył. Otóż dziewczyna uciekła z domu, pozostawiając za sobą wskazówki, które według Q miały posłużyć do odnalezienia jej. 

Papierowe miasta to książka bardzo sprawnie napisana. Akcja powieści wciąga od pierwszych stronic i daje o sobie zapomnieć dopiero po przeczytaniu ostatniej kartki. Tak, Papierowe miasta to książka, o której bardzo szybko zapomina się po przeczytaniu ostatnich zdań. A przynajmniej tak było w moim przypadku. I w tym momencie jestem w ogromnej rozterce, ponieważ książka mi się podobała, ale jej zakończenie już nie tak bardzo. To nieudane zakończenie, (według mnie nieudane), sprawiło że wcale nie mam ochoty polecać nikomu tej książki, mimo że na jej lekturze spędziłam miło kilka godzin mojego życia. Nie będę pisać co mi się w zakończeniu nie podobało, bo byłby to duży spoiler, ale popsuło mi ono całą radość z czytania tej książki.

Pomijając jednak ten mały mankament w fabule, to książka porusza całkiem ciekawy temat tego, jak postrzegamy siebie nawzajem. Uwagę czytelnika kieruje na niby błahe, a jednak tak ważne we współczesnym świecie tematy, jak to, że będąc w towarzystwie znajomych wkładamy maski, przez które inni ludzie nie widzą prawdziwych nas, a przez to w swoich wyobrażeniach tworzą fałszywy obraz nas. Bardzo podobało mi się to jak Q zagłębiając się w rozszyfrowanie wskazówek pozostawionych przez Margo, poznawał prawdziwą Margo, a to wyobrażenie Margo jakie utworzyło się w jego głowie na przestrzeni lat powoli blakło i nabierało zupełnie nowych odcieni. Szczerze powiem, że to daje trochę do myślenia. Bo owe wyobrażenie jakie mają o nas inni tworzymy i my i oni. My – ponieważ nie chcemy zbyt dużo zdradzać z naszej prywatności, a oni – bo nas nie słuchają i wcale nie chcą zobaczyć nas takich, jacy jesteśmy. Jak przystało na dobrą książkę dla nastolatków i w Papierowych miastach nie brakuje scen, w których autor bardzo zgrabnie pisze o znaczeniu przyjaźni i posiadania w swoim życiu kogoś, kto nas rozumie i akceptuje nasze niedoskonałości.



Duży plus należy się też autorowi za ciekawe przedstawienie tematu tytułowych papierowych miast. Green całkiem szczegółowo opisuje to zagadnienie i sprawnie wplata je w akcję książki ukazując wieloznaczność pojęcia „papierowe miasta”. Przyznaję się bez bicia, że nie miałam pojęcia ani o istnieniu fikcyjnych miast umieszczonych na mapach w celu ochrony praw autorskich twórców map, ani o tym, że istnieje tyle opuszczonych osiedli, bądź też osiedli których budowy nigdy nie dokończono, które również czasami nazywane są papierowymi miastami. Definicja jaką tworzy Margo jest jednak dla mnie najciekawsza. Bo przecież każdy z nas żyje w takim swoim papierowym mieście, jest takim papierowym człowiekiem, który spełnia wymagania narzucone mu przez społeczeństwo i będzie tak papierowo egzystował, dopóki nie odważy się żyć inaczej. I nie chodzi o to, że owe papierowe życie jest złe, po prostu niektórym takie życie według schematów, pełne rutyny dnia codziennego nie do końca odpowiada.

Na koniec chciałam jeszcze skupić się na chwilę na postaciach, bo wydaje mi się, że Green w kółko tworzy tych samych bohaterów, a raczej nadaje im nowe cechy na potrzeby danej historii. Czasami wychodzi mu to lepiej, a czasami gorzej. Przyjaciele Q przypominali mi trochę bohaterów Szukając Alaski, zaś sam Quentin mocno nie różnił się od głównego bohatera owej powieści. Postaci te są jednak całkiem dobrze napisane i da się je lubić. Postaci Margo zaś nie potrafiłam obdarzyć sympatią. Nie chodzi tu o to, że do końca nie rozumiałam pobudek jakie nią kierowały, ale dlatego, że dawno nie spotkałam się z postacią postępującą tak samolubnie, która nie dostrzegałaby swojego egoizmu. Która uważałby swój egoizm za coś dobrego i koniecznego, by żyć w zgodzie ze sobą. 

Jak już napisałam wcześniej nie mogę z czystym sumieniem polecić Papierowych miast, bo trochę się na tej książce zawiodłam. Z drugiej jednak strony jeżeli lubicie twórczość Greena i szukacie lekkiego i przyjemnego czytadła, to lektura Papierowych miast na pewno umili Wam kilka wieczorów.


4 komentarze:

  1. Czytałam 3 książki Greena, ale do tej pory żadna mnie nie zachwyciła, także zastanawiam się jednak nad dalszą przygodą z twórczością tego pana :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi od początku do końca jedynie podobało się "Gwiazd naszych wina". A "Papierowe miasta" według mnie można przeczytać, ale wcale nie trzeba ;)

      Usuń
  2. Przeczytałam prawie wszystkie dotąd wydane książki Greena (oprócz ostatniej, najnowszej) i tak z ręką na sercu to powiedziałabym, że zachwyciły mnie dwie - "Gwiazd naszych wina" i "19x Katherine". "Papierowe miasta" to właśnie ten tytuł, który myślę, że może nieźle wyglądać na ekranie, ale książka mnie za bardzo nie chwyciła. Z "Szukaniem Alaski" mam nie do końca przyjemne wspomnienia, bo przeczytałam to leżąc w szpitalu, cóż... Zdarza się. :-P

    Green ma swój taki typowy styl i za to go lubię i za to będę go czytać.
    Ale rany.
    Mógłby znowu napisać coś w stylu GNW. :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "19x Katherine" nie czytałam, bo zniechęciły mnie negatywne recenzje. Jesteś pierwszą osobą, która pisze, że ta książka się jej podobała :) Co do ekranizacji "Papierowych miast" to film na pewno obejrzę, po zwiastunach zapowiada się całkiem nieźle ;)

      Usuń