sobota, 20 czerwca 2015

The Guest, czyli co na to Lady Mary?

Najczęściej bywa tak, że filmy które się lubi i do których się lubi wracać, to wcale nie są filmy wybitne, a takie które w jakiś sposób nas zaskoczyły, oczywiście pozytywnie, albo ujęły za serce. The Guest jest dla mnie takim filmem, który za serce mnie nie ujął, ale na pewno pozytywnie zaskoczył. Bo po obejrzeniu zwiastuna wydawało mi się, że tego typu film nie ma racji bytu z takim wyborem obsadowym do głównej roli. Już po kilkunastu minutach Gościa wiedziałam, że nie mogłam być w większym błędzie, bo aktor wcielający się w tytułowego gościa jest najmocniejszym punktem tej produkcji. Ale po kolei...

Fabuła filmu jest dość prosta, a przynajmniej jej punkt wyjściowy. Mamy więc rodzinę Petersonów, która jeszcze nie do końca zdążyła opłakać śmierć syna, który zginął na misji wojskowej. Pewnego dnia do drzwi ich domów puka niejaki David, sympatyczny młody mężczyzna podający się za przyjaciela ich syna. David od razu zaskarbia sobie sympatię całej rodziny i za namową pani domu zatrzymuje się u nich na kilka dni. Od momentu kiedy mężczyzna zamieszkał w domu Petersonów, w okolicy zaczynają się dziać dziwne rzeczy, a raczej dochodzi do dość zagadkowych morderstw.

The Guest to kawałek dobrej rozrywki. Do końca ciężko jest określić gatunek w jaki się wpisuje, bo jest to coś z pogranicza kina akcji, thrillera, ale i horroru. Zresztą Gość czerpie z tych gatunków pełnymi garściami, wybierając co lepsze i ciekawsze schematy i zamienia je na swój użytek w intrygującą całość. Do tego dużym plusem jest to, że Gość nie stara się być na siłę poważny i zgrabnie bawi się tymi wszystkimi kliszami. Bo weźmy początek filmu, kiedy David pojawia się na progu domu Petersonów. To taka ładna zabawa ze schematem rodem z kiepskiego horroru. Nieznajomego mężczyzny nikt nie legitymuje, nikt o nic zbytnio nie pyta, a po kilkunastu minutach rozmowy wszyscy go lubią i proponują gościnę, mimo że widać iż coś jest z nim nie tak, bo nawet jego uśmiech przyprawia o ciarki. Ale domownicy jakby na siłę udają, że tego nie widzą.



Trzeba przyznać, że Gość trzyma bardzo dobre tempo prowadzenia akcji. Nie ma w nim żadnych niepotrzebnych przestojów ani zbędnych scen. Reżyser umiejętnie utrzymuje ten nastrój tajemnicy jaką owiana jest przeszłość głównego bohatera. Do tego co jakiś czas dorzuca szczątkowe informacje o tym kim tak naprawdę jest David, czym podkręca napięcie towarzyszące wyczekiwaniu na moment kulminacyjny. W budowaniu tego dziwnego klimatu, który wyróżnia ten film, na pewno pomogła również świetnie dobrana muzyka, która mi będzie się już tylko kojarzyć z tym filmem.

Jednak dla mnie największym plusem tego filmu jest Dan Stevens w roli tytułowego gościa. Po zobaczeniu zwiastuna byłam przekonana, że aktor który większości widzów kojarzy się z rolą angielskiego lorda z Downton Abbey, nie może wypaść dobrze w roli faceta z morderczymi zapędami. Jak się okazało reżyser bardzo dobrze wiedział co robił obsadzając Stevensa w takiej, a nie innej roli. Aktor bardzo umiejętnie wykorzystuje swój wizerunek wykreowany we wspomnianym brytyjskim serialu i bawi się nim na ekranie wodząc widzów za nos. Przyznaję się, że początkowe sceny filmu wywołują u mnie za każdym razem napad niekontrolowanego śmiechu, a przy większości scen akcji w głowie pojawiało się pytanie „Co by powiedziała na to Lady Mary?”. I właśnie za to zerwanie Stevensa z etykietką pana z wyższych sfer, ale i umiejętne wykorzystanie jej, uwielbiam ten film.



Jeżeli więc nie widzieliście do tej pory The Guest to bardzo wam go polecam. Nie jest to kino wybitne, ani najwyższych lotów, ale dostarcza ogromu frajdy i rozrywki, a przecież często właśnie tego szukamy w filmach, nieprawdaż? 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz